Strzaskana Skała
-
W takim razie poszukał zacisznego miejsca na skraju lasu, z którego mógłby dogodnie obserwować jedną stroną skał, najlepiej tą, z której znajdują się wyrobiska.
-
I odnalazłeś takie miejsce, pozostali najemnicy preferowali obserwowanie okolicy z obozu, a bracia w tym czasie patrolowali konno okolicę.
-
Dlatego dobrze się uzupełniali. Jedni na miejscu, drudzy w ruchu, a on w terenie. Seymour spamiętał to miejsce, po czym powrócił do obozu, by zameldować Oswaldowi o tym jaką taktykę obrał na patrolowanie swojego kawałka terenu.
-
Chwilowo zajęty był w swoim namiocie nad studiowaniem jakichś papierzysk, ale odłożył je, gdy wszedłeś.
- O co chodzi? -
Sey odchrząknął.
— Chciałem jedynie powiedzieć, że jeżeli będę znikał na większość dnia, to nie dlatego, że postanowiłem wypiąć się i zbiec, ale dlatego, że będę trzymał na wszystko oko od strony puszczy. Żeby potem uniknąć niepotrzebnych nieporozumień. -
Pokiwał głową.
- Nie strzelaj do wszystkiego, co się rusza, dziś wieczorem powinno wrócić jeszcze dwóch naszych ludzi, którzy poszli na zwiady i znaleźli jakąś opuszczoną farmę. Wysłałem ich tam z powrotem, po zapasy, coś przydatnego, a może dowiedzą się też, co sprawiło, że farmerzy uciekli i czy może to zagrozić też nam. -
— Oczywiście. Czy jest coś, co jeszcze powinienem wiedzieć?
-
- Zawołamy Cię na posiłek, chyba że coś Cię do tego czasu zeżre. I zamelduj, jeśli nie wrócą do wieczora.
-
— Tajest. — Odmruknął w odpowiedzi i skinął mu kapeluszem. Wyszedł z namiotu. Konia pozostawił uwiązanego w obozie, bo tak spore zwierzę może jedynie zdradzać jego pozycję wśród zarośli i krzewów puszczy, więc do swojego nowo znalezionego punktu obserwacyjnego udał się pieszo, z wiernym psem u boku.
-
Zgodnie z zapewnieniem Oswalda, otrzymałeś posiłek, a wcześniej i później nie działo się nic ciekawego, przez myśl przeszło Ci nawet, że dostaniesz niemałą wypłatę za nic. Wrażenie to zepsuły dźwięki stworzenia przedzierającego się przez gęstwinę, z której po chwili wyszedł człowiek. No, tak Ci się przynajmniej zdawało, bo na pierwszy rzut oka nie wyglądał, ubiór miał niekompletny i w niekiedy w strzępach, pozbawiony był broni, cały umorusany błotem, innym brudem i chyba krwią, tak świeżą jak i już zakrzepłą, a z oczu biło mu coś, co najpierw wziąłeś za obłęd, a dopiero później przypomniałeś sobie, że niekiedy widywałeś coś takiego tuż przed naciśnięciem spustu podczas swoich polowań - paniczny strach.
-
To, że był człowiekiem, jeszcze nie zyskiwało mu takiego zaufania o Seymoura, by mógł schować broń.
— Ktoś ty? — Wycedził ostrożnie, celując do niego z rewolweru. -
Nie odpowiedział, pokręcił jedynie głową i opuścił ją, aby nagle zerwać się do biegu. Z niewiarygodną prędkością, bo nim zdążyłeś wystrzelić, ten był już obok Ciebie i odepchnął Cię, przewracając na ziemię, a następnie pobiegł dalej w kierunku obozowiska.
-
— Stój, gnoju! — Warknął za nim, ale teraz nie było już z tego wielkiego pożytku.
Gość sam się skazał.
Seymour przylgnął do ziemi i nakierował muszkę szczerbinki na uciekającego. Odda dwa strzały, jeden po drugim. Pierwszy wymierzył w nogi biegnącego. Jeżeli ten nie poskutkował przynajmniej spowolnieniem oszalałego, to błyskawicznie załadował kolejny pocisk do komory i wystrzelił po raz drugi. -
No i się udało, powaliłeś go na ziemię, a strzał zwabił wszystkich pozostałych najemników, rzecz jasna z bronią w ręku. Jednak zamiast ataku bandytów czy dzikusów znaleźli tylko rannego, śmiertelnie przerażonego mężczyznę, do którego od razu podeszli.
- Nie strzela się do swoich, kretynie! - krzyknął w Twoim kierunku Murrey, pomagając wstać trafionemu przez Ciebie. Pozostali się nie odezwali, ale ich spojrzenia jasno mówiły, że schrzaniłeś sprawę, bo najwidoczniej kropnąłeś tego, który miał wrócić z farmy. Choć wątpliwe, żeby wyciągnięto wobec Ciebie konsekwencje, zachowałeś się tak, jak powinieneś, a do tego go nie zabiłeś, choć lepiej będzie teraz obgadać sprawę z Oswaldem, nim któryś z kumpli trafionego nie spróbuje opowiedzieć wszystkiego w bardziej niekorzystnym dla Ciebie świetle. -
Dlatego Seymour wstał i przewiesił rusznicę przez ramię, po czym przywołał Ogryzka do siebie. Nie bał się reakcji pozostałych, ale groźnie wyglądającego, wiernego psa zawsze warto było mieć u nogi. Podreptał do namiotu Oswalda, chcąc zameldować o całej sytuacji.
-
Dla wszystkich była to tylko praca, ale zwykle w każdej robocie dba się o dobre relacje ze współpracownikami, zwłaszcza jeśli ci Twoi są uzbrojeni, w niektórzy równie groźni, jak Ty sam. Z najemnikiem spotkałeś się w połowie drogi, musiał słyszeć strzał i szedł sprawdzić, co się stało, z bronią w dłoni. Widząc, jak idziesz do niego, a nie trzymasz wartę, zdziwił się nieco, ale uznał to chyba za znak, że nie wydarzyło się nic poważnego i schował broń do kabury, czekając na to, co masz mu do przekazania.
-
// Najemnik tj. Oswald, tak? //
-
//Tak.//
-
Seymour zmierzył go od stóp do głowy wzrokiem, po czym westchnął, bo nijak lubił się tłumaczyć.
— Wygląda na to, że postrzeliłem naszego człowieka. — Powiedział bez ogródek, utrzymując obojętny wyraz twarzy. Oswald nie był głupi, powinien zrozumieć. — Wybiegł tam, z chaszczy. — Wskazał miejsce dłonią. — Nie odpowiadał na moje zapytania, zaatakował mnie, a później wyrwał w kierunku obozowiska. Postrzeliłem, bo nie wiedziałem co to za jeden i jakie ma zamiary, a tym bardziej z czym biegnie do obozowiska. — Szybko wytłumaczył się. -
- Zdrowa reakcja, ale i tak będę Cię musiał jakoś skarcić przy wszystkich. Na przyszłość pierwszy strzał oddaj tak, żeby nie zabić ani nie zranić, ostrzegawczo, jeśli będziesz mieć wątpliwości… A teraz wracaj na posterunek, obgadam wszystko z resztą, przeszukam tamtego i powiem Ci co dalej.