Warszawa
-
– Myślisz, że ktoś napadł na nich, gdy my się zajmowaliśmy czym innym?
-
- To, że nas tam nie było, to raczej przypadek, ale tak, moim zdaniem zostali napadnięci.
-
– Więc co teraz robimy? Czekamy, jedziemy tam czy jedziemy gdzie indziej?
-
- Ja tylko tak myślę. Nie twierdzę, że mam rację. Zwyczajnie wolałem się tam nie zapędzić, gdyby było gorąco. Pójdziemy na zwiady i później się okaże.
-
– Wszyscy idziemy czy ktoś zostaje?
-
- Jeśli ktoś ich napadł to bandyci albo większa chmara Zombie. Uważasz, że Twój kolega mięczak da radę i nie załamie się ani nie zrobi nic głupiego?
-
Wbił swój wzrok w Roberta i tak się patrzył na niego przez kilka sekund w milczeniu.
– Da radę. – odpowiedział krótko. – Przypilnuję go. -
- Taaa. Nie że wątpię, ale wolałbym, żeby został pilnować wozu, gratów i tamtej panienki.
Choć mówił jedno, to miał na myśli zapewne coś zupełnie przeciwnego, bo cała jego wataha spokojnie upilnowałaby więźnia i reszty dobytku. -
Roberta zna raptem kilka dni i jeszcze go wystarczająco nie zna. Najbardziej boi się tego, że puści tę kobietę wolno.
– Poradzi sobie. Idziemy? -
//Tym “Poradzi sobie” zgadasz się na to, żeby został, czy nakłaniasz Zygmunta do tego, żeby poszedł z Wami?//
-
//Żeby poszedł.//
-
- Niech będzie. - odparł, wzruszając ramionami. - Ale Ty go będziesz miał na sumieniu, jeśli zginie, nie ja. Pamiętaj o tym.
Po tych słowach Zygmunt ruszył przed siebie, zapewne żeby wybadać teren, nim wszyscy wpadniecie w jakieś bagno. Choć jego obawy mogły być nieuzasadnione. -
Lepiej być nadzwyczaj ostrożnym niż w ogóle. Ruszył za nim.
-
Właściwie to lepiej być ostrożnym niż martwym, ale wychodzi na jedno. Przez jakiś czas skradaliście się razem, ale w pewnym miejscu Zygmunt odbił na lewo, Wam polecając udać się na prawo.
-
Pociągnął Roberta za ramię i odbił z nim na prawo. Widział coś, co może być przyczyną tego, że zeszli na bok?
-
Nie, pewnie chodziło o to, że dzieląc się na dwie grupy przeszukacie większy teren. No i gdyby coś się miało stać, to tak zginie tylko część z Was, a nie wszyscy. Mało pocieszające, ale jednak. Poza tym był spokój, nie dostrzegłeś nawet Zombie, a to niekiedy zły znak, wbrew pozorom.
- O Boże… - usłyszałeś nagle Roberta, a gdy spojrzałeś tam, gdzie on, dostrzegłeś kilka świeżych zwłok, których obrażenia jasno mówiły, że zabili ich ludzie, a dokładniej ludzie kierujący jakimś pojazdem, bo wątpliwe, żeby coś innego mogło stworzyć takie obrażenia. Chyba że Twardy lub inna przerośnięta bestia, ale wtedy zwłoki byłyby przynajmniej częściowo pożarte. -
Brak Zombie, a ciała nie są nawet nadgryzione. Na pewno coś musiało się stać w osadzie. Teraz jest tego pewien.
– Rozpoznajesz kogoś? – zapytał, mając nadzieję, że to nikt z osady. -
Pokręcił głową, niepewnie podchodząc do zwłok. Ktoś z nich mógł w końcu żyć. Albo mieć coś cennego przy sobie…
-
Wziął głęboki wdech i przed sprawdzeniem ciał, upewnił się, że ktoś w ogóle żyje. Jeżeli nie - przeszukał je, a jeżeli tak… sam nie wie co zrobi.
-
Na szczęście żaden ze zdechlaków nie miał ochoty do Was wstać, choć coś Ci mówiło, że lepiej uciąć im głowy czy w jakiś inny sposób pozbawić ich tej możliwości. Wszyscy byli martwi, to fakt, ale nie znalazłeś przy nich nic cennego. Ktokolwiek ich zabił, nie omieszkał również ograbić trupów.