Dallas
-
Wbił siekierę w pień, a następnie otarł pot z czoła. Zabrał ze sobą ubrania i udał się na obiad, bo na pewno zgłodniał.
-
Było to dość oczywiste, a na obiad zaserwowano zupę pełną warzyw, wodę, soki, chleb i solidne drugie tanie w postaci wielkiego niczym patelnia kotleta, ziemniaków i kolejnych warzyw pod postacią surówki. W przerwach pomiędzy jednym daniem a drugim daniem dostrzegłeś siedzącą na uboczu kobietę, z którą rozmawiałeś, oraz Twojego kompana, otoczonego młodymi dziewczynami, które wpatrywały się w niego jak w obrazek i słuchały różnych historii.
-
Ale się nażre… Po skończeniu pierwszego i drugiego dania odszedł od stołu i poszedł w kierunku Jacksona.
– Co takiego ciekawego opowiadasz tym dziewczynom? -
Nieco się speszył, widząc Cię, a jeszcze bardziej, gdy usłyszał to pytanie. Ale trzeba przyznać, że dość szybko odzyskał rezon i odparł:
- No wiesz… Pamiętasz tamtą akcję w tamtym miasteczku? Wiesz, jak pomogliśmy tamtej bandzie najemników obronić się przed Zombie i Bandytami? -
– Coś tam pamiętam. A szczególnie to, że to ja odwalałem większość roboty, a ty się kryłeś za moimi plecami. – zadrwił ze swojego kumpla. – No ale gdybyś nie był za moimi plecami, to by mnie sztywny raz czy dwa capnął.
-
- Nooo. - mruknął, nieco speszony, na co dziewczęta zareagowały jedynie śmiechem. - Właśnie tak było.
-
Oparł dłoń na jego barku i pochylił się, aby szepnąć mu kilka słów do ucha:
– Spróbuj tylko narobić bachorów.
Poklepał go po ramieniu i wyszedł na zewnątrz. Gdzie to on miał iść po tym obiedzie? A, pod bramę. Przeczesał włosy palcami, przetarł twarz ręką i tam się udał. -
Mruknął coś pod nosem, a otaczające go dziewczyny zaśmiały się. Wychodząc, widziałeś, jak dziewczyna jeszcze z kimś rozmawia, ale na miejscu nie czekałeś długo, może kilka minut. Już miałeś zagadać o coś wartowników, żeby się nie nudzić, gdy zobaczyłeś, że właśnie się pojawiła.
-
– Nawet w trakcie obiadu je zagadywał i pewnie będzie to robić do wieczora. – zaśmiał się. – W szkole taki nie był.
-
- Aż tak długo się znacie? - zapytała i ruszyła na spacer wzdłuż ogrodzenia.
-
– Tak. Znaliśmy się na długo przed tym, zanim wybuchała wielka panika.
Również ruszył na spacer. -
- Jak w ogóle udało się Wam przeżyć tyle czasu?
-
– Cały czas w drodze i rzadko kiedy zatrzymywaliśmy się w jednym miejscu na dłużej niż kilka dni. A ty długo tutaj mieszkasz?
-
- Od zawsze… To rancho mojego ojca, on tu rządzi. - odparła bez zająknięcia, jakby było dla niej czymś naturalnym, że jest córką gościa, który spokojnie może nazywać się panem okolicy dzięki majątkowi i armii zbirów, jaką posiada.
-
Może jej ojciec sprawdza go w ten sposób? Córka wyciągnie z niego wystarczającą ilość informacji z niego, a następnie przekaże swojemu tatuśkowi… Ale z drugiej strony, może uda mu się tutaj kogoś poznać, kto by stanął w jego obronie, jeżeli coś się stanie.
– Twój tatko wysłał cię, abyś oceniła nowo nabyte bydło? – powiedział pół żartem, pół serio. -
- Stara się nie mieszać w moje sprawy, tak jak ja w jego. - odparła, wzruszając ramionami. - Aż tak się go boisz?
-
– Nie tyle co boję, ale raz już mnie odesłał z kwitkiem. I tak, byliśmy tu wcześniej, ale nas nie wpuszczono.
-
- To czemu jednak jesteśmy po tej samej stronie ogrodzenia?
-
– Ruszyliśmy w dalszą podróż. Zatrzymaliśmy się w jakimś motelu, a następnego dnia trafił tam ten gniewny Meksykanin ze swoją bandą i jakoś tak wyszło, że się zabraliśmy razem z nim.
-
- Ach, on… Pracował z ojcem jeszcze na długo przed apokalipsą. Nawet wtedy nie było to ciekawe miejsce, kręciło się to sporo podejrzanych typów, więc ojciec zatrudnił jego i kilku osiłków do ochrony rancha. Myślę, że gdyby nie oni, to zginęlibyśmy w ciągu pierwszego miesiąca od pojawienia się Zombie.