Penkurth
-
Strażnicy wciąż mieli Cię na celowniku, ale jeden podszedł ostrożnie i odebrał Ci list, pospiesznie przelatując wzrokiem po kolejnych zdaniach.
- Poślij po jakiegoś Maga, szybko. - polecił, choć nie słyszałeś w jego głosie zaufania, bardziej nie wiedział, jak rozwiązać tę sprawę i wolał zrzucić odpowiedzialność za czyny i decyzje na kogoś kompetentnego.
//Jeśli chcesz pogadać ze strażnikami to śmiało, jeśli nie, to nie pytaj ich o nic, a w następnym poście przyjdzie po Ciebie ten Mag.// -
Asell skinął powoli głową i ze spokojem stał w bezruchu, czekając na swój los
-
Nie trwało to długo, jakiś Mag musiał być akurat w pobliżu. Nie tak go sobie wyobrażałeś, bo był odziany nie w ciężką szatę z kapturem, ale skórzany kaftan, naramienniki, nagolenniki, a do tego zwykłe spodnie, buty, koszulę czy pelerynę, a przy pasie miał miecz długi i sztylet. Cóż, najwidoczniej takie mamy teraz czasy, że nawet Magowie muszą potrafić walczyć czymś więcej, niż tylko zaklęciami i inkantacjami sztuk tajemnych.
Mężczyzna, człowiek po trzydziestce, odebrał zwój i przeczytał go, o wiele dokładniej, niż strażnik wcześniej.
- Rychło w czas. - mruknął i odesłał strażników do swoich zajęć, więc mogliście zostać sam na sam. - Zwę się Amirhanta. - powiedział, wyciągając do Ciebie dłoń. - A Ty, kimkolwiek jesteś, musisz wiedzieć, że teraz każdy Mag jest na wagę złota. -
Chłopak ukłonił się najpierw odruchowo, a dopiero potem uścisnął wyciągniętą rękę w tradycyjny dla jego plemienia sposób, za przedramię - Nazywam się Asell, panie, syn mistrza Semi Atariego ze Złych Ziem. Znam lepiej niż bym chciał zagrożenie ze strony demonów, jednak jestem zaledwie uczniem i posłańcem, a nie prawdziwym magiem, panie. Moi rodzice nimi byli, jednak oni nie będą już mogli pomóc. Chociaż może ich dzieła tak.- powiedział spokojnym, wyuczonym tonem sygnalizującym szacunek, jakim matka nauczyła go zwracać się do mądrzejszych i ważniejszych od siebie.
-
Pokiwał głową i odwrócił się na pięcie, dając znak, abyś poszedł za nim.
- Musisz wiedzieć, że nie powinieneś okazywać mi za dużo szacunku, choć jakaś drobna cząstka jest mile widziana. - powiedział, uśmiechając się lekko. - Jestem tylko Magiem bojowym. Ostatnio tak wielu naszych zginęło, że Gildia zwiększyła nabór, przyjmując nawet tych, którzy w czasach pokoju zostaliby odrzuceni ze względu na zbyt mały potencjał magiczny. Takich jak mnie uczą jednocześnie walczyć, jak i władać jakąś prostą Magią ofensywną, a później wysyłają na front, abyśmy wspomagali zwykłych żołnierzy i najemników lub pełnoprawnych Magów. -
Chłopak wydał magiczną komendę dywanowi, aby poleciał wraz z jego skromnym dobytkiem za nimi ruszył za Amirhanta.
- Rozumiem. W moim plemieniu każdy potrafił walczyć, nie tylko mężczyźni, kobiety i dzieci również, niezależnie, demony traktują ludzi jak zwierzęta i jeśli ktokolwiek nie umie się obronić jest też zarzynany jak zwierzę. To że uczyłem się przy tym magii niczego nie zmieniało, po prostu taki był spadek mojej rodziny. -
- Chętnie wysłucham Twojej historii, ale może nie teraz… Wiesz jak wygląda nasza obecna sytuacja?
-
- Cóż, Złe Ziemie nie słyną z najlepszego systemu pocztowego, ale przylatując tu widziałem oblegające was hordy, więc zgaduje, że ogólnie rzecz ujmując nienajciekawsza, prawda? Nastąpił pat? -
-
- Chwilowo, ale tej bitwy zapewne nie wygramy… Masz szczęście, że przyleciałeś teraz, za kilka miesięcy prawdopodobnie już by nas tu nie było, a pierwsze statki odpłynęły już dawno… Ewakuujemy się stąd, kontynent jest nie do utrzymania, przynajmniej tak sądzi nasz Mistrz.
-
Chłopaka zatkało na moment, odpowiedział po dłuższej pauzie - O bogowie! Nie wiedziałem że sytuacja w ogóle może być tak poważna. Nie wyobrażam sobie, brać pod uwagę opuszczenie całego kontynentu… - wzdrygnął się - Miałem dostarczyć do Mistrza gildii osiągnięcia moich rodziców w dziedzinie walki z magią ognia, ale teraz zdałem sobie że w morzu potrzeb to tylko kropla bez większego znaczenia -
-
- Och, przecież nie mamy zamiaru się poddać… Kiedyś tu wrócimy, a Twoje nauki mogą się okazać o wiele przydatniejsze niż sądzisz.
-
- Hmpf… Mam nadzieję, że przydadzą się do czegokolwiek - chłopak odchrząknął, wyraźnie przybity. Wiedział, jak wyglądają ziemie zajęte przez demony i ciężko było mu wyobrazić sobie odbijanie ich, gdy raz zostaną utracone
-
- Swoją drogą, nie słyszałem, żeby poza kilkoma miastami na wybrzeżu ludzie stawiali jakiś czynny opór, może poza Zakonem Gryfa… Sądziłem, że zawsze było to domeną Orków i Goblinów z Dzikich Pól, może też Krasnoludów i Wampirów.
-
- Cóż, ja niewiele słyszałem o czymkolwiek poza swoim plemieniem, a nas było zbyt mało żeby mówić o oporze, raczej o przeżywaniu na terenie wroga. Z drugiej strony oporem do woli demonów jest sam fakt tego że żyjemy -
-
- Jestem pewien, że nie przeszkadzałoby im to, gdybyśmy żyli, o ile wszyscy uznalibyśmy ich władzę nad sobą. A na to nie ma szans.
-
- Zwłaszcza że władza w ich wykonaniu to całkowita dominacja i traktowanie nas jak bydła, zgadzam się.
-
- Ale zwyciężymy, zobaczysz. Nie jestem pewien, czy za mojego życia, ale kiedyś na pewno uda nam się pozbyć tych stworów i odesłać je tam, skąd przybyły, aby sczezły.
-
Chłopak skinął głową, może nie do końca przekonany, ale podniesiony na duchu
-
- Chcesz udać się do mistrza od razu? Nie jest on ostatnio szczególnie zajęty, ale na pewno przyjmie Cię osobiście lub zrobi to jeden z jego podwładnych, masz więc czas na odpoczynek, posilenie się czy chociaż zwiedzenie miasta… Choć domyślam się, że to wszystko wokół może być dla Ciebie mały szok.
-
- Będę szczery. Straciłem całe swoje dotychczasowe życie i nie mam nic, poza tą ostatnią misją od rodziców. Z jednej strony boję się ją kończyć, ale z drugiej mam poczucie, że powinienem ją wypełnić jak najszybciej. Poza tym… Nigdy jeszcze nie widziałem tylu budynków i ludzi, co przez ten nasz krótki spacer i czuję się trochę zbyt przytłoczony, żeby od razu zwiedzać to miasto -