Droga stanu Delmarva do Jersey
-
-Dokładnie tak… - odpowiedział krótko, po czym pstryknął oboma dłońmi, a następnie złożył je razem, przeplatając palce - … Choć muszę przyznać, że wolę głosić Słowo Boże bardziej prywatnie niż w kościele… Z resztą, ty robisz tak samo. Mamy ze sobą dużo wspólnego, nieprawdaż? - stwierdził pół-pytaniem, spokojnym głosem.
-
— Ja, prywatnie? Skąd taka myśl? — Matthew uniósł brew, czując lekkie wzburzenie. Postanowił nie pokazywać tego po sobie: — Przecież teraz siedzimy właśnie w niczym innym, jak kościele na kołach. Każdy może przyjść na mszę, ta ciężarówka nie jest moją własnością, a Domem Bożym. —
-
-Tak, prywatnie, z mojej perspektywy. Ty płacisz za benzynę, to jest ciężarówka za twoje pieniądze… A zatem, prywatnie. - odpowiedział obojętnie, wygodnie się opierając na swoim fotelu.
-
— Mylisz się, przyjacielu. — Odpowiedział, wtapiając wzrok w drogę: — Duża część pieniędzy, jakie przeznaczam na benzynę, pochodzi z datków ludzi, którzy przychodzą do tego Domu Bożego. To nie jest moja ciężarówka, ani moja naczepa. Ten pojazd należy do ludzi, do Kościoła. —
-
-Rozumiem. Ale skoro już wspomniałeś o tym, to ile dokładnie otrzymałeś datków, dzięki którym stać cię było na taki, jak zgaduję, dość drogi zakup? - spytał się, wygodnie się opierając, mając zamknięte oczy.
-
Matthew zamilkł na moment, mając tęgą minę na twarzy. Dopiero potem odezwał się lakonicznie.
— Zero. Ciężarówka została kupiona za moje pieniądze. — -
Quentin nawet nie spoglądając na oblicze swojego przewoźnika odpowiedział obojętnie:
-Rozumiem. - ot, tak po prostu. Jakby nie miał już najmniejszej ochoty kontynuowania tematu ciężarówki. -
Tak samo jak Matthew. Przez długi moment nie odzywał się, po prostu jechał przed siebie.
-
Po krótkiej chwili nastała niezręczna cisza, wywołana lekko wymuszonym zakończeniu tematu. Po chwili jednak przerwał ją Quentin, zadając być może pierwsze lepsze jakie mu przyszło do głowy.
-Hm… Byłeś kiedyś może w Nowym Jorku? - spytał się obojętnym tonem, który by wręcz wskazywał na to, że nie obchodzi go czy otrzyma odpowiedź, czy nie. -
— Kilka razy, przejazdem. To szalenie ciekawe miejsce! Tyle różnych ludzi i kultur! — Wspomnienie swoich kilku wizyt w mieście, które nigdy nie śpi, pobudziło wspomnienia Matthewa, lekko podkoloryzowane wyobraźnią. Rzeczywiście, naprawdę miło zapamiętał.
-
-I tyle samo tam zła i grzechu. To się zeruje, jeśli nawet nie przechyla na negatywną stronę szali. - odpowiedział beznamiętnie, wręcz zirytowany optymizmem Matthew.
-
— “Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”, nieprawdaż? — Matthew wciąż był niezrażony, a nawet przypomnienie sobie tego fragmentu listu do Rzymian lekko go pocieszyło. Biblia zaprawdę była wspaniałym dziełem, przydatnym w każdym zakątku życia.
-
Otóż to. Choć, dużo lepiej by było, gdyby więcej osób potrafiło korzystać z pisma świętego w ten sposób, w jaki korzysta z niego Matthew. A mianowicie jest to sposób rozsądny i pokrzepiający.
-… Teoretycznie tak. Cóż… Ze świętą księgą naszej wiary nie zamierzam się kłócić. Choć z kolei jestem w stanie wątpić co do tego, czy nawet jeśli rozleje się do miejsca grzechu cały ocean łaski, to czy grzesznicy poprawią moralnie swoje życia, czy raczej obrosną w piórka, bez jakiegokolwiek samozaparcia do zmiany. - odpowiedział mu na początku zbity z tropu, ale potem coraz pewniejszy swoich słów.