Wielkie Równiny
-
Ten post został usunięty!
-
— Też Cię lubię. — Odpowiedziała pół-żartem, zabierając się wartko za jedzenie. Kilka godzin podróży nieźle ją wygłodziło, a Jannet nie była też szczególnie wybredna w kwestiach wykwintności posiłku.
-
Skończyliście posiłek w podobnym momencie, Jimmy i David uprzątnęli obozowisko, a choć wszystko było gotowe do drogi, to odpoczywali jeszcze jakiś czas, chyba ze względu na Ciebie, jazda na wozie czy końskim grzbiecie nie była tak męcząca jak podróż w ciasnej skrzyni, do tego w takich warunkach.
- Jak już jesteśmy w tym temacie, to zobacz, co dla Ciebie mam. - powiedział Jimmy, najpewniej odwołując się do słów, które padły około dwa kwadranse temu i wyjął coś z wewnętrznej kieszeni kamizelki, co później Ci rzucił. Ze zdziwieniem zdałaś sobie sprawę, że to wędzidło z końskiej uzdy, wykonane ze skóry, ze skórzanymi paskami z tyłu. Czy nie wystarczyło mu upokarzania Cię na te wszystkie sposoby i chciał do tego dodać jeszcze knebel w takiej formie? -
Spojrzała na niego z złością.
— Po co mi to dajesz? — Zapytała, wzburzona, bo Star mógł co najwyżej śnić, że da sobie założyć coś takiego. -
- A jak myślisz? - odparł i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Najwidoczniej ta sytuacja bardzo go bawiła. - Teraz możesz mieć w ustach jakieś szmaty, ale podczas podróży do więzienia musisz włożyć sobie to, jako element planu. Jannet, nie ufasz mi?
-
Oczywiście. Oczy-kurwa-wiście. Złość Jannet teraz przerodziła się już w szczere zmęczenie Starem i tym wszystkim. Miała go dość. Jego i jego zdradzieckiego uśmiechu.
— Wiesz, że bym chciała? — Odpowiedziała, mówiąc szczerze. Skupiła swój wzrok na jego oczach. Spoważniała. — Naprawdę chciałabym móc Ci zaufać, Star, może nawet polubić, ale nie dajesz mi do tego żadnych podstaw. Męczy mnie to, wiesz? — To powiedziawszy, wstała i przeszła na drugą stronę wozu, by stracić Jimmiego z oczu. Tam usiadła, opierając się o koło. Była zła na siebie, powiedziała mu zbyt wiele.
“Nie potrafisz uczyć się na błędach, co nie, Jen?” skarciła siebie w myślach, naciągając kapelusz na czoło. -
Żaden z nich nie skomentował Twoich słów i na kilka minut zostawili Cię w spokoju, ale najwidoczniej pora już było ruszać, bo Jimmy podszedł do Ciebie i rzucił Ci liny oraz szmatki.
- Odłóż na bok broń, bo nie wiem, po kiego ją wyjmowałaś, a później zwiąż sobie nogi, zasłoń oczy i zaknebluj usta. My w tym czasie przygotujemy do drogi konie, złożymy obóz i zatrzemy ślady. Wtedy zwiążę Ci ręce i pomogę wejść do kufra. I nie dyskutuj, tak będzie najszybciej, a czasu mamy niewiele. - powiedział krótko i odszedł, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z Twojej strony. -
Skinęła mu głową i zrobiła tak, jak polecił. Weszła na wóz, koło kufra, broń odłożyła i tam zakneblowała sobie usta, związała nogi, a no koniec zasłoniła oko przepaską, przesuwając włosy nad pusty oczodół. Wszystko też tak, by więzy nie wżynały jej się w skórę, ale także by nie było wątpliwości, że siedzą porządnie.
-
Star najwidoczniej nie miał wątpliwości co do Twojej pracy, bo nie miał zamiaru zaciskać nic mocniej. Najpierw schował broń i resztę Twojego ekwipunku, a dopiero po nałożeniu na to dna kufra zabrał się za związanie Ci rąk w nadgarstkach, ramionach i przedramionach. Potem jedynie poklepał Cię po policzku i piersiach i wraz z Davidem wrzucił Cię do środka i zamknął kufer. Po chwili poczułaś, jak wóz, na którym umieszczony był Twój przymusowy środek transportu, ruszył w dalszą drogę.
//Z góry mówię, że jeszcze nie pora na przyspieszenie akcji do miejsca docelowego, czyli kryjówki Stara.// -
//No to nie przyspieszajmy. //
Powstrzymała się przed wymierzeniem mu siermiężnego kopniaka kolanem prosto w krocz i dała się wrzucić do wnętrza. Tam ułożyła się wygodniej, korzystając z tego, że nie jest już związana tak ciasno jak wcześniej.
-
Jechaliście dalej kilka godzin, tak Ci się przynajmniej wydawało, bo ciężko ocenić upływ czasu w Twojej sytuacji. Niemniej, po dłuższym czasie wóz nagle się zatrzymał, a Ty słyszałaś nerwowe głosy na zewnątrz. Ściany kufra były grube, dobrze tłumiły dźwięki tak dochodzące od Ciebie z wewnątrz, jak i dochodzące z zewnątrz, a oni chyba odeszli kilka metrów na bok, jednak mimo to wyłapałaś kilka słów, choćby “patrol”, “przesrane” i “teraz”. Po kilku minutach dołączyły do nich kolejne głosy, nieznane Ci, które ledwo słyszałaś. Zmieniło się to dopiero, gdy Star, David i jeden z obcych przybyszów podeszli bliżej, wtedy dość wyraźnie słyszałaś całą rozmowę:
- Więc jeszcze raz: Co Wy tam, do jasnej cholery, macie? - zapytał nieznajomy.
- Mówiłem, panie władzo. Przykra sytuacja, ale tam spoczywa nasz stary przyjaciel, świętej pamięci Johny. Zabieram jego ciało stamtąd, skąd zmarł, do domu, żeby zapewnić mu godny pochówek. - odparł David, niemalże bez zająknięcia, jakby mówił prawdę.
- A czemu wieziecie go w kufrze, do tego taki kawał drogi?
- Zginął jako najemnik w Nadziei, walcząc z Nieumarłymi… A wie pan, panie władzo, jaka to podejrzana okolica. Baliśmy się, że nieboszczyk po pogrzebie wstanie i spróbuje nas zeżreć. - dodał Star, kłamiąc jak z nut.
- Taaak, bywałem kiedyś na Złych Ziemiach. Ale i tak Wam nie wierzę, bo coś nie czuć tu rozkładającego się trupa.
- A… Bo mamy innego znajomego, zielarza, który zadbał o to… - próbował ratować sytuację Star, ale jego rozmówca mu przerwał:
- Dobra, dobra. Nie urodziłem się wczoraj. Szmuglujecie w tym pewnie broń, amunicję, alkohol czy coś innego, co jest zakazane. Otwierać. - powiedział, a nie byłaś pewna do kogo, choć faktycznie, ktoś usiłował otworzyć kufer, acz ten był solidnie zamknięty. Najwidoczniej któryś z Twoich kompanów miał kluczyk, ale na kogokolwiek wpadli, to tamci nie chcieli się tak łatwo poddać i, być może pod groźbą użycia broni, w końcu zdobyli takowy, bo usłyszałaś, jak przekręca się w zamku z charakterystycznym dźwiękiem. Kojarzyłaś, że nie był to jedyny zamek, ale i tak masz mało czasu, żeby coś zrobić, o ile chcesz zrobić cokolwiek. W końcu macie wspólną misję do wykonania, co się nie powiedzie, jeśli ich zgarną jacyś stróże prawa, z którymi najwidoczniej macie do czynienia, a i Ciebie raczej nie uznają jako porwanej i nie darują wolności, bo pewnie mają pojęcie o tym, że jesteś ścigana, i będą doskonale wiedzieć, że za schwytanie Cię należy im się sowita nagroda lub co najmniej awans. -
Chociaż Jannet przygotowywała scyzoryk i miniaturowy rewolwer na zupełnie inny przebieg sytuacji, to teraz mogły okazać się jeszcze bardziej przydatne. Zrzuciła ostrze do swoich dłoni i rozcięła więzy pętające jej ramiona, by dobyć ukrytego Pocket Needle’a. Jeżeli zaś nie dałaby rady rozciąć ich w tak krótkim czasie, przygotowała się do tego by zaraz jak milicjant uniesie wieko i tym samym ją ujrzy, solidnie przywalić mu z byka.
-
Niestety, zabrakło Ci czasu, a pośpiech też nie pomógł, zdołałaś przeciąć jedynie te na nadgarstkach i częściowo na ramionach, te na przedramionach pozostały za to nietknięte. Po chwili ostatni zamek ustąpił, a wieku uchyliło się, choć nikt nie zajrzał do środka. Domyślałaś się jednak, że niedługo zacznie się strzelanina, więc mogłabyś pomóc reszcie, choćby jakoś odwrócić uwagę stróżów prawa, żeby Jimmy i David mogli dobyć broni.
-
"Myśl, myśl Jannet! Co mogłoby zbaranić patrol na tyle, by dać Davidowi i Starowi czas na wyciągnięcie broni? John, Nadzieja, szmuglowanie, alkohol, milicjanci… "
— Ergh… — Wydała z siebie jęk “umarłego” Johna, z wszelkich sił starając się zabrzmieć jak najbardziej martwo i męsko jednocześnie. W tym samym czasie zajadle traktowała scyzorykiem więzy na swoich ramionach, starając się jak najszybciej je rozciąć. -
Stłumiony kneblem jęk nie brzmiał ani męsko, ani trupio, ale na pewno nieco zmieszał tych na zewnątrz, przez co zamknęli kufer szybciej, niż go otworzyli. Ale pewnie uznali, że to któryś z Twoich kompanów próbował ich zmylić, jakimś cudem sam wydając taki odgłos, więc ponownie otworzyli wieko. Dzięki spreparowanej przepasce na oko widziałaś, choć tamten o tym nie wiedział, młodego mężczyznę bez jakichś szczególnych oznaczeń, nie był chyba nawet Konstablem, prędzej kandydatem do tej funkcji, milicjantem z jakiegoś okolicznego miasta, a może samozwańczym stróżem prawa, jakich nie brak w kolonii. Niemniej, kimkolwiek był, na pewno nie spodziewał się Ciebie, sądząc po szeroko otwartych na Twój widok oczach. Daje Ci to czas na reakcję, dopóki nie otrząśnie się z szoku, bo zdołałaś w międzyczasie przeciąć pozostałe więzy na rękach, choć wciąż miałaś szmatę na oczach, knebel w ustach i pęta na nogach. Na dodatek niezbyt jak masz sięgnąć po broń, musiałabyś najpierw wyjść z kufra i podważyć dno, na którym obecnie leżałaś, aby coś stamtąd wyjąć. Plan naprawdę dobry, ale w sytuacji kontrolowanej, jak planowana ucieczka z więzienia, nie takiej, przez co możesz liczyć jedynie na własną pomysłowość, reakcję tamtych i opcjonalnie scyzoryk. Warto dodać, że młody go nie widzi, bo trzymasz go w dłoniach, które są pod plecami, na których leżysz, co daje Ci jeszcze jakieś możliwości użycia go.
-
Niewiele myśląc wykorzystała jego zaskoczenie i błyskawicznie chwyciła młodego przedstawiciela władzy za bary, jednym, silnym ruchem wciągnęła go do kufra, by od razu przystawić mu scyzoryk do gardła na tyle blisko, by nawet nie myślał o szarpaniu się lub sięganiu po rewolwer, bo wtedy Jannet nie zawaha się przycisnąć go do skóry milicjanta. Jeżeli jednak nie udałoby jej się to, spróbowała przynajmniej uderzyć jego głową o ścianę kufra na tyle mocno, by wykluczyć go z starcia na jakiś moment albo wyrwać mu ewentualny rewolwer podczas szarpaniny.
-
- Hej, szefie! - krzyknął tylko, gdy go pochwyciłaś. Choć zaskoczony, nie dał się załatwić tak łatwo, i stawił opór, przez co nie zdołałaś go wciągnąć do kufra, uderzyć jego głową o coś twardego czy przystawić ostrza scyzoryka do gardła. Cokolwiek myśleli sobie pozostali, a prędzej uważali to za atak żywego trupa, najpewniej sięgnęli po broń. A może i nie, może to Twoi kompani byli szybsi i zastrzelili ich z zimną krwią? Ciężko powiedzieć, ale strzelanina na zewnątrz rozpoczęła się i skończyła równie gwałtownie, a po chwili młody stróż prawa Cię puścił, gdy dostał kulkę w ramię. Odsunął się, chwytając się za ranę, i prosił o łaskę, choć nic to nie dało i dwa kolejne strzały zakończyły jego życie.
-
Jannet podźwignęła się, by wyjrzeć z kufra. Szkoda, że będzie miała przerąbane, niezależnie od tego, która strona wygrała, choć to raczej było jej już wiadome. Rozejrzała się, uprzednio zsuwając szmatę z oczu i przesuwając opaskę na pusty oczodół.
-
Dostrzegłaś Davida i Jimmy’ego, oboje byli cali i zdrowi. Nie można tego było powiedzieć o trójce innych mężczyzn: Ten, z którym się szamotałaś, leżał jak długi obok wozu z kufrem, inny padł trupem niewiele dalej, z ręką wciąż zaciśniętą na rewolwerze, choć ten wciąż tkwił w kaburze. Najwidoczniej był zbyt wolny, aby go dobyć. Trzeci był już ledwo widoczny, bo w chwili strzelaniny znajdował się w siodle i nie spadł z niego, przez co spłoszony koń wciąż gnał z nim na swoim grzbiecie. Dwa pozostałe rumaki również się gdzieś rozbiegły. Po szybkim uzupełnieniu braków w amunicji i schowaniu broni do kabur, David zaczął przeszukiwać zwłoki, zabierając broń i wszystko, co cenne, tak dla samego zysku, jak i ukazania starcia dla tych, którzy znajdą trupy, jako jakiegoś motywu rabunkowego czy czegoś w tym guście.
- Wszystko było pod kontrolą. - mruknął pod nosem Jimmy, podchodząc do Ciebie w międzyczasie ze swoim firmowym uśmieszkiem na twarzy. Dość szybko mu on jednak zrzedł, gdy zobaczył, że masz wolne ręce, czego raczej się nie spodziewał. Nie czekając, aż sama to zrobisz, pozbawił Cię obu szmat, abyś mogła wyjaśnić mu to wszystko. -
Spojrzała na niego wrogo, dając znak temu, że cokolwiek powie, będzie miała to w głębokim poważaniu, przynajmniej tak teraz sądziła. Rzuciła scyzoryk pod jego nogi.
— Naprawdę myślałeś, że dam się zamknąć w tej skrzyni bez żadnego planu awaryjnego i zawieźć nie wiadomo gdzie, bo powiedziałeś, że tym razem nie zdradzisz mnie za kilka monet więcej? — Syknęła z wyrzutem, wciąż silnie pamiętając wydarzenia z Imperium. Wbiła wzrok w jego oczy. — Prawie mi Cię żal. Najwidoczniej nie jesteś tak dobry jak myślisz.