Nowy Asgard
-
Czarna
-Jesteście jakimiś bliźniakami czy coś?
Vergis
Spojrzał się na ciocię.
-Ciociu, nie chcę Cię stracić. -
Czarna:
Asgardczycy nie skomentowali tego.
Vergis:
-Nie stracisz. Zaufaj mi. Ja tu jestem dorosła. - odpowiedziała stanowczo. -
Czarna
Prychnęła tylko z pigardą i odeszła. Jak nie po dobroci, to nie. Znajdzie inny spisób.
Vergis
-Ciociu… Obiecaj mi, że wrócisz. -
Czarna:
Teraz kwestią pozostaje, jaki będzie ten sposób, bo na pewno inne wejścia na salę tronową nie mają gorszej ochrony od tego.
Vergis:
-Tylko jeśli ty mi obiecasz, że teraz stąd uciekniesz. -
Czarna
Wejścia oficjalne. Ale są jeszcze szyby wentylacyjne.
Vergis
-Dobrze ciociu. - po czym ją przytulił szczerze, jakby się spodziewając, co może nastapić. -
Czarna:
No teoretycznie jest to opcja. Ale pytanie brzmi, gdzie tutaj znaleźć wolny szyb wentylacyjny w pałacu uzbrojonym po zęby.
Vergis:
A ona odwzajemniła jego przytulenie. Krótko, ale dość mocno.
-A teraz… Uciekaj już! - odezwała się do niego głośniej niż wcześniej, pokazując gestami, żeby już znikał stąd. -
Czarna
Wypuści się drona, od czego to jest… Pewnie odwzorowali ten tron dokładnie… Ta potęga przyda się Thanosowi Mądremu.
Vergis
Posłusznie odbiegł prosto do jedynego miejsca, które było bezpieczne: Do pokoju jego taty. -
Czarna:
Owszem, że mu się przyda. I to zdecydowanie. A jak już się załatwi sprawę tronu i może reszty artefaktów, można by spróbować puścić to miejsce z dymem.
Vergis:
Niby biegł normalnie, ale… Po chwili biegania zorientował się, że coś jest nie tak. Tak jakby… Wszystko nagle… Zdrętwiało. Zawisło w powietrzu. Nie widać tego gołym okiem, nawet smoczym, ale jego zmysły odczuwają podświadomie, że właśnie coś się stało nie tak. W jego ciele przechodzi uczucie, jakby każdy jego ruch był niczym echolokacja nietoperza - zostaje wyrzucona, aby wykonać swoją trasę, ale na końcu wraca do punktu wyjścia. -
Czarna
Dzięki Ci, głosie w głowie… Jednak napierw szuka wyjścia szybu wentylacyjnego.
Vergis
Przez chwilę zaczął nerwowo obserwować otoczenie, jakby szukając źródła zakłóceń. Patrzył za wszystkim, co nie pasuje do normy. -
Czarna:
Szyb wentylacyjny… Hm… Żadnego takiego w okolicy nie widać. Trzeba szukać dalej.
Vergis:
Kiedy Vergis spojrzał za siebie, zobaczył cały ciągnący się w nieskończoność szlaczek… Jego samego. Tak jakby z każdym krokiem, który stawiał, pozostawiał po sobie pół-widmowego klona, który z opóźnieniem wykonuje to co on robi. I właśnie kiedy się obejrzał, ten za nim również to zrobił. I ten za tamtym. I ten za tamtym za tamtym… I tak w nieskończoność. W jakiś sposób poczuł się, jakby był rysunkiem na animacji, który patrzy z pierwszej osoby na poczynania animatora, tworzącego każdą chwilę dzieła klatka po klatce. -
Czarna
Zatem szuka dalej.
Vergis
Przełknął nerwowo ślinę. Co to jest? Czemu to się dzieje? Oraz jakim sposobem? Zaczął się powoli cofać. -
Czarna:
Właściwie, lepszą alternatywą wydaje się zaczekanie na lepsze okoliczności. Teraz jest środek dnia, a straże są ustawione tak, że się mysz między nią nie przeciśnie. Pod wieczór natomiast, będzie trochę więcej luzu, a do tego ciemność, która ułatwi skradanie się, nawet jeśli będzie oświetlenie.
Vergis:
Co to? Nie wiadomo.
Dlaczego tak się dzieje? Jeszcze trudniejsze pytanie.
Kiedy zaczął się wycofywać, zobaczył coś, tak jKby przestrzeń zaczęła się przed nim zaginać. Coś jakby przestrzeń przed nim była masą, która jest wirowana przez mikser. Kiedy już wszystko skręciło się tak, że nie widział niczego… Zobaczył. Coś… Er… Ciekawego. Jest w punkcie wyjścia. Tak jakby nie ruszył się z miejsca, nigdy nawet nie zabrał się za bieg. Tymczasem z góry usłyszał uderzenie ciała o ziemię, które aż zatrzęsło okolicą dookoła. -
Czarna
Faktycznie… A na razie udała się na zwiedzanie pałacu poza salą stronową. Wtedy się zorientuje, co i jak.
Vergis
Skulił się lekko i ze strachu zapiszczał. Przez ułamek sekundy była w nim walka, co robić… Ale zdecydował się ruszyć w stronę dźwięku, uważając jednak, by nie dać się zauważyć. -
Czarna:
Jak na razie widać jasno i wyraźnie, że Thor albo ma problemy z poczuciem bezpieczeństwa albo naprawdę chce mieć pewność, że nie tylko mysz, ale i nawet pojedyncze roztocze się nie przeciśnie. Straż jest rozstawiona dosłownie wszędzie, nawet w trochę nadmiernych ilościach.
Vergis:
Kiedy
Skoro ruszył w kierunku dźwięku, to znaczy, że ruszył w kierunku klapy. Jest jednakże problem. Coś na niej teraz leży i Vergis nie może tego podnieść. Jeny… Vergis zaczyna się coraz bardziej bać, mając podejrzenia “co”, a raczej “kto” leży na klapie. -
Czarna
Hm… To może być związane z obecnością Hel, jak i z pewnymi ważnymi gościami… Gdyby przynieść Wieczny Płomień, z pewnością wynagrodziłby… A to jest wielu wartych. Te stworzenia nie zasługują na wiele.
Vergis
We wnętrzu zaczęła się lekka panika, ale mimo to nie pozwoli się opanowac strachowi. Naprężył się i spróbował podnieś klapę i wciągnąć ciocię, jeśli taka będzie potrzeba. Nie pozwoli, by coś się stało nikomu w ogrodzie. -
Czarna:
Właściwie, nie zasługują na cokolwiek i to jest fakt. Choć… Biorąc pod uwagę zakres jego mocy, to sam Wieczny Płomień wydaje się dość ubogim prezentem. Zwłaszcza teraz, kiedy znajduje się w Asgardzie. Może nie tym oryginalnym, ale wciąż Asgardzie.
Vergis:
To… To był błąd. Właściwie, nazywanie tego po prostu błędem to ogromny eufemizm. W chwili, kiedy otworzył klapę, ta została zgrabnym ruchem przypominającym cios z plaskacza wyrwana przez tego samego intruza co wcześniej. Gdyby nie szybki odruch, to całkiem możliwe, że odleciałaby na bok nie tylko ta klapa, ale także ręką Vergisa. Z przerażenia prawie nie zwrócił uwagę na ciocię, która z dość dużą dziurą w barku wyglądającą, jakby ktoś jej oderwał duży, prostopadłościenny kawałek ciała, leży obok, mając coraz bardziej przymykające się oczy.
-Asgardczycy. Dlaczego zawsze to Asgardczycy zawsze muszą stawiać największy opór nawet wtedy, kiedy ich to nie dotyczy? Ach, z resztą nie ważne. Ta tutaj pani trochę tutaj poleży. Ale teraz… - powiedział wyraźnie zirytowanym tonem, po czym szybkim ruchem złapał Vergisa za gardło, podniósł na swoją wysokość i powiedział władczo - Gdzie jest Czarna Diament? -
Vergis
Cofnął się lekko i spojrzał przerażony, zarówno na to, co się stało z ciocią jak i człowiek, który u był. Pachniał śmiercią i zniszczeniem, pożogą, jak zdobywca, nie przywódca. Oczy latały mu rozszalałe, sprawdzajć każdy kąt, możliwości ucieczki.
-Ja… Ja nie wiem. Ja naprawdę nie wiem. Błagam, daj mi pomóc cioci.
Czarna
Oj tak… Wieczny płomień, biorąc pod uwagę Potęgę Szalonego jest… Marnym prezentem, jakby pocieszeniem. Nie zauważyła jednak, w swojej wyniosłości i pysze, że jedna ręka przyszykowałą się do sierpowego i… No cóż, dostałą go na twarz. Zdziwiona spojrzała się na to i drugą ręką chwyciła tamtą.
-Co ty sobie wyobraża… - po czym ponownie dostała cios na twarz, a potem kolejny i kolejny. Druga noga podwinęła jedną i w końcu zaczęła tarzać się po podłodze, a takzę dwie osobowości, główna i “główna”, dytatorska, zamachowcza, prowadziły dialog, który można skrócić do gróźb, złorzeczeń i klątw. Tym razem… Jedna zniknie. Nie będzie odwrotu. -
Vergis:
Niestety… Wszystko wskazuje na to, że gdziekolwiek by nie uciekł, został by zlapany. Nie wspominając już tego, co się stało, kiedy próbował uciec dosłownie chwilę temu.
-Cokolwiek. Rób z nią co chcesz, ale jeśli powiesz o mojej obecności komukolwiek, osobiście wrócę, żeby się pozbyć źródła problemów, jakim teoretycznie możesz być. - odpowiedział mu zniecierpliwionym tonem, po czym szybkim krokiem ruszył w kierunku pałacu, przenikając przez wszystkie przeszkody jak jakiś upiór.
Czarna:
Przez większość czasu był to dosyć wyrównany pojedynek. Głównie ze względu na element zaskoczenia jednej ze stron. Cios szedł za ciosem, a jeśli przez chwilę była przewaga to tylko po to, żeby po chwili znowu doszło do równowagi. Trudno powiedzieć, ile ta walka trwałaby, gdyby nie fakt, że po chwili obie strony poczuły przeszywający ból w lewej nodze i chociaż przez chwilę miały coś innego do skupienia się niż to, żeby pozabijać się nawzajem.
-Szybko poszło. - usłyszały… Z lewej… Z prawej… Po prostu usłyszały jakby lekko mechaniczny głos, a następnie powolne, dostojne kroki, po których nastąpił dźwięk ładowania broni plazmowej. -
Czarne
Nawet nie musiały zgadywać.
-Kaang Zdobywca… Dyktator z XXV stulecia, podróżujący w czasie… Myślałyśmy, że Rada uzgodniła, że nie będziesz podróżował bez rozpadu czasoprzestrzeni. - odpowiedziały unisono. Wiedziały, że to ostatnie chwile.
-A nawet jeśli… Twoja ingerencja mogła spowodować to zaburzenie. A nawet jeśli… Co się wydarzyło?
Vergis
Niemale natychmiast podbiegł do cioci i ustawił ją tak, by teaciła jak najmniej krwii.
-Ciociu, ciociu, nie umieraj, błagam Cię, nie umieraj!!! Słyszysz mnie, nie umieraj!!! - krzyczał w przerażeniu, płacząc niemalże, łzy zaszkliły mu oczy. Nie chce jej stracić… Nie chce. To nie jej przeznaczenie umrzeć ponownie. Usta złożyły się w modlitwie:
-Wszechmatki, Wszechojcowie… Dajcie mi siłę, by Mroczna Magia skierowana przeze mnie uzdrowiła ją… Błagam was… -
Czarna:
-Proszę, zamknijcie się chociaż i zaakceptujcie swoją śmierć z honorem godnym twojej osoby sprzed 150 milionów lat. Nie masz prawa wygłaszać mi wykładów o prawie i czasoprzestrzeni, podczas, gdy sama jesteś chodzącym zniszczeniem. Gdziekolwiek się pojawiasz, pogarszasz sytuację. Mówię o wszystkich “Ty”, każdej jednej Czarnej Diament, jaka w tobie rezyduje. Właśnie dlatego przybyłem, aby pozbyć się pionka, który może zarówno zapewnić zwycięstwo, jak i zbić obie strony razem z planszą przez swoją lekkomyślność i nieprzewidywalność. - odpowiedział jej wzburzony Kang, trzymając palec wskazujący w kierunku Czarnej Diament.
Vergis:
Nic szczególnego się nie stało… Trudno powiedzieć, czy to przez to, o kogo uzdrowienie prosi, o to kim jest, czy po prostu Wszechrodzice nie uważają tej sprawy za tak śmiertelnie ważną, by komuś użyczać swojej mocy.
Ciocia leży jak leżała, z tą różnicą, że w pozycji ustawionej przez Vergisa i tracąc mniej krwi. Po chwili jednakże, usłyszał dość specyficzny dźwięk, jakby ktoś wziął kawałek surowego mięsa i zaczął je wałkować. Do tego, dźwięk ten dochodzi z miejsca, w którym Ciocia została zraniona. Co się dzieje…