Miasto Kasuss
-
-Skoro chcemy go znaleźć, to powinniśmy się rozejrzeć po tym mieście, ale bez żadnego przebrania, ktoś od tego Goblina na pewno mnie zobaczy…
-
— Mogę cię odprowadzić, ale sam widzisz, że nie jestem do tego stworzona. Do poszukiwania i w ogóle.
-
Taczka:
Łaki spojrzały po sobie, ale jeden w końcu skinął głową.
- Zaczekaj i ukryj się w pobliżu razem z resztą, my to załatwimy. - powiedział i skinął na jednego ze swoich kompanów, a następnie obaj ruszyli w kierunku miejskiej bramy, zostawiając Cię pod eskortą pozostałych Łaków.
Abby:
- Odprowadzić? Gdzie? Do wyjścia z sierocińca czy pod bramę? -
— Pod bramę. Jeszcze ci kolejną ziazię zrobią, jeśli pójdziesz sam. A nuż nam twoja kumpela wyjdzie na spotkanie.
Uśmiechnęła się krzywo. -
On wykonał podobny gest.
- Zanim to się stanie, czeka mnie długa droga, aż do Gilgasz. A tam to i tak będzie prawie jak początek. -
— Głowa do góry, masz potencjał do wielkich rzeczy. To co, gotowy?
-
Wzruszył ramionami, widocznie nie tak pewien tego, jak Ty.
- Im szybciej stąd odejdę, tym szybciej będę w Gilgasz. -
— Nie znam cię, więc szczególnie nie wiem jak ci pomóc, młody. Chodź.
Ruszyła w stronę wyjścia. -
Ukryła się więc, tak jak kazał łak i czekała.
-
Abby:
Choć był zdeterminowany, to pewnie niedawne wydarzenia wywołały u niego sporą traumę, przez co im bliżej był bramy, tym bardziej widać było po nim, jaki jest roztrzęsiony. Ale zdołał pozbierać się do kupy, determinacja widocznie przeważyła nad strachem i spojrzał na Ciebie przeciągle.
- Dziękuję. Za wszystko.
Najwidoczniej nie przepadając za pożegnaniami, odszedł od razu po wypowiedzeniu tych słów, nim znalazłby jakiś powód, żeby się rozmyślić.
Taczka:
Trochę to trwało, ale Łaki nie wracali. Pojawili się za to inni, dwaj ludzie, uzbrojeni po zęby, a więc zapewne najemnicy. Nie widzieli Was, bo byliście dobrze ukryci, ale z tonu ich rozmów domyśliłaś się, że zirytowało ich fiasko jakiegoś poszukiwania… Czyżby chodziło o Ciebie? -
Odwróciła się na pięcie, nie będzie się przecież za nim drzeć, prawda? Pomalutku wróciła do siebie.
-
Siedziała cicho i nasłuchiwała dalej.
-
Abby:
A tam wszystko w normie, choć musiałaś przyznać, że brakuje Ci nieco tej muzyki, zastępującej ciszę lub krzyki czy śmiechy dzieci.
- Jak to jest wypuścić z rąk osiemset sztuk złota? - zapytał Dethan, choć wiedziałaś, że też prędzej pomógłby ściganej niż uzyskał nagrodę za jej dostarczenie dla Goblina. - Mogłabyś kupić za to kilka wiosek albo i lepiej.
Taczka:
I nic się nie działo. Czasem powracali kolejni najemnicy, również być może zaangażowani w Twoje poszukiwania, ale nie działo się nic ciekawego. Po jakimś czasie na drogach więcej było zwykłych kupców, podróżnych czy chłopów z okolicznych wsi. Zdawało Ci się nawet, że w jednym z opuszczających bramy miasta widzisz tego, po którego właściwie tu przyszłaś… -
— To może zamiast po imieniu będziemy się do siebie zwracać po cenie za głowę? Wolałbyś tak?
Zachichotała i westchnęła. Muzyka muzyką, nie każdy może żyć z nią w tle jak z cieniem. -
Nawet jeśli jej się wydawało, to i tak pobiegła za tą osobą, bo nie chciała stracić szansy na spotkanie Verofa.
-
Abby:
Również się zaśmiał.
- Mógłbym się założyć, że wtedy codziennie musielibyśmy zmieniać imiona.
Taczka:
Łaki nie dały Ci takiej okazji, jeden złapał Cię, nim zdołałaś odejść za daleko. Lepiej będzie im się z tego wytłumaczyć, nim tamten chłopak odejdzie i tyle go będzie widać. -
— Może byłoby ciekawiej. Tylko się nie wywyższaj, że jesteś cenniejszy.
Szturchnęła go lekko z figlarnym uśmiechem. -
-To był on! Znaczy, nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje… - Podrapała się po głowie.
-
Abby:
- Nie śmiałbym. - odparł, uśmiechając się, choć szybko spoważniał. - Ale życie z wciąż rosnącym licznikiem złotników nad głową niezbyt mi odpowiada.
Taczka:
Obaj spojrzeli po sobie, widocznie zdziwieni.
- Mi to wygląda na pułapkę. - odparł jeden z nich. - Ale dobrze, idź za nim. Jakby co, będziemy gdzieś w pobliżu. -
Kiwnęła głową i pobiegła za osobą, którą wcześniej widziała.