Gwieździsta Puszcza
-
//Przyspieszaj co łaska. //
-
Ich wioska wyglądała tak, jak musiała wyglądać, jeśli chcieli przeżyć. Nie chodziło tu o lokalne drapieżniki, ale ludzi i ich agresywną ekspansję. Wały ziemne, wilcze doły i palisady wystarczyły, aby obronić się przed nawet największym Dubrakiem, ale nie przed ludźmi z nowoczesną bronią. Dlatego ich wioska była tam, gdzie ludzie nie mogli się dostać, przynajmniej na razie: W koronach wielkich drzew. Budynki wspierały się na ich koronach i rozłożystych gałęziach lub platformach z drewna, a całość łączyła sieć kładek, pomostów, lin do przeskakiwania z jednego miejsca na drugie i tym podobnych. Wszystko prezentowało się naprawdę wspaniale, zwłaszcza z Twojego punktu widzenia. Dla zwykłych tubylców, nawet z innych części kontynentu, był to na pewno widok graniczący z codziennością.
-
“Zagrożenie matką wynalazków, co nie?” Pomyślał, z zaciekawieniem oglądając zmyślne konstrukcje kładek. Szedł dalej, w duchu przygotowując się na spotkanie z Starszymi. Starsi tylko z nazwy czy rzeczywiście stanie przed bandą dziadków będących o krok od grobu? To się okaże.
-
Normalnie Twoi przewodnicy wdrapaliby się zapewne na górę po samych drzewach lub zrzuconych z dołu linach, ale nie mieli pewności, czy Ty czemuś takiemu podołasz, więc krzyknęli coś kilka razy, a z góry zsunęła się niewielka platforma zawieszona na linach, na którą weszli, a która zapewne zostanie wciągnięta na górę dzięki prostej sile mięśni.
-
Wszedł za nimi, taki chyba był zamiar. Do góry!
-
I do góry, gdzie od razu zostałeś otoczony przez ciekawski tłum. Dorośli, mężczyźni i kobiety, trzymali dystans, ale widać, że najmłodsi chcieli do Ciebie podejść, przyjrzeć Ci się, dotknąć, porozmawiać. Te dzieci nie widziały jeszcze tak wiele, jak ich rodzice, były więc ciekawskie i ufne, co w oczywisty sposób mogło zapewnić im zgubę przy kontakcie z ludźmi.
-
Uśmiechnął się do młodych i wyciągnął dłoń na przywitanie do stojącego najbliżej, drugą ściągając kapelusz z głowy.
— Jak leci, kolego? — Zagadnął od tak. -
Zaszczebiotał coś w języku, który znałeś, choć nie rozumiałeś z tego ani słowa. Ale na tym się skończyło, bo jakaś kobieta szybko wystąpiła z tłumu i zabrała malca, a po jakimś czasie i inne dzieci odeszły lub zostały zabrane. Dopiero wtedy tłum się rozstąpił, a jeden z towarzyszących Ci tubylców pchnął Cię lekko w tym kierunku.
-
Wzruszył ramionami i udał się w wskazanym kierunku.
-
Ze zdziwieniem zauważyłeś, że wszystkie budynki były tu takie same, różniły się tylko wielkością. Ten, do którego Cię prowadzono, był największy, strzeżony przez dwóch silnie zbudowanych strażników z łukami, kołczanami pełnymi strzał i włóczniami. Po chwili ze środka wyszło trzech odzianych w płaszcze z kapturami ze skór i futer dzikich zwierząt tubylców, chyba jedynych tak widocznie starych, których w życiu widziałeś.
-
Widząc panów starszych, pochylił lekko głowę, jedną dłonią ściągając kapelusz i niemalże zamiatając nim podłogę.
— Moje uszanowanie! — Odezwał się, może nieco zbyt śmiele. -
Tamci nie odpowiedzieli, a jedynie dyskutowali między sobą, używając w większości nieznanych Ci słów.
- Powiedzieli, że nie możesz się już wycofać, bo wiesz, gdzie jest ta wioska, więc możesz sprowadzić innych. Dlatego pozostaje Ci przystąpienie do próby lub śmierć. Gwarantują, że jeśli poddasz się już teraz, będzie o wiele bardziej bezbolesna niż w wypadku porażki podczas prób. - przetłumaczył Ci szybko część wypowiedzi starszyzny jeden z myśliwych, który Cię tu sprowadził. -
James po prostu włożył dłonie w kieszenie i zakołysał się na piętach.
— To kiedy zaczynamy tą próbę? -
- Starszyzna twierdzi, że jesteś butny, pewny siebie, arogancki i zginiesz, nim próba na dobre się zacznie. - powiedział do Ciebie ten sam myśliwy, tłumacząc słowa tamtych. - Czyli chyba Cię polubili albo ich chociaż zaintrygowałeś, bo inni są zwykle pokorniejsi.
-
— Dziękuję za miłe słowa. — Odpowiedział, uśmiechając się półgębkiem. — Co teraz będzie?
-
- Możesz do nich przemówić, ja przetłumaczę. Próba rozpocznie się jutro o świcie, do tego czasu zapewnimy Ci miejsce do odpoczynku i coś do jedzenia.
-
— No to tłumacz uważnie: Ja, James Ha’Kesh McLiam, wyrażam wielką wdzięczność za to, że w ogóle mam możliwość przystąpienia do tej próby, jakakolwiek ona będzie. Zobaczymy się jutro, panowie. — Powiedział, po raz ostatni uchylając kapelusza.
-
Przetłumaczył, a na jakiś czas zapanowała głęboka cisza. Nie tylko pośród tubylców, bo miałeś wręcz wrażenie, że nawet las wokół i wszystkie żyjące w nim istoty zamarły, oczekując na odpowiedź starszyzny. Gdy ta nadeszła, a później została przetłumaczona, to nie była ona taka, jakiej się spodziewałeś, żadnej pochwały, słowa wsparcia, a jedynie coś bardziej prozaicznego:
- Przed snem musisz oddać całą swoją broń, inny ekwipunek, a nawet ubranie. W zamian za to otrzymasz nasze ubrania, naszą broń i nasz ekwipunek, aby dowieść podczas próby, że jesteś ich godny. -
— Już teraz? — Złapał za pasek od spodni, uśmiechając się po szelmowsku.
-
- Zabawne. - mruknął, choć ton jego głosu zupełnie nie odpowiadał temu, co powiedział. Później jego kompan ruszył dalej, uprzednio kłaniając się starszyźnie, a łowca wskazał Ci ruchem głowy, abyś szedł za nim.