Los Angeles
-
Albo nie załapał, albo dobrze maskował emocje przy swoim przełożonym, bo w ogóle nie zareagował na drobną obelgę.
- Potrzeba Wam transportu? Broni? Innego sprzętu? Lewych papierów Milicji? Mogę Wam to wszystko załatwić. - kontynuował Nawrócony. -
- Tak, przyda się coś czym wszyscy tam dojedziemy. Co do broni to ja i mój oddział mamy wszystko co potrzebne, nie wiem jak ci akolici, jeśli jeszcze tego nie zrobili to niech się dozbroją. I może przyda się trochę materiałów wybuchowych jeśli są dostępne.
-
- O nich się nie martw. Co do materiałów, to czego Ci potrzeba? Granaty? Bomby? Dynamit? Mam na zbyciu nawet trochę C4, jeśli uznasz to za konieczne.
-
-C4 rzecz jasna. Mam już dosyć ograniczeń jakie narzucają mam ściany budynków.
-
- Da się zrobić. Gdy robisz dla mnie nie martw się o sprzęt, pamiętaj na przyszłość. To wszystko? Jeszcze jakieś życzenia? Albo pytania?
-
- Nie, żadnych. Pójdę już - Wyszedł i od razu zabrał się za czytanie dokumentów.
-
Pokiwał głową i pozwolił Ci wyjść. Dokumenty były ciekawe, każdy zawierał informacje personalne, ale też dane o obecnym miejscu zamieszkania czy rodzinie danej osoby. Z takimi informacjami zadanie naprawdę będzie proste.
//Nie mam obecnie czasu na dłuższy odpis, zrobimy to w takiej formule, że zbierzesz ekipę i ruszycie pod pierwszy adres, a ja opiszę wtedy dokładniej daną postać.// -
Poszedł poszukać członków oddziału, aby przekazać im co muszą robić.
-
Zebrałeś ich dość szybko, a nową misję przyjęli z entuzjazmem, mogli przecież nie tylko wykazać się w boju przed resztą społeczności, ale i liczyć na jakąś ciekawą przygodę, w końcu gdy jest się tyle czasu na froncie, ciężko później wrócić do zwykłego życia w bazie, nawet jeśli jest się tak zdyscyplinowanym jak oni. Po jakimś czasie, gdy wszystko im wytłumaczyłeś, a oni nie mili pytań, dostrzegłeś bandę akolitów, która szła w Waszym kierunku. Faktycznie, Nawrócony zadbał o ich wyposażenie, praktycznie każdy miał broń boczną w postaci pistoletu lub rewolweru, jakiś nóż czy inną broń białą do walki na krótkim dystansie czy do likwidowania przeciwników bez robienia zbędnego hałasu, a za broń główną służyły pistolety maszynowe, obrzyny i strzelby, a kilku miało karabinki automatyczne, a jeden dysponował nawet bronią snajperską z prawdziwego zdarzenia.
-
W chwili kiedy akolici się zbliżali zagadnął do jednego ze członków oddziału:
- Widzisz tych pozerów? To już nie to samo co kiedyś. Coraz mniej prawdziwych obrońców wiary. Nie było cię wtedy, ale na samym początku apokalipsy widziałem najwytrwalszych bojowników, jakich nosiła Ziemia. Dosłownie dochodziło wtedy do cudów. Jak choćby ten… jak mu było? A, Bill. Mówiliśmy na niego Dziki Bill Hickok bo gdziekolwiek siedział, uparcie zajmował miejsce plecami do ściany. No więc ten Bill… - zauważył, że akolici już się zbliżyli, więc nie chciał opowiadać tego przy nich. - Zresztą później ci powiem. - Zwrócił się do akolitów. - To wszyscy? Możemy ruszać? - Wodził wzrokiem czy nie ma gdzieś Mike’a który miał dowodzić.
-
To właśnie on szedł na czele tego oddziału, jeśli możesz tak nazwać tę śmieszną zbieraninę, i skinął Ci głową.
- Dwaj moi ludzie mają w plecakach materiały wybuchowe, o które prosiłeś. -
- Którzy to? Chcę ich mieć blisko siebie. A co z transportem?
-
Misja miała być krótka, tak przynajmniej sądzili, bo nie zabrali żadnego dodatkowego wyposażenia, nadmiaru amunicji, wody, racji żywnościowych, nic. I w sumie mieli rację, o ile zdecydujecie się pozbyć części celów, nie dacie rady za jednym zamachem pozbyć się wszystkich. Mike wskazał na dwóch ludzi, wyróżniali się tym, że prawie tylko oni mieli plecaki, było jeszcze dwóch, ale ci mieli odpowiednie, choć nierzucające się w oczy, oznaczenia medyków polowych.
- Szef mówił, że cała akcja ma być tak fajna, jak się da, a im mniej osób wie, tym lepiej. - odparł przywódca akolitów. - Będą czekać na nas dwa kilometry na północ stąd. -
//Chyba popadam w paranoję, ale zaczynam myśleć, że to zasadzka. Nawrócony wściekły na to, że Nathan się wygadał wysyła go w otoczeniu grupy akolitów, którzy słuchają tylko jego, cała akcja jest utajniona i wychodzą daleko od bazy. Zupełnie tak jakby mieli go tam zaszlachtować. Ale tak nie jest prawda?//
- No to chodźmy. Poprowadzisz? - zapytał.
-
//Nie, bo za bardzo podoba mi się Twój wątek, ale to rzeczywiście mogłoby tak wyglądać.//
Pokiwał głową, a Wy ruszyliście przez to majestatyczne gruzowisko, jakie niegdyś było zwane Los Angeles. Po drodze nie spotkaliście żadnych ludzi, a Zombie było niewiele, podchodziły rzadko, a jeśli, to były zabijane szybko i po cichu za pomocą broni białej. Po niecałych dwóch kwadransach dotarliście na coś, co wcześniej mogło być dworcem lub pętlą autobusową, bo to właśnie dwa pojazdy tego typu na Was czekały, rzecz jasna obite blachą, drucianą siatką czy kratami, do tego wyposażone w prymitywne, choć sprawne i spełniające swoje zadanie, stanowiska strzeleckie na dachach, gdzie każdy miał broń maszynową. Był też znany Ci już z misji pod posterunkiem pojazd i jego załoga. -
Skinął im głową. W tym momencie siłą woli musiał powstrzymać cisnący się na usta, niczym nieuzasadniony śmiech. Co się z nim działo? Od pewnego czasu takie nerwowe tiki nawiedzały go coraz częściej. W każdym razie, zwrócił się do Mike’a:
- Możemy wsiadać?
-
- Ty tu rządzisz. - odparł, wzruszając ramionami. - My pojedziemy autobusami, Ty i Twoi ludzie w trzecim pojeździe na przodzie będziecie nas nawigować, pojedziemy za Wami. Także jeśli nie masz nic do powiedzenia to jasne, możemy jechać. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej.
-
- Ja tu rządzę - powtórzył po nim nieobecnym głosem. - No to ruszajmy. - Poklepał go po ramieniu. I ruszył do znanego już pojazdu i wsiadł na przód.
-
- Witam na pokładzie. - powitał Cię dowódca pojazdu, gdy wraz z resztą zająłeś wszystkie wolne miejsca siedzące, wyciągając do Ciebie dłoń. - Z Wami ciężko się nudzić. Kogo poślemy do diabła tym razem?
-
//To jest moment kiedy opiszesz tą postać ?//
- Cóż, jest nim… - zajrzał do dokumentów które miał ze sobą i zaczął czytać.