Moskwa
-
- Czy naprawdę przydamy się naszym martwi? - zapytał jeden, gdy drugi smętnie milczał, oparty o ścianę. - Jeśli rzeczywiście chcą nas wypuścić, to można spróbować. A jeśli tylko my przeżyliśmy, to ktoś musi donieść informacje do naszych zanim znów zaatakują.
-
— To wasza decyzja. — Odpowiedział, po czym ponownie spojrzał w szczelinę i na kilka chwil popadł w zamyślenie.
— Słyszeliście kiedyś o lądowaniu w Normandii? — Zapytał w końcu. -
Obaj pokiwali głowami, wcześniej nie reagując, bo najwidoczniej każdy miał coś do przemyślenia we własnej głowie. Najwidoczniej mieli chociaż jakąś podstawową wiedzę odnośnie historii lub po prostu załapali się na seans “Szeregowca Ryana” w koszarowym kinie.
-
— Kiedy Amerykanie odbijali kolejne fortyfikacje Faszystów, często żądali od nich poddania się i opuszczenia posterunków, obiecując w zamian puszczenie wolno. Kiedy Ci się faktycznie poddawali, to Amerykanie brali ich, odwracali plecami do nich i dawali dziesięć sekund na ucieczkę. Po tym strzelali im w plecy. — Powiedział, głaszcząc jedną, niezajętą dłonią pokrywę karabinu. — Zostaję na stanowisku.
-
- To ja też. - powiedział w końcu ten, który do tej pory milczał.
- A ja nie wybiorę pewnej śmierci, jeśli mam choć cień szansy na to, żeby przeżyć. - odrzekł drugi, wciąż obstając przy swoim. -
“Lepsza śmierć w boju, niż życie niewolnika.” Pomyślał, cytując w myślach Zapatę. Na tą jedną chwilę odwrócił głowę i przez przyłbicę spojrzał prosto w oczy żołnierza.
— Więc idź i przeżyj. Powodzenia. — Pożegnał dezertera.
Nie chował do niego żalu. Dano im wybór, a on go podjął. Każdy miał w swoim życiu priorytety i nie mógł winić towarzysza za wierność im. -
Został jeszcze kilka minut. W końcu skinął każdemu z was głową i polecił kompanowi otworzyć drzwi, przez które najpierw wyrzucił swoją broń, a później sam wyszedł z podniesionymi rękoma. Drugi żołnierz zamknął je za nim od razu, nie dając okazji tamtym na rzucenie do środka okiem lub granatem. Jeśli mieli go zamiar zabić, to nie zrobili tego od razu.
-
— Mógł zostawić dla nas. — Burknął Potomkin. Jeden karabin mniej to zawsze jeden atut mniej. Odczekał jeszcze kilka minut nasłuchując. Jakie były dalsze losy dezertera?
-
Jeśli zginął, to zginął po cichu. A może został schwytany i teraz zabiorą go gdzieś na przesłuchanie? Lub rzeczywiście nic do niego nie mieli i puścili go wolno? A może… tylko może… był jakimś zdrajcą, dezerterem, który od początku był w zmowie z tymi, którzy teraz otoczyli wasz bunkier? I dlatego cała linia obrony padła tak łatwo? I dlatego on tak pewnie opuścił bunkier? Może teraz wszyscy klepią go po plecach, gratulują mu, częstują wódką i papierosami, podczas gdy wy zostaliście tu na pewną śmierć? A jeśli nie i rzeczywiście wrócił do reszty komunistów to co? Zostanie bohaterem? Bo wyzna wszystko, co widział? A kto będzie pamiętać o prawdziwych bohaterach, którzy wiernie stali do końca na swej pozycji?
- Mamy jakiś plan? - przerwał te niewesołe rozmyślania żołnierz stojący obok, ostatni, obok ciebie, obrońca tego bunkra, tej linii obrony, a może i całej dzielnicy. -
Bohaterstwo nie jest kwestią pamięci, a czystości wobec własnego sumienia.
— Zależy im na bunkrze, inaczej już dawno by go wysadzili razem z nami. — To mówiąc, zbliżył się o krok do otworu strzelniczego. — ZA MOIMI PLECAMI JEST TONA TROTYLU. — Wrzasnął z całych sił, opuszczając przyłbic. — TYLKO KURWA POCZUJĘ JAKIŚ SMRÓD W WENTYLACJI ALBO USŁYSZĘ, ŻE KRĘCICIE SIĘ BLIŻEJ, NIŻ MI SIĘ TO PODOBA, TO ZDETONUJĘ TEN BUNKIER I WAS W NIEBYT, ZROZUMIANO?! -
Najwidoczniej albo nie chcieli już negocjować, albo woleli na spokojnie zebrać jakieś argumenty, bo żadna odpowiedź nie padła. Ty zaś nie byłeś pewien czy taka deklaracja poprawiła waszą sytuację czy jednak tylko tym bardziej utwierdziła tamtych w przekonaniu, że powinni zabić was jak najszybciej.
-
— Więc plan jest taki: czekamy. — Odpowiedział swojemu towarzyszowi, ponuru obserwując przedpole.
-
- No dobra, ale co dalej? - odparł tamten, wracając na pozycję przy drzwiach. Tymczasem na przedpolu absolutnie nic się nie działo, najwidoczniej specjalnie omijali ten wycinek dawnego frontu, obchodząc go z daleka, bo, zresztą słusznie, obawiali się, że skorzystasz z okazji i ich zwyczajnie odstrzelisz.
-
— Dalej czekamy i mamy nadzieję że nasi na czas przypuszczą kontratak i odbiją bunkier, nie zabijając nas po drodze. Chyba, że ty widzisz inne opcje.
-
- Skoro nie wyszliśmy wtedy, to nie dadzą nam wyjść teraz. Jakbyśmy chociaż mieli szanse, że nas nie kropną, to można by chociaż spróbować, a wcześniej to jakoś zaminować i rozsadzić w cholerę jak już odejdziemy odpowiednio daleko.
-
Taczankim zamilkł na moment.
-- Sprawdź czy mamy dymne. -
Byliście dość dobrze wyposażeni, ale głównie w standardową amunicję do broni maszynowej, mieliście w końcu pruć z kaemu, aż się przegrzeje, i ubić jak najwięcej atakujących Zombie czy innego ścierwa. Ale znalazły się też granaty, bardziej przydałyby się w wyczyszczeniu z was tego bunkra atakującym, ale i wy mogliście wyrzucić je przez strzelnicę albo otwór w drzwiach, robiąc przykrą niespodziankę wrogom wokół i zmuszając ich do trzymania na dystans, gdyby były to granaty odłamkowe. I takich było najwięcej, ale poza nimi były też dymne, choć raczej mieliście ich użyć inaczej, niż do osłony odwrotu, przecież nie tego po was oczekiwano. Ale i nie takiego obrotu spraw wy oczekiwaliście.
-
-- Czyli mamy naszą szansę. Jeżeli nasi nie wrócą na czas, zrobimy tak, jak mówisz. – Odpowiedział
-
- O ile wrócą. - mruknął ponuro, wracając na swoją pozycję.
//Robisz coś konkretnego czy raczej przyspieszamy?// -
— O ile.
// Przyspieszamy. //