Los Angeles
-
Trafiłeś na ubocze bazy, gdzie więcej było znakowanych niczym bydło akolitów niż pełnoprawnych Fanatyków. Na miejscu zrozumiałeś, kim był owy “szef”, wspomniany wcześniej przez tamtego pachołka. Mówili na niego Nawrócony, bo przed apokalipsą nie miał zbyt pobożnego żywota, wręcz przeciwnie: Był szefem jednego z miejskich gangów, miał własne pralnie brudnych pieniędzy, kluby nocne, burdele i tym podobne, ponoć to nawet on stał za głośnym w swoim czasie zamachem na jednego z wysoko postawionych policjantów. Po apokalipsie początkowo związał się z lokalnymi bandytami, ale gdy tamci go zdradzili, przeszedł do Fanatyków. Szczera chęć poprawy była jednym, broń, kontakty, wiedza i ludzie, które oferował, to już coś innego. Teraz korzystał z nich, aby prowadzić działalność wywiadowczą na rzecz Waszej organizacji, werbował również nowych rekrutów i akolitów, a jego zasługi były na tyle duże, że nawet szefostwo przymykało oczy na to, że wciąż nie stroni od alkoholu, narkotyków, zbędnych luksusów i urodziwych dam do towarzystwa. Akolita zaprowadził Cię do jego biura, z wielkim mahoniowym biurkiem, obitym skórą fotelem, okazałą biblioteczką pod jedną ścianą, a barkiem pod drugą, mniej lub bardziej cennymi obrazami na ścianach i drzwiami prowadzącymi do kolejnych pomieszczeń jego apartamentu. Sam Nawrócony nie wyglądał na takiego, co jest uzależniony od narkotyków i alkoholu oraz opływa w luksusy. Jego ubiór nie był wybitnie drogi, a on sam był nie tylko wysoki, ale i dobrze zbudowany, nawet na jego pozycji przymioty fizyczne i kondycja mogły przydać się w najczarniejszej godzinie. Poza tym był Latynosem, raczej rzadko spotykanym pośród Fanatyków, z tatuażami na ramionach, przedramionach i karku, których sensu, o ile jakikolwiek był, mogłeś się tylko domyślać.
- Siadaj, trochę tu zabawimy. - powiedział, wygodniej siadając w fotelu, wskazując Ci jedno z dwóch krzeseł przed nim. Sięgnął po paczkę cygar i zapalił jedno z nich zapałką, podsuwając Ci drugie. - Śmiało. Kubańskie. Już takich nie robią. -
Nie przywykł, aby ktoś z wyżej postawionych, traktował go z taką gościnnością, więc stropił się nieco. Usiadł sztywno, nie śmiąc wyłożyć się na oparciu.
- Bardzo dziękuję - wziął cygaro. Czuł, że nie zasługuje aby to palić, ale skoro Nawrócony nakazał, to nie mógł odmówić. Zapalił i zapytał - Czy ma pan do mnie jakąś sprawę? -
- Głośno się ostatnio o Tobie zrobiło. - odparł i wypuścił kłąb dymu z ust. Po chwili rozmowy przyjął zupełnie inną postawę niż Ty, odjeżdżając na fotelu do tyłu, aby swobodnie wyłożyć nogi na biurku, jedną rękę wkładając pod głowę, a drugą wciąż przykładając lub odejmując od ust cygaro. - Pozytywnie, ma się rozumieć. Odwaliłeś kawał dobrej roboty z tym posterunkiem, a wychodzi na to, że stary odsunął Cię od polowania na komandosa, co?
-
Chciwie zaciągnął się dymem, po czym wypuścił dym i odkaszlnął. Dodało mu to trochę animuszu, kiedy odpowiadał:
- Nie, Mistrz - położył nacisk na to słowo, aby dać do zrozumienia, że nie spodobało mu się określanie tak ważnej osoby “starym” - wcale mnie od tego nie odsunął. Niedługo mam dostać więcej informacji, po czym dalej prowadzić poszukiwania. - Po czym już normalnym głosem, kontynuował - I tak, dziękuję za pochwałę, ale to nie było tylko moja zasługa. -
- Twoi kumple też się spisali, ale to Ty jesteś ich dowódcą. - odrzekł, zupełnie niespeszony tym, jak go poprawiłeś. - I dlatego to Ciebie tu wysłałem. I dla Ciebie mam robotę. No i nagrodę, ma się rozumieć.
-
- W tej wojnie jedyną nagrodą o jaka walczymy jest wspólny dobrobyt zgromadzania. - odpowiedział, sam zaskoczony swoją idealistyczną wizją. - Nie ma co skupiać się na własnym zysku. Chodzi tylko o to aby każdy po prostu robił swoje. Co to za zadanie? Zrobię to jeśli będę w stanie.
-
- Taaa, jasne. Już z niejednym takim świętoszkiem rozmawiałem. I powiem Ci, że każdy tak mówił, dopóki przed oczami nie stanął mu nowy, wspaniały świat. - powiedział i zaśmiał się. - Zdobyłeś teczkę nie tylko tego komandosa, ale i kilku innych osób. Tak się składa, że mam z nimi stare rachunki do wyrównania, o ile i ich papiery wziąłeś. Jeśli mi je przyniesiesz i pomożesz moim ludziom, którzy gówno wiedzą o takich sprawnych akcjach jak Twoja, to suto wynagrodzę Ciebie i Twoich ludzi, czym tylko zechcecie. A jeśli dalej marzysz o tym wspólnym dobru, to pomyśl, że ci, których chcę, żebyś zlikwidował, działają w ramach Z-Com, Milicji czy innych mętów, które z nami walczą. Co Ty na to?
-
Przez chwile tępo wpatrywał się w rozmówcę i przetrawiał informację. Zastanawiał się, czy to co mu proponowano nie zakrawa, aby na samowole.
- Jasne, zrobię to. W końcu moim obowiązkiem jest słuchać. Zapytam, tylko Mistrza czy użyczy mi tych dokumentów i czy przychyli się do tego planu. Jeśli się zgodzi, od razu się tym zajmę. - odpowiedział uradowany, że znalazł sposób, aby wszystko odbyło się zgodnie z zasadami. Wstał. - Czy mam już iść?
-
- Sam powiadomię o tym star… Mistrza. Jesteś dobrym żołnierzem i dowódcą i tak mówisz, jak prosty trep. A tu trzeba jednak przedstawić mu to tak, żeby się zgodził. A gwarantuję, że gdy się zgodzi, wszystko puści w niepamięć, bo łupy będą tego warte. I inne korzyści.
-
- Racja, pan na pewno lepiej go do tego przekona. Więc…chyba już pójdę. Zgarnę te dokumenty i zobaczę co to za jedni, których mamy załatwić. - Jeśli go nie zatrzymywano, zaczął kierować się ku wyjściu.
-
Skinął głową, pozwalając Ci odejść, sam zasiadł już nieco normalniej w fotelu i rozmyślał nad czymś, kończąc zapalone cygaro.
-
Wyszedł na zewnątrz. W czasie drogi powrócił do wcześniejszych rozmyślań.O czym to ja… A tak. Może ja rzeczywiście zostałem stworzony do wyższych celów? Wiem, wiem brzmi to jak przejaw pychy, ale spójrzmy na to z tej strony: zaraz po tym jak pomyślałem, jaki jest cel mojej egzystencji, zostaję osobiście wezwany na kolejną misję. To przecież bezsprzeczny znak od Boga. Nawrócony sam powiedział, że tylko ja nadaję się do tego zadania. A więc? Bóg obdarował mnie odpornością na śmierć, bo tylko ja jestem w stanie zrobić porządek na tym padole? Niech więc tak będzie. Ciężko być jedynym niepokonanym i z oddali patrzeć na nieuniknioną śmierć mniej zdolnych wyznawców, ale w końcu ktoś musi nieść to brzemię. Rozwijając coraz bardziej swoje urojenia, doszedł do gabinetu głównego dowódcy i zapukał.
-
Jego głos, jak zwykle krótko i zdawkowo, pozwolił Ci na wejście, ale po dużo dłuższej chwili, niż wcześniej.
-
Wszedł i swoim zwyczajem ukłonił się.
- To znowu ja… - czuł się nieco speszony ciągłym zawracaniem głowy dowódcy, ale nie miał innego wyjścia - Chciałem spytać, czy nie mógłbym pożyczyć dokumentów, które dzisiaj zdobyliśmy. Nie te Bonaventury, tylko reszty żołnierzy Z-Comu. -
- Oczywiście, że tak. - odparł, choć nie ruszył się z miejsca. - Tylko czemu?
-
- Oh potrzebuję sprawdzić czy są wśród nich dane o konkretnych osobach. Nawrócony potrzebuje ich martwych, więc wyznaczył mnie do tego zadania. - powiedział niejako z dumą. - W ogóle to niedługo ma tu przyjść i opowiedzieć o szczegółach, czemu się to opłaci i dlaczego to genialny plan. - Kiedy wypowiadał ostanie słowa, przeszło mu przez myśl czy Nawrócony życzyłby sobie, aby o tym paplać. Ale z drugiej strony przecież nie będzie ukrywać prawdy przed Mistrzem.
-
Może właśnie chodziło mu o to, żebyś się nie wtrącał, bo to on porozmawia z Mistrzem w sprawie tych dokumentów? No, ale teraz to już niezbyt ważne.
- Wobec tego to z nim porozmawiam i Tobie odeślę te dokumenty, jeśli się na to zgodzę. -
- O tak! On na pewno Mistrza przekona. To znaczy…on tak powiedział. Cóż…eee… pójdę już. I dziękuję. - Wyszedł czym prędzej, aby jeszcze bardziej się nie pogrążać.
-
Nie zatrzymywał Cię, więc opuściłeś jego gabinet bez problemu. Niezależnie od tego, czy ruszysz na misję, czy nie, masz wciąż sporo czasu przed kolejną modlitwą i posiłkiem, który wypada jakoś wykorzystać.
-
Nie miał pomysłu co ze sobą zrobić, więc po prostu kręcił się po obszarze bazy. Bycie na nogach od rana jednak w końcu dało o sobie znać, więc przysiadł pod ścianą i rozmasował lewą nogę w miejscu gdzie się kończyła, a zaczynała proteza. Znowu powrócił do niedawnego odkrycia. Nieśmiertelny co? Zadrżał z przyjemności, myśląc o tym. Podoba mi się ta myśl. Zupełnie inaczej będzie iść do walki, wiedząc że nie ważne co się zdarzy nie mogę zginąć. No, przynajmniej dopóki nie dokona się to czego zażyczył sobie Bóg. Na szczęście dobrze wiem czego On oczekuje. To ten komandos. Diabeł. Bękart Antychrysta. Każda chwila kiedy oddycha jest solą w Twoim oku Boże. I tylko ja mogę zakończyć jego życie. Spojrzał w górę ku niebu. Przyjmuję Twój szczodry dar nieśmiertelności Boże i przysięgam w pełni wykorzystać go w wykonaniu mojej misji Po tych dość wzniosłych przemyśleniach, zaczął wodzić wzrokiem dookoła i obserwował otoczenie.