Droga stanu Delmarva do Jersey
-
-
Andrzej_Duda
Nie było to czego oczekiwał lub bardziej w tym przypadku spodziewał się Matthew, albowiem Beck wyciągnął nie książkę, nie komórkę, tylko coś w rodzaju małego mechanizmu. Oparł się przed sobą o deskę rozdzielczą, po czym wyciągnął z kieszeni rękawiczkę i zaczął przymierzać jedno do drugiego, dając jednocześnie Matthew znak, że może jechać.
-
// Podnoszę temat do góry
-
A więc nasz ksiądz wyruszył w dalszą drogę. Urządzenie jednak na tyle przykuło jego uwagę, że spytał:
– Co to? – Wskazał na mechanizm. -
-Och… To taki mój mały… Projekt, można by rzec. Żebyś zrozumiał, to powiem, że jest to coś w rodzaju protoplasty wbudowanego w rękawicę miotacza… Dajmy na to, gazu pieprzowego. Pracuje nad całymi tonami takich rzeczy, odkąd mnie wyrzucono ze stanowiska organizatora efektów specjalnych… Długa historia, jeszcze zanim poszedłem do seminarium. - odpowiedział spokojnie, nie odrywając wzroku od mechanizmów.
-
— Mamy dużo czasu, przyjacielu. — Odpowiedział pogodnie Matthew: — Jeżeli masz ochotę, to chętnie posłucham jej. —
-
-Zatem… Muszę Ci powiedzieć, że nigdy nie lubiłem świata takim jaki jest. Postanowiłem zatem zostać kimś, kto zmienia rzeczywistość w najbardziej kuszący dostępny mi sposób… Specjalista od efektów specjalnych. Nieskromnie muszę się powiedzieć, że jestem w tym świetny, choć podczas mojego pierwszego filmu mnie wyrzucono za wywołanie małego… Wypadku… Ale tak właściwie, to odszedłem, ponieważ mnie to nie spełniało, tak… O tym już nie mówmy. Także, nie wiedziałem co ze sobą zrobić, aż w końcu odnalazłem swoje prawdziwe powołanie. Doszedłem do wniosku, że świat kształtują ludzie. A kto kształtuje ludzi? Osoby duchowne. W taki oto sposób zostałem kapłanem, który hobbystyczni zajmuje się małymi projektami naukowymi, takimi jak ta wyrzutnia, którą właśnie zobaczyłeś. - odpowiedział płynnie i wyraźnie, z dużym spokojem na ogół, choć mówił trochę bardziej nerwowo podczas części w której wspominał o bliżej nieokreślonym wypadku w jego pracy jako specjalista od efektów specjalnych.
-
— Muszę przyznać, że masz całkiem ciekawą historię życia. Łał. — Kierowca nie ukrywał zdumienia: — Nigdy nie patrzyłem na służbę z tej strony, ale mówisz, że w tej kwestii kapłaństwo dało Ci spełnienie? —
-
-Dokładnie tak… - odpowiedział krótko, po czym pstryknął oboma dłońmi, a następnie złożył je razem, przeplatając palce - … Choć muszę przyznać, że wolę głosić Słowo Boże bardziej prywatnie niż w kościele… Z resztą, ty robisz tak samo. Mamy ze sobą dużo wspólnego, nieprawdaż? - stwierdził pół-pytaniem, spokojnym głosem.
-
— Ja, prywatnie? Skąd taka myśl? — Matthew uniósł brew, czując lekkie wzburzenie. Postanowił nie pokazywać tego po sobie: — Przecież teraz siedzimy właśnie w niczym innym, jak kościele na kołach. Każdy może przyjść na mszę, ta ciężarówka nie jest moją własnością, a Domem Bożym. —
-
-Tak, prywatnie, z mojej perspektywy. Ty płacisz za benzynę, to jest ciężarówka za twoje pieniądze… A zatem, prywatnie. - odpowiedział obojętnie, wygodnie się opierając na swoim fotelu.
-
— Mylisz się, przyjacielu. — Odpowiedział, wtapiając wzrok w drogę: — Duża część pieniędzy, jakie przeznaczam na benzynę, pochodzi z datków ludzi, którzy przychodzą do tego Domu Bożego. To nie jest moja ciężarówka, ani moja naczepa. Ten pojazd należy do ludzi, do Kościoła. —
-
-Rozumiem. Ale skoro już wspomniałeś o tym, to ile dokładnie otrzymałeś datków, dzięki którym stać cię było na taki, jak zgaduję, dość drogi zakup? - spytał się, wygodnie się opierając, mając zamknięte oczy.
-
Matthew zamilkł na moment, mając tęgą minę na twarzy. Dopiero potem odezwał się lakonicznie.
— Zero. Ciężarówka została kupiona za moje pieniądze. — -
Quentin nawet nie spoglądając na oblicze swojego przewoźnika odpowiedział obojętnie:
-Rozumiem. - ot, tak po prostu. Jakby nie miał już najmniejszej ochoty kontynuowania tematu ciężarówki. -
Tak samo jak Matthew. Przez długi moment nie odzywał się, po prostu jechał przed siebie.
-
Po krótkiej chwili nastała niezręczna cisza, wywołana lekko wymuszonym zakończeniu tematu. Po chwili jednak przerwał ją Quentin, zadając być może pierwsze lepsze jakie mu przyszło do głowy.
-Hm… Byłeś kiedyś może w Nowym Jorku? - spytał się obojętnym tonem, który by wręcz wskazywał na to, że nie obchodzi go czy otrzyma odpowiedź, czy nie. -
— Kilka razy, przejazdem. To szalenie ciekawe miejsce! Tyle różnych ludzi i kultur! — Wspomnienie swoich kilku wizyt w mieście, które nigdy nie śpi, pobudziło wspomnienia Matthewa, lekko podkoloryzowane wyobraźnią. Rzeczywiście, naprawdę miło zapamiętał.
-
-I tyle samo tam zła i grzechu. To się zeruje, jeśli nawet nie przechyla na negatywną stronę szali. - odpowiedział beznamiętnie, wręcz zirytowany optymizmem Matthew.
-
— “Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”, nieprawdaż? — Matthew wciąż był niezrażony, a nawet przypomnienie sobie tego fragmentu listu do Rzymian lekko go pocieszyło. Biblia zaprawdę była wspaniałym dziełem, przydatnym w każdym zakątku życia.