Gwieździsta Puszcza
-
- Starszyzna twierdzi, że jesteś butny, pewny siebie, arogancki i zginiesz, nim próba na dobre się zacznie. - powiedział do Ciebie ten sam myśliwy, tłumacząc słowa tamtych. - Czyli chyba Cię polubili albo ich chociaż zaintrygowałeś, bo inni są zwykle pokorniejsi.
-
— Dziękuję za miłe słowa. — Odpowiedział, uśmiechając się półgębkiem. — Co teraz będzie?
-
- Możesz do nich przemówić, ja przetłumaczę. Próba rozpocznie się jutro o świcie, do tego czasu zapewnimy Ci miejsce do odpoczynku i coś do jedzenia.
-
— No to tłumacz uważnie: Ja, James Ha’Kesh McLiam, wyrażam wielką wdzięczność za to, że w ogóle mam możliwość przystąpienia do tej próby, jakakolwiek ona będzie. Zobaczymy się jutro, panowie. — Powiedział, po raz ostatni uchylając kapelusza.
-
Przetłumaczył, a na jakiś czas zapanowała głęboka cisza. Nie tylko pośród tubylców, bo miałeś wręcz wrażenie, że nawet las wokół i wszystkie żyjące w nim istoty zamarły, oczekując na odpowiedź starszyzny. Gdy ta nadeszła, a później została przetłumaczona, to nie była ona taka, jakiej się spodziewałeś, żadnej pochwały, słowa wsparcia, a jedynie coś bardziej prozaicznego:
- Przed snem musisz oddać całą swoją broń, inny ekwipunek, a nawet ubranie. W zamian za to otrzymasz nasze ubrania, naszą broń i nasz ekwipunek, aby dowieść podczas próby, że jesteś ich godny. -
— Już teraz? — Złapał za pasek od spodni, uśmiechając się po szelmowsku.
-
- Zabawne. - mruknął, choć ton jego głosu zupełnie nie odpowiadał temu, co powiedział. Później jego kompan ruszył dalej, uprzednio kłaniając się starszyźnie, a łowca wskazał Ci ruchem głowy, abyś szedł za nim.
-
A więc wypuścił pas z dłoni (nie, nie poluźnił) i ruszył za mivvockim łowcą, uprzednio opuściwszy kapelusz aż do ziemi przed starszyzną.
-
Zaprowadzili Cię do niewielkiej chaty, gdzie nie było właściwie nic, poza kilkoma skórami i futrami do spania. Zawsze mogło być gorzej, zwłaszcza, że to lokum na tylko jedną noc.
-
Poczekał, aż jego gospodarze opuszczą chatę, a przynajmniej spuszczą z niego wzrok, po czym zaczął spełniać wydaną mu komendę. Złożył cały swój dobytek, włącznie z ubraniami, w jedną kupkę, którą ułożył niedaleko wejścia. Dla siebie zostawił jedynie talię kart, ale raczył poinformować o tym tubylców.
-
Bez zaglądania do środka, wrzucono Ci do środka ubrania tubylców, czyli tunikę, spodnie i buty. Była też przepaska biodrowa, ale to zapewne na czas jutrzejszej próby.
-
“Dzicy, a jednak bardziej okrzesani niż spora część ludzi. No popatrz.”
Prędko przebrał się w otrzymane ubrania. -
Wygodne, ale nic poza tym. Ubiór jak ubiór, ciężko powiedzieć o tym coś więcej.
-
“Czyli do jutrzejszego świtu posiedzę sobie tutaj. Pałac Hodoo to może nie jest…” Pomyślał, rozglądając się po wnętrzu. “…ale lepsze to niż gałąź.”
Czekając na to, co zgotują mu jego krewniacy, ułożył się wygodnie w chacie. Wpatrywał się w sufit, założywszy ręce za głowę.
“A jutro… Jutro będzie futro.” -
Po jakimś czasie, dostarczono Ci także posiłek, na który składało się nieco leśnych owoców, chleb z kory lokalnych drzew, paski suszonego mięsa i dzbanek soku lub słabego trunku, ciężko ocenić. Jakiś głos z tyłu głowy podpowiedział Ci, że posiłek może być zatruty, ale z drugiej strony, to gdyby tubylcy chcieli Cię zabić, najpewniej zrobiliby to już dawno, a nie dopiero teraz, prawda?
-
Prawda. Dlatego jedyny wniosek, jaki przyszedł Jamesowi do głowy po zobaczeniu posiłku był taki, że zatrucie go będzie co najwyżej wyrazem litości przed jego niechybną porażką na jutrzejszej próbie.
“Próba, próba, próba…” Pomyślał, biorąc w dłoń pasek mięsa. Coś musiał zjeść, przecież nie będzie jutro startował na głodnego. “Czym ona właściwie będzie? I co będzie po niej? Przyjmą mnie tu? Albo będą zawsze traktować jako odszczepieńca? Albo sam nie wytrzymam i zwieję stąd? Może. Zobaczy się, James. Zobaczy.” -
Ano, zobaczy, sam nie znałeś odpowiedzi na to pytanie, a wątpliwe, żeby udzielił Ci jej ktokolwiek z obecnych tu w wiosce.
-
W takim razie nie pozostawało mu nic innego, jak przygotowanie się do próby. Zjadł, popił, a na koniec rozejrzał się za jakąś misą z czystą wodą, bądź choćby dzbankiem. Chciał dobrze wyglądać podczas jutrzejszej ceremonii.
-
Jeśli było zatrute, to nie wyczułeś tego ani od razu, ani po upływie czasu. Jeśli zaś chodzi o jakieś możliwości umycia się, to tubylcy pozbawili Cię ich, więc musisz iść spać w takim stanie, w jakim obecnie jesteś, lub ich o to poprosić, choć wątpliwe, żeby się udało.
-
Wychylił głowę na zewnątrz chaty. A nóż dali mu jakichś strażników, może oni mogliby załatwić mu wodę.