Moskwa
-
Nic ciekawego, krajobraz Moskwy po apokalipsie był monotonny, głównie zrujnowane lub prawie zrujnowane budowle. Przejechaliście dobrych dwadzieścia kilometrów, może nawet więcej, gdy ciężarówka wysadziła Was na odcinku frontu przecinającym jeden z licznych moskiewskich placów. Linia obronna składająca się z okopów i skleconych ze złomu, gruzu, betonu i zaprawy murarskiej bunkrów ciągnęła się na zachód jak okiem sięgnąć, ale na wschód już nie, więc znajdowaliście się na skrajnym odcinku obronnym. Gdy tylko wyszliście, bez słowa minęli Was żołnierze, z reguły jedynie z karabinem w dłoni i pustym plecakiem na plecach. Nieogoleni, brudni, być może zawszeni, a na pewno głodni i zmęczeni, wyglądali jak typowi frontowcy, których cieszył powrót do bazy, aby choć kilka dni odpocząć od piekła wojny i zażyć odrobiny lukusów.
- Baaaaaaczność, leniwe kanalie! - usłyszałeś od strony okopów, gdy tylko ciężarówka z nowymi pasażerami odjechała w drogę powrotną. -
“No i zaczyna się…” Pomyślał Potomkin, gładząc zamek swego karabinu. Posłusznie wyprostował się jak struna, opierając CKMa o ramię, ale nie unosząc przyłbicy. Nie było z tego pożytku. Nie chciał, by go oglądali. Za to był ciekawy, jakiemu idiocie przyjdzie dowodzić nim i jego kompanami.
-
Widziałeś dwóch postawnych żołnierzy wychodzących z okopu, ale to nie oni wołali, żaden z nich, bo ustawili się na baczność przed transzeją, w oczekiwaniu na swojego dowódcę. Ten miał już siwe włosy i ostrą szczecinę na twarzy, lekko krzywy nos i papierosa w ustach, ale poza tym miał na sobie typowy dla oficera rynsztunek i ubiór. Dziwiło tylko jedno: Wzrost. Choć był już może nawet w okolicach pięćdziesiątki, ze zdziwieniem zdałeś sobie sprawę, że ma trochę ponad metr pięćdziesiąt, co od razu rozbawiło jednego z towarzyszących Ci żołnierzy.
- Czego kurwa? Bawi Cię to? - zapytał, nadspodziewanie szybko dobiegając do pechowca, którego bez słowa wyjaśnienia czy ostrzeżenia zdzielił w brzuch na tyle mocno, że klęknął, zwijając się z bólu.
- Może i jestem niski, ale to nie znaczy, że nie będę Was tu jebać przez okrągły tydzień bardziej, niż ktokolwiek wcześniej, jasne?! -
// Niski i krzykliwy. Chyba dogadałby się z pewnym kapralem. //
“O, mały, ale wariat… Zapowiada się tydzień najśmieszniej, wakacyjnej kolonii w życiu. No, może poza Afganem.”
Nie zmienił pozycji, wciąż stał, wyprostowany jak marmurowa kolumna, podobny do stalowej rzeźby. Jakikolwiek fałszywy ruch mógłby jeszcze bardziej rozeźlić kapitana krasnala, a tego przecież nie chcemy. -
// Niski i krzykliwy. Chyba dogadałby się z pewnym kapralem. //
“O, mały, ale wariat… Zapowiada się tydzień najśmieszniej, wakacyjnej kolonii w życiu. No, może poza Afganem.”
Nie zmienił pozycji, wciąż stał, wyprostowany jak marmurowa kolumna, podobny do stalowej rzeźby. Jakikolwiek fałszywy ruch mógłby jeszcze bardziej rozeźlić kapitana krasnala, a tego przecież nie chcemy. -
Oficer przeszedł się po szeregu, przyglądając się każdemu z Was. Przy Tobie zatrzymał się na chwilę, pukając palcem w pancerz jak do drzwi.
- O, konserwa… Rodia, weź jego i dwóch innych do bunkra, a Wasilij niech zaprowadzi resztę do okopów. Pokażcie im co i jak, bo jak tak patrzę na tę zgraję, to mam wrażenie, że za szybko stracę przy nich cierpliwość i ich zwyczajnie zastrzelę.
Jeden z towarzyszących oficerowi żołnierzy skinął na Ciebie i stojących po Twojej lewej i prawej żołnierzy, a drugi skrzyknął kolejnych i wprowadził ich do okopu. -
“Bunkier, może to tutejszy synonim letniej daczy.” Zaśmiał się w duchu Taczankin. Poprawił ułożenie karabinu na ramieniu i ruszył za oficerem.
-
//Taczankin.//
Oficerem to nie był, miał jedynie oznaczenia sierżanta, ale i tak był z rangą wyżej niż Ty. Do bunkru szło się okopem, było tylko jedno wejście i wyjście, zamykane sporymi drzwiami odlanymi z metalu, otwierane i zamykane tylko od środka. Nie było tam wiele, jedno miniaturowe pomieszczenie służące za łazienkę, drugie, niewiele większe, pełniło rolę miniaturowej sypialni, gdzie mogliście spać pojedynczo, na zmianę. Poza tym był stolik, a na nim talia kart i niewielkie radio oraz dwa krzesła, otwory wentylacyjne, strzelnica i w sumie tyle, nie mieliście tu mieć specjalnych wygód. -
// No tak, takie dostał imię, które ty zaakceptowałeś. Potomkin Taczankin. //
Mężczyzna uznał zaprowadzenie do bunkra za zaproszenie do rozgoszczenia się. Od razu poszedł w miejsce, które najbardziej go interesowało, do otworu strzelniczego. Stamtąd ocenił, jakie posiadał pole ostrzału.
-
//Wiem, ale używasz nazwiska tak rzadko, że bawi za każdym razem, gdy napiszesz.//
Kilka stopni w górę i dół, ale poza tym mogłeś dość sprawnie pruć do wszystkiego, co zechce zaatakować bunkier od frontu. Gorzej, gdy go miną, flanki i tyły były pozbawione możliwości prowadzenia z nich ognia. -
Wtedy zaryglują drzwi i będą siedzieli tutaj tak długo, aż ktoś nie przybędzie im z odsieczą lub sami zemrą z głosu i pragnienia.
Właściwie, co znajdowało się na linii jego strzału? -
Jakże patriotycznie, towarzysze byliby Ci z Ciebie dumni i z radością uhonorowaliby Twój grób jakimś medalem. A jeśli chodzi o przedpole, to był to już wspomniany wcześniej plac, pozbawiony jakichkolwiek osłon, więc wszelkich wrogów miałeś jak podanych na srebrnej tacy.
-
“Czyli zapowiada się tydzień gapienia w okienko?” Pomyślał, przejeżdżając otwartą dłonią po przyłbicy. “Nudy, ale lepsze to niż zabawa w wieżowcu.”
Rozejrzywszy się, powrócił do sierżanta. Nóż, będzie miał jakieś zaskakujące rozkazy? -
Jeśli zaskakującym było dla Ciebie zaniesienie gratów do środka i pilnowanie przedpola przez jednego żołnierza oraz zmienianie go przez godzinę to tak, był jak najbardziej zaskakujący.
-
Mhm, co za niespodziewany zwrot zdarzeń.
Zaniósł co miał, a później ruszył do pilnowania przedpola. Bacznie obserwował sytuację na powierzonym mu sektorze, drugą dłonią dopieszczając i polerując metal swojego oręża. -
- Chuj nie służba. - skomentował po kilku minutach takiego siedzenia jeden z towarzyszących Ci żołnierzy.
- Kurwa, daj spokój. Chciałbyś, żeby Cię co zeżarło albo odstrzeliło łeb? Tak to masz chociaż spokój, a to, że nudno, to już trzeba przeżyć. - odparł mu drugi. -
— Od jak dawna służycie? — Zapytał beznamiętnie zza przyłbicy Potomkin, nawet na chwilę nie odwracając wzroku z obserwowanego przez siebie pola.
-
- Będzie już szósty miesiąc.
- Ta, ja też coś koło tego… Zaciągnąłem się jak brata i matkę zeżarły trupy, i tak nie miałem perspektyw, a tutaj chociaż dawali ciepłe żarcie i dach nad głową. -
— Krótko. — Skwitował ich odpowiedź.
“Służą tyle samo, ale jeden więcej przeżył.” Myślał o sierocie. “Mądry, nie napala się do walki. Doświadczenia.” -
Tamci wzruszyli ramionami, najwidoczniej niewiele ich obchodziło, co sądzisz o czasie czy przebiegu ich służby.
- Dobrze, że wylądowaliśmy w schronie z weteranem, chociaż trochę dłużej pożyjemy, co? - mruknął jeden, a drugi parsknął śmiechem.