[Deravierres] Awangarda
-
///Żołnierz.///
-
Nie był medykiem, nie mógł im pomóc, a jeśli już, to tylko poprzez strzelanie do nacierających wrogów. Tak czy siak, nie było sensu, aby stał tu jak ostatni debil i czekał, aż jego poszatkują odłamki. Pobiegł okopem jak najdalej od ostrzeliwanych pozycji, wciąż próbując wypatrzyć jakiegoś wroga.
-
Nazar
Wypatrzenie kogokolwiek przez gęstą chmurę wonnej śmierci, jeszcze podczas bycia ostrzeliwanym przez artylerię, było prawie niemożliwe, a widoczność na dwa i pół metra przed nim nie poprawiała tego stanu, a kiedy pocisk artyleryjski wybuchł koło jego głowy, prawie zwalając go na kolana, było wiadome, że ucieczka z linii jest niemożliwa. Pozostawało tylko się schować. Ale gdzie, kiedy nawet płaskie ściany okopu są ledwo widoczne? -
Na pewno nie tu, gdzie stał. Ruszył okopem w prawo, przesuwając się powoli, wytężając wzrok i macając wokół, aby nie przegapić wejścia do ewentualnej kryjówki.
-
Nazar
Pierwszą kryjówką, jaka przyszła mu do głowy, była ziemianka - jeżeli udałoby mu się wedrzeć do jej środka, to bez mała udałoby mu się przetrwać niszczycielską kanonadę bez uszczerbku na zdrowiu, przynajmniej fizycznym. Artyleria nie przestawała strzelać, a nieustający, ciągnący się wiecznie huk pocisków ryjących w ziemi, wyrywających starożytne drzewa, pamiętające jeszcze czasy Stworzenia, wraz z korzeniami, rąbiąc je i zamieniając w drzazgi z większą skutecznością niż cała firma papiernicza. Na jego oczach jakaś większa gałąź wpadła niczym bomba do okopu, ale nie miał problemów z jej przeskoczeniem. Najgorsze było znalezienie cichej przystani podczas szalejącego sztormu.Przyssał się do ściany okopu jak pijawka i macał szorstkie deski okopu z nadzieją, że w końcu natrafi na pionowe przerwy między nimi, co definitywnie będzie świadczyć o drzwiach do ziemianki. W fortyfikacji panował istny tumult - cały las wylewał się do środka niby powódź, a na żołnierzy, poza metalowym deszczem śmierci, spadały jeszcze długie jak ludzkie przedramię ostre drzazgi, tak samo niebezpieczne jak odłamki, a jeszcze gorsze w skutkach. Przesuwał się i macał, jak niewidomy, ale nie był w stanie wyczuć żadnych ułożonych pionowo przerw, kiedy to nagle przez zabójczą mgłę ujrzał charakterystyczny metalowy daszek, obwarowany workami z piaskiem i umocniony drewnianymi belami, wewnętrznie wbudowany do okopu. Baldach przeciwartyleryjski, upragniony azyl i tylko kilka kroków dalej.
-
Odpuścił sobie szukanie drogi dotykiem i zerwał się do biegu, chcąc jak najszybciej dostać się do bezpiecznej kryjówki, a po otwarciu drzwi od razu zamknąć je za sobą i choć na chwilę odciąć się od panującego na zewnątrz piekła.
-
Nazar
Widząc schronienie, żołnierz biegł na złamanie karku, ignorując szalejący wokół niego żywioł ciężkiej nawały artyleryjskiej i tak szybko, jak tylko mógł, wdarł się do schronu, z impetem zatrzaskując za sobą drzwi, a wszelkie wybuchy siejące szrapnele jak ziarno z zewnątrz wydawały się być przytłumione, jakby znajdował się w całkowicie bezpiecznej i wolnej od śmierci bańce. Pod egidą baldachu przeciwartyleryjskiego schroniło się również około dwunastu innych żołnierzy, z czego większość z nich po prostu czekała, aż to szaleństwo się skończy, zachowując przy tym spokój i zimną krew. Jednak dla kilku ostrzał okazał się być niezwykle stresujący.Ktoś siedział pod ścianą, skulony jak zbity pies, zakrywając uszy dłońmi, aby tylko nie słyszeć piekielnego zamętu, jaki właśnie dzieje się poza schronieniem, a jeszcze inni od nadmiaru stresu, który przepełniał ich przemęczone umysły, kręcili koła.
- Komandir, co mamy teraz zrobić? - zapytał jeden z młodszych żołnierzy.
- Czekamy - odpowiedział oficer beznamiętnie, przyjmując obojętną postawę, a w jego głosie nie słychać było żadnego stresu czy strachu. -
I to był plan. Ściągnął na chwilę maskę przeciwgazową, aby odetchnąć i odsapnąć, a potem wziął się za konserwację broni, w razie gdyby do środka naleciała ziemia, podczas ostrzału, albo inne świństwo.
-
Nazar
Artyleria wytrwale ostrzeliwała imperialne pozycje obronne, nie robiąc większych szkód żołnierzom skrytych pod żelaznym przeciwodłamkowym parasolem baldachu. W trakcie kolejnych dłużących się w nieskończoność minut nikt nie wpadł do fortyfikacji, co świadczyło o tym, że ocalali znaleźli sobie inne miejsca, gdzie mogliby się skryć lub w najgorszym przypadku, przez który aż włos się jeżył na plecach, a między kręgosłupem jak wąż pełzał nieprzyjemny dreszcz - wszyscy poza nimi nie żyją i są ostatnimi obrońcami. Są pechową, roztrzęsioną trzynastką, która nigdy w życiu nie zatrzymałaby znakomitego, z matematyczną precyzją przeprowadzonego kontraataku wojsk anschreickich. A na taki właśnie się zapowiadał - kompletnie zaskoczyli ich tą artylerią, a otoczenie w postaci wysokich drzew zamieniło ochronę przed odłamkami artyleryjskimi w strefę śmierci. Do tego doszła również gęsty jad roznoszący się w powietrzu. Ciekawe, ilu żołnierzy zginęło przez to, że w wyniku znacznie obniżonej widoczności nie zdążyli znaleźć schronienia na czas, kiedy z niezaburzoną wizją zrobiliby to bezproblemowo.Mijały kolejne minuty, a artyleria waliła na zewnątrz w najlepsze, jakby wróg chciał zrównać z ziemią całą linię frontu, nie bacząc na starodawny las, który jeszcze półtora roku temu uważali za miejsce objęte krajową ochroną. Teraz to miejsce wojny, a wszelkie zasady podczas jej panowania przestały obowiązywać. Liczyła się tylko brutalna siła i niszczenie wroga wszelkimi dostępnymi środkami.
Wraz z dłuższym odstępem czasu, eksplozje zaczęły powoli cichnąć, aż kompletnie przestały się odzywać. Zapanowała wówczas grobowa cisza, jeszcze gorsza w skutkach dla zszarganej nerwami psychiki niż czas ostrzału, gdyż w mózgu pojawił się impuls. Oznaczający strach przed niewiadomą. Komisarz wstał, po czym obojętnie zarządził:
- Maski na twarz i wychodzimy, ruchy! -
Cisza już dawno nie dawała Nazarowi upragnionego spokoju, sprawiała jedynie, że był on bardziej niespokojny. Czas spędzony na froncie bardziej przyzwyczaił go do huku ostrzału artyleryjskiego czy szczekania broni maszynowej, do jęków rannych i umierających, do dźwięku gwizdka i wykrzyczanych przez oficera komend, niż do błogiej ciszy. Dlatego wizję wyjścia na zewnątrz i stawienia czoła wrogowi powitał z niemałą radością, zakładając na twarz maskę i wychodząc ze swoją bronią na zewnątrz.
-
Nazar
Kiedy wyszedł spod parasola przeciwartyleryjskiego, który wykonał swoją robotę bardzo dobrze, dzielnie wytrzymując bombardowanie, dostrzegł, że… Nic nie dostrzegł. Chmura trujących oparów wciąż wisiała w okopie jak tragiczne fatum nad nieszczęśnikiem. Pole widzenia nie istniało. Kiedy spojrzał w dół nie mógł choćby dostrzec swoich własnych stóp, które kończyły się kilka centymetrów poniżej kolan, jak za sprawą magicznej sztuczki. Reszta żołnierzy szła gęsiego za nim, rozglądając się paranoicznie. Pod jego nogami coś nieprzyjemnie trzaskało, najpewniej pozostałości gałęzi wysokich drzew, które w oka mgnieniu zamieniły się w trociny. Ale poza ich intensywnym łamaniem się pod naporem ludzkiego ciężaru, którego chrupiący dźwięk przypominał odgłos brutalnie gruchotanych kości, nie było słychać zupełnie nic. Tylko głośny szum krwi w skroniach i jego własny spokojny, miarowy oddech, kiedy to nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch, jakby ktoś właśnie przeszedł niemalże przed jego schronioną za grubym kawałem gumy twarzą. -
Dał reszcie znak gestem, aby się zatrzymali, a sam przyjrzał się kształtowi, jednocześnie celując doń ze swojej broni. Nie chciał zabić przypadkowego żołnierza ze swojej jednostki, ale jeśli będzie musiał, to zastosuje się do zasady, aby najpierw strzelać, a dopiero potem pytać. I opcjonalnie żałować.
-
Nazar
Tajemniczy kształt w śmiertelnej mgle rozpłynął się w niej, zanim Nazar w ogóle zdołał unieść karabin i skierować jego zimną, oczekującą na bitewne rozgrzanie lufę w jego stronę. Po chwili ktoś coś wściekle krzyknął, a bębenki uszne Nazara rozdarła niemal jednoczesna salwa z karabinów powtarzalnych, dochodząca z drugiego krańca okopu, dodatkowo oddalona przez grubą warstwę gumy. Wtem z tyłu rozległ się ogłuszający wrzask:
- Granat! Padnij! -
A więc padł na ziemię, uprzednio odbiegając jeszcze kilka metrów, jak najdalej od źródła głosu i domniemanego granatu.
-
Nazar
Imperialista rzucił się gwałtownie na ziemię, znikając niczym cyrkowy magik w najgęstszej połaci gazu, znajdującej się właśnie w okolicach nóg. Sprawca krótkiego zamieszania wydał z siebie głośny, ogłuszający ryk i rozpadł się na małe kawałeczki jak zrzucone z półki naczynie z porcelany, śląc degenerujące ciało odłamki we wszystkie strony świata niczym listy. Nad głową przeleciały mu gorące od eksplozji metalowe drzazgi, które głośno wbiły się w deski okopu. Nazar nie był adresatem wybuchowego nadawcy, ale na tym się nie skończyło. Po krótkiej chwili usłyszał wystrzał i coś z zawrotną prędkością przecięło mu pełne trującego gazu powietrze nad głową. Przez jego pozycję w gęstej jak mleko lotnej truciźnie, która ani trochę nie zrzedła nie był w stanie dostrzec nawet najbardziej rozmazanych konturów sylwetek. -
Licząc na to, że jest równie niewidoczny dla tamtych, jak i oni dla niego, począł się od razu cofać, wciąż leżąc, aby stanowić mniejszy i trudniejszy do wykrycia cel, szukając lepszej pozycji do obrony, opcjonalnie innych żołnierzy ze swojej jednostki lub w ogóle walczących po jego stronie.
-
Nazar
Imperialista usiłował pełzać niczym wąż, trzymając głowę nisko jak tylko się da. Kule gęsto śmigały w powietrzu, z głuchym odgłosem wbijając się w zmasakrowane ostrzałem artyleryjskim i granatami ściany, a następne odgłosy wystrzałów zdawały się do niego zbliżać lub to on sam zbliżał się do nich, czołgając się w gazowej ślepocie, kiedy coś stale łomotało po jego prawej. Po chwili ktoś upadł centralnie przed jego zakrytą przez maskę przeciwgazową twarzą, trąc plecami o gładką deskę, po czym bez ostrzeżenia został dźgnięty bagnetem prosto w klatkę piersiową i zwalił się na bok, przeraźliwie rzężąc.
- Wyrąbują nas tutaj! - usłyszał za sobą. - Do tyłu, do tyłu! -
Oczywiste, że takiej komendy nie mógł dać żaden z atakujących, więc ruszył w kierunku tychże okrzyków, licząc na ponowne połączenie z resztą oddziału lub chociaż kimkolwiek w tym samym mundurze, co on.
-
Nazar
Odgłosy walki wręcz wciąż nie ustawały, a kiedy się podniósł, dostrzegł kilka rozmazanych, widmowych sylwetek, które zdawały tańczyć ze sobą parami. Był to balet śmierci, jedna osoba z pary na sam koniec musiała skończyć bez głowy. Jeden z gazowych duchów dźgnął swojego fantomowego partnera bagnetem, inny przejechał mu z całej siły saperką po twarzoczaszce, rozrywając skórę i mięśnie tak samo skutecznie jak maskę przeciwgazową, a najmniej widoczna mara dokonała swego żywota ze skręconym karkiem. Upiory były jednak zbyt zajęte sobą, aby jakkolwiek zareagować na wyrośnięcie kolejnego z podłogi. Opuścił tę część, starając się nie wpaść na żadną ze zjaw, by nie przerwać ich krwawych godów.Im dalej szedł, tym gaz zdawał się rzednąć. Przez środek przebiegł nagle Imperialista z granatem w ręku, który bezpardonowo odbezpieczył i rzucił w kierunku gęstej chmury. Zauważył go.
- To pan, podoficerze? - wybełkotał ledwo słyszalnie. -
Skinął głową.
- Kapral Nazar Rykow. Gdzie reszta?