Dallas
-
- Jak w ogóle udało się Wam przeżyć tyle czasu?
-
– Cały czas w drodze i rzadko kiedy zatrzymywaliśmy się w jednym miejscu na dłużej niż kilka dni. A ty długo tutaj mieszkasz?
-
- Od zawsze… To rancho mojego ojca, on tu rządzi. - odparła bez zająknięcia, jakby było dla niej czymś naturalnym, że jest córką gościa, który spokojnie może nazywać się panem okolicy dzięki majątkowi i armii zbirów, jaką posiada.
-
Może jej ojciec sprawdza go w ten sposób? Córka wyciągnie z niego wystarczającą ilość informacji z niego, a następnie przekaże swojemu tatuśkowi… Ale z drugiej strony, może uda mu się tutaj kogoś poznać, kto by stanął w jego obronie, jeżeli coś się stanie.
– Twój tatko wysłał cię, abyś oceniła nowo nabyte bydło? – powiedział pół żartem, pół serio. -
- Stara się nie mieszać w moje sprawy, tak jak ja w jego. - odparła, wzruszając ramionami. - Aż tak się go boisz?
-
– Nie tyle co boję, ale raz już mnie odesłał z kwitkiem. I tak, byliśmy tu wcześniej, ale nas nie wpuszczono.
-
- To czemu jednak jesteśmy po tej samej stronie ogrodzenia?
-
– Ruszyliśmy w dalszą podróż. Zatrzymaliśmy się w jakimś motelu, a następnego dnia trafił tam ten gniewny Meksykanin ze swoją bandą i jakoś tak wyszło, że się zabraliśmy razem z nim.
-
- Ach, on… Pracował z ojcem jeszcze na długo przed apokalipsą. Nawet wtedy nie było to ciekawe miejsce, kręciło się to sporo podejrzanych typów, więc ojciec zatrudnił jego i kilku osiłków do ochrony rancha. Myślę, że gdyby nie oni, to zginęlibyśmy w ciągu pierwszego miesiąca od pojawienia się Zombie.
-
– Czyli twój ojciec pewnie mu ufa. Gdyby nie Jackson, to pewnie w ciągu tygodnia bym zdechł.
-
- Myślę, że jedną z przyczyn upadku naszej cywilizacji jest to, że sobie nie pomagamy.
-
– Myślisz, że uda nam się ją odbudować?
-
- Nie taką, jaka była wcześniej, ale myślę, że tak.
-
– No wiadomo, że nie uda nam się odbudować takiej, jaka była wcześniej. Jeżeli uda nam się pokonać Zombie, to nadal ludzie będą walczyć, ale tylko między sobą.
-
- Człowiek człowiekowi wilkiem, prawda? A Zombie Zombie Zombie.
//Musiałem.// -
– I tak będzie, dopóki wszyscy nie wyginiemy.
-
- Bez przesady. Myślę, że damy radę podtrzymać populację. - powiedziała, mrugając do Ciebie okiem.
-
Uśmiechnął się, a następnie dodał:
– Jax na pewno podtrzyma populacje, nie wątpię w to. Ale myślę, że na razie za wcześnie na produkcję bachorów, patrząc na to, kogo dzisiaj wpuściłem. -
- Nie byliby to pierwsi uchodźcy, choć ojciec często odprawia takich z nikim. Mówi, że jeśli nie są w stanie robić czegoś pożytecznego dla społeczności, to nie ma zamiaru marnować na nich jedzenia, wody, leków czy innych zasobów.
-
– Ja się przydaję, bo robię za mięso armatnie. Wczoraj robiłem i jutro też będę robił.