[Deravierres] Awangarda
-
Nazar
Kobieta objęła go badawczym wzrokiem.
- Nie jesteś z tej linii, musiałeś się tutaj wycofać. Wiaczesłowicz mówił, że po jego grupie z rowu przeciwodłamkowego przyjdzie jeszcze trzech żołnierzy. Pozostali dwaj zginęli? -
- Jeden, drugi dotarł tu ze mną. Zabiliśmy kilku napastników, ale długo nie dało się tam wytrzymać. Tutaj jestem gotów stawiać opór dalej.
-
Nazar
Kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- Czyli będą próbowali otworzyć kolejną drogę ze wzgórza. Jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć? -
- Mieli snajpera, zabił jednego z towarzyszących mi żołnierzy. Po strzale zniknął albo nie był tak głupi, żeby nabrać się na sztuczkę z hełmem na karabinie i nie wystrzelił, więc nie dał się zabić. Bezpieczniej założyć, że wciąż kręci się w pobliżu.
-
Nazar
- Cholera - zaklęła, po czym splunęła na ziemię z pogardą. - Tylko tchórza z lunetą nam tu teraz brakowało. Rosną teraz jak grzyby po deszczu. I gdzie jest ten drugi żołnierz? Dodatkowej siły ognia nigdy za wiele. -
Pokiwał głową i wrócił po swojego kompana od siedmiu boleści, żeby zaprowadzić go do kobiety.
-
Nazar
Ranny nigdzie się nie wybierał. Leżał oparty o ścianę tam, gdzie Nazar poprzednio go zostawił. Widać po nim było, że nadal jest zamroczony stresem, bo w ogóle nie zareagował, kiedy żołnierz do niego podszedł… Miał półprzymknięte oczy i ciężko oddychał, a bandaż na jego rannym ramieniu był prawie cały czerwony. Gdyby nie udzielenie pierwszej pomocy, doszłoby do wstrząsu krwotocznego i byłby już stygnącym, bladym trupem.Nazar złapał go za zdrową rękę i przyciągnął do siebie. Ustawił bokiem i przerzucił jego nienaruszoną rękę przez szyję i objął swoją lewą. Ranny ledwo powłóczył nogami, ale zaciągnięcie go przed podoficer nie było aż takie trudne. W końcu nie ważył dużo, był w zasadzie cherlakiem, niemalże bezwładną marionetką, którą musiał prowadzić jak dziecko. Kobieta rzuciła na niego wzrokiem i zrobiła skwaszoną minę.
- Powinien jak najszybciej znaleźć się w najbliższym punkcie medycznym. Jest tak zszokowany, że nawet nie wie, co się dzieje wokół niego. Ułóż go pod ścianą – rozkazała, biorąc do ręki srebrny gwizdek, w który dmuchnęła z całej siły.Nad całym okopem rozległ się przeciągły gwizd, będący niewerbalną komendą na zbiórkę. Wkrótce pole przed nimi prawie po brzegi zapełniło się żołnierzami, którzy nie ustawili się w szeregu, a w bezkształtną, okrągłą masę, blokującą przejście do dalszej części rowu. Patrzyli na dowódczynię z widocznym w oczach respektem, zaś na Nazara z nutą podejrzliwości. Nie dostrzegł wśród nich dowódcy z rowu przeciwodłamkowego, może wtopił się w tłum. Albo zginął tuż przed jego przybyciem.
- Serpen – rzuciła do tłumu, z którego wychylił się szpakowaty mężczyzna z szarą opaską z pomarańczowym symbolem, przypominającym dwa ścierające się bokami romby, z których jeden był położony niżej od drugiego. Symbol imperialnej medycyny. Runa rewitalizacji. Odsunęła się w bok, ukazując rannego żołnierza. – Zajmij się nim.
Kiwnął porozumiewawczo głową i ukląkł koło niego, kładąc dużą torbę z brązowej skóry przy swojej prawej nodze.
- Na pozycje ogniowe! Żaden anschreicki pies nie ma prawa choćby znaleźć się w tym okopie!
Wykrzyknęła podniośle, unosząc swój rewolwer do góry. Zebrani żołnierze odpowiedzieli jej wykrzyknięciem „Impera”, będącej oficjalnym okrzykiem bojowym całego Imperialowiku, po czym rozeszli się w oka mgnieniu.
- Za mną – po raz kolejny poleciła Nazarowi. -
Pffffy. Na ich spojrzenie odpowiedział swoim, równie zimnym i pogardliwym, wzrokiem, ukazując im wszelkie symbole na mundurze, które potwierdzały, że należy do elity armii Imperium i mogą go cmoknąć. Jednak nie zrobił nic więcej, i gdy usłyszał krótką komendę, wykonał ją, idąc za kobietą.
- Jaką karkołomną misję masz dla mnie? - zagadnął po drodze. -
Nazar
- Będziemy bronić lewej flanki. Poprzednim razem to właśnie tam się wdarli i trochę przerzedzili nam stan osobowy. Zepchnęli nas do niemalże połowy okopu, ale ich atak się w końcu załamał. Straciliśmy ośmiu ludzi i trochę brakuje rąk, żeby to wszystko gęsto pokryć. Części przeznaczonego stanu osobowego nawet nie ma na tej linii, bo nikt nie spodziewał się ataku. Moi radiotelegrafiści będą próbowali połączyć się z dowództwem i innymi liniami, ale musimy kupić im wystarczająco dużo czasu. Potrzebujemy natychmiastowego wsparcia, a wycofanie się nie wchodzi w grę. Nie będę trzymać się z tyłu, tylko walczyć z resztą.
Zaprowadziła go na na najbardziej wysunięty na lewo punkt strzelecki.Ich obecną pozycję stanowił wysunięty punkt prowadzenia ognia w kształcie koła, który z okopem łączył obszerny korytarz z improwizowanym zadaszeniem z dwóch cienkich, kwadratowych metalowych płyt. Nie wyglądały porządnie. Ustawiono je tutaj, by chroniły zebranych strzelców przed odłamkowymi opadami i niczym więcej. Gdyby pocisk z moździerza trafił w tę nieimponującą konstrukcję, rozdarłby ją niczym kartkę papieru, w gorszym przypadku przebiłby się na wylot i eksplodował przy zbitych w kupie żołnierzach, których szczątki rozrzuciłby w promieniu kilku dobrych metrów. Wciąż lepsze to niż jej brak.
Lepiej wyglądało już bezpośrednie obwarowanie fragmentu. Parapet został wzmocniony aż potrójną linią worków z piaskiem z pięcioma szerokimi szczelinami ogniowymi. Przy jednym z nich okno na szeroki pas ziemi mogło mieć dwóch strzelców, którzy mieli wystarczająco dużo miejsca, by sobie wzajemnie nie przeszkadzać. I mieć wizję na spory kawał terenu. Pod uwagę warto jeszcze wziąć tarczę snajperską, ustawioną na prawym boku środkowego otworu. Uniemożliwiała ostrzał na większej połaci jak i jego obserwację, ale odporność na kule karabinowe wroga zdawała się to rekompensować. Pod nimi znajdował się niewysoki, wygodny podest, na którym ktoś ustawił w połowie opróżnioną zieloną skrzyneczkę z długim jak wąż pasem amunicji do cekaemu. Choć tego akurat tu nie ma.
Na pozycji było pięciu strzelców, nie licząc Nazara i podoficer, z czego jeden z nich rozstawił się na samym środku z erkaemem. Było jeszcze trochę miejsca koło niego, więc mógłby tam ustać i prowadzić ostrzał. Jeśli to mu nie pasowało, mógł skorzystać jeszcze z osłony jednej z grubych tarcz strzeleckich, której nikt nie obstawił.
- Ostrzeliwują przedpole dymem! - odezwał się erkaemista.
- Poczekaj jeszcze chwilę i poślij im tam pełny magazynek na ślepo. Może trochę ich opóźni. Strzelcy mają czekać, aż nie wydam odpowiedniego rozkazu. -
Postanowił powstrzymać się od komentarza, nie chcąc jej podpaść nie tylko z powodu starszeństwa stopniem… Wybrał drugą opcję i zabunkrował się przy tarczy strzeleckiej, ceniąc swoje życie nieco bardziej niż zalety wynikające z braku posiadania owej tarczy.
-
Nazar
Tarcza zmniejszała ryzyko zamienienia jego czaszki w przypominające niekształtne puzzle strzępy przez kulę wroga, ale znacznie ograniczała możliwości strzeleckie, wszak jedynym oknem na świat była wąziutka szczelina po prawej stronie. Na tyle duża, by wsunąć do nań lufę karabinu i deczko nim manewrować, ale nic poza tym. I tak nie miało to teraz znaczenia. Okolicę spowijała ściana sztucznej mgły, która kryła ruchy wroga.Najciekawszą rzeczą była względna cisza. Nie było słychać nawet artyleryjskiej orkiestry, która jeszcze niedawno pogrzmiewała hucznie w oddali. Erkaemista po jego lewej ledwo słyszalnie chrząknął i pociągnął do siebie rygiel swojej broni. Przesunął się z lekkim oporem, wydając przyjemny dla ucha chrzęst i wrócił na swoje miejsce z metalowym trzaśnięciem, wsuwając długi nabój do komory. Westchnął ciężko, zgarbił się i przystawił kolbę erkaemu do ramienia. Z naciskiem spustu posłał w dym krótką serię.
Towarzyszył mu terkot innego karabinu maszynowego z innej pozycji.
- Rzućcie w nich granatami – rozkazała oschle podoficer. -
Wyjął granat, odbezpieczył i odczekał sekundę czy dwie, dopiero wtedy rzucając go z zamachem w dym, aby eksplodował idealnie w chwili upadku, co sprawiało, że wróg nie zdąży go odrzucić ani zrobić nic więcej, poza zostaniem rozerwanym na strzępy.
-
Nazar
Wróg pewnie i tak nie zobaczyłby go w tej chmurze dymu, ale przezorność nie zaszkodzi. Reszta żołnierzy również poczekała chwilę z rzuceniem swojego ładunku. Nazar zrobił to jako pierwszy. Tuż po nim reszta. Zdawały się wybuchać w rzędzie, po kolei. Tak, jak zostały rzucone. Jeśli ktokolwiek znalazł się w strefie ich rażenia, z pewnością szczęśliwie się to dla niego nie skończyło.Po ich eksplozjach nastała nagła cisza. Karabin maszynowy z drugiego krańca okopu też przestał terkotać. Wtem prawie przed twarzą Nazara przeturlał się podłużny kształt. Granat przeciwnika! Nie wpadł do ich pozycji, a turlał się przed nią.
- Za osłonę! -
Choć i tak chroniła go sporych rozmiarów tarcza, to jednak zawsze była szansa, że odłamki się przez nią przebiją lub nieszczęśliwie przelecą w jej otworze strzelniczym, więc od razu opuścił pozycję i skrył się głębiej w okopie, wracając od razu, jak tylko usłyszał dźwięk eksplozji.
-
Nazar
Strzelcy zbiegli ze swoich pozycji jak oparzeni i skulili się po bokach pozycji. Przycisnęli obie dłonie do boków głowy. Dobrze wiedzieli, co to oznacza. Rozległ się łańcuch głośnych eksplozji. Ale na nich się nie skończyło. Gdy wszyscy mieli wracać na swoje pozycje, od jednego z worków z piaskiem odbiło się coś ciężkiego. Z hukiem spadło na podest. Kształtem przypominało nieco dużego grzyba o żółtawym grubym trzonie i nieregularnym kapeluszu w kolorze butelkowym, który przypominał duży trójkąt. Wtem wszystko stało się jasne – to duża wiązka granatów, która za chwilę rozniesie całą tę pozycję jak i jej rezydentów, jeśli nie wyniosą się odpowiednio szybko. -
//Jakie mam szansę na odrzucenie jej do adresata nim raźno łupnie?//
-
///To w zasadzie pewny samobój. Unika się ręcznego odrzucania nawet zwykłych granatów, które w miarę możliwości próbuje się wykopać. A to pełna, ciężka wiązka.///
-
Kierując się prostym instynktem samozachowawczym, odbiegł jak najdalej od wiązki granatów, aby nie poczęstować się odłamkiem.
-
Nazar
Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Grupa obronna w biegu opuściła swoją pozycję. W pośpiechu opuścili korytarz i przykleili się plecami do ścian po bokach. Rozległa się ogłuszająca eksplozja. Spadła na nich mżawka ziemi. Coś uderzyło w jego hełm. Dzwoniło mu w uszach. Po chwili padł rozkaz ponownego obsadzenia pozycji.Strzelcy zerwali się gwałtownie. Dwóch nieznanych mu strzelców poszło przodem. Miał odbijać na stanowisko zaraz po nich. Wtem rozległy się trzy szybkie strzały. Jeden z awangardystów zwalił się z wejścia i runął na ziemię tuż koło niego.
Wróg musiał tu wleźć zaraz po eksplozji wiązki.
-
Skrył się za rogiem okopu, chcąc mieć choć trochę osłony, a później rozejrzał się za wrogiem, strzelając od razu, gdy tylko go zauważy.