Strzaskana Skała
-
- Następnym razem powinien celować w głowę. - odparł na to, uśmiechając się szczerze, choć nieco krzywo i kwaśno, odkąd zaczęliście współpracę. Rozpiął swoją kamizelkę i koszulę, ukazując ci trik, o którym kiedyś słyszałeś, ale nigdy nie widziałeś osobiście, aby ktoś go stosował: kamizelkę kuloodporną. Solidne paski stalowej blachy zawieszone na skórzanej kamizelce chroniły go przed postrzałami, ale pewnie tylko z broni małego kalibru, czyli właśnie takiej, jak rewolwery. Poza śladami tych dwóch trafień, których byłeś świadkiem, widziałeś kilkanaście innych kul, które stal zdołała zatrzymać. - Stary, sprawdzony trik, robią tak niektórzy bandyci i właśnie poborcy podatków. Drogie w cholerę, ale się przydaje. - dodał, ponownie zapinając ubranie.
-
Sey przetarł oczy.
— Nieźle.
Tylko tyle z siebie wydusił, procesując całą sytuację. W pierwszej chwili naprawdę myślał, że najemnik został zabity, a ten pokazuje mu coś takiego. Ciekawe czego jeszcze się dowie dzięki członkom najemniczej trupy Oswalda.
— Usadowimy się gdzieś tutaj, na dachu. — Oznajmił w końcu, wyglądając uchyłkiem na zewnątrz. — Gdy reszta smakoszy ludziny wróci z pościgu za Oswaldem, my sprawimy im kolonialne powitanie ołowiem. Jakieś niejasności? -
- Zabijałem ludzi jeszcze wtedy, gdy ty na chleb mówiłeś “pep”, także nie, żadnych niejasności. - odparł, wracając do swojego niezbyt przyjemnego, zrzędliwego i denerwującego “ja”. Po tym schował swój unikalny rewolwer do kabury i ściągnął z pleców karabin snajperski, z którym przyklęknął za poręczą balkonu.
-
— “Pep”. — Zaśmiał się Sey. — Dobre.
Sam zaczął szukać jakiegoś włazu lub przejścia na dach budynku. -
Nic takiego nie było, a może to i dobrze, bo dach był spadzisty i nie miałeś pewności czy się na nim utrzymasz, zwłaszcza jeśli będziesz musiał jednocześnie strzelać, a przy okazji i do ciebie będą też strzelać. Sam balkon był dobrym punktem strzeleckim, bo wracających kanibali (o ile wrócą głównym wejściem, a wszystko na to wskazywało) będziecie mieli jak na tacy.
-
W takim razie zawrócił na balkon i położył się na nim, chcąc jak najbardziej zmniejszyć swoją sylwetką. Przygotował swą rusznicę, ładując nabój do komory. Delikatnie także przesunął pokrętło kalibrujące szczerbinkę, dla Seymoura cel zawsze musiał być w idealnej, prostej linii, a teraz szczególnie wolał uniknąć nieprzygotowania.
-
Kilka chwil czekaliście w ciszy, zastanawiając się czy najemnikom udało się uciec, czy może zabili wszystkich kanibali, czy też tamci zdołali się ich pozbyć i teraz zwyczajnie ucztują nad ich zwłokami. Dopiero wtedy z lasu zaczęły wyłaniać się sylwetki tamtych, widocznie dostali niezłego łupnia, bo wróciło ich ledwie pięciu, z czego dwóch było widocznie rannych: jeden trzymał się za zwisającą luźno rękę, a drugi wlókł za sobą prawą nogę. Nie czekając, aż zdołają wejść na farmę i znaleźć sobie kryjówkę, Scott wypalił w chwili, gdy znaleźli się po środku wykarczowanego pasa terenu wokół kryjówki kanibali, posyłając jednego z kanibali do diabła, przewiercając się kulą z karabinu przez jego czaszkę.
-
Sey cmoknął. Przynajmniej już pierwszy strzał mieli z głowy.
Celownik przeniósł na jednego z dwóch niezranionych kanibali. Namierzył prosto w jego pierś i wypalił. Nie upewniając się czy kula trafiła do celu, odryglował zamek i wprowadził do niego nowy pocisk.
-
Ciężko było nazwać to walką, a przyjemność z tego czerpałoby niewielu bowiem we dwóch wystrzelaliście ich jak kaczki, nie dając szans na stawienie oporu. Jeden co prawda próbował się poddać, unosząc zdrową rękę w górę w odpowiednim geście, ale Scott zaakceptował jego kapitulację poprzez przestrzelenie krtani i wykrwawienie kanibala jak dorodnego prosiaka. I na tym właściwie skończyła się ta eskapada, zwłaszcza, że po kilku chwilach od śmierci ostatniego przeciwnika z lasu wyszła grupa Oswalda, wszyscy cali, zdrowi i w komplecie.
-
-- No…-- Odetchnął. – To chyba byłoby na tyle.
Pomachał reszcie z góry. Poprawił ułożenie kapelusza na głowie i zabrał się z balkonu, by wyjść Oswaldowi na spotkanie. -
Były poborca podatków szedł tuż za tobą. Na dole zastałeś tylko Oswalda, pozostali najemnicy ruszyli uwolnić przetrzymywanych przez kanibali jeńców i przeszukać pozostałe budynki.
- Rekordowo szybka akcja. - skomentował przywódca najemników.
- Albo nie byli tak dobrzy, jak się o nich mówiło, albo to my marnujemy się na twoim żołdzie, Harrington. - powiedział Scott, parskając śmiechem. - Co dalej?
- Posprzątamy tu, pomożemy tamtym i zawieziemy głowy kanibali do najbliższego miasta, czyli Dodge. Nie wiem jaka jest za nich nagroda, ale ubiliśmy ich tylu, że na pewno się nam opłaci. -
-- A farma? Oryginalnych właścicieli już raczej nie ma, ehem, w okolicy, a jeżeli zostawimy ją pustą to podejrzewam, że będzie to kwestią czasu, zanim zalęgnie się tutaj kolejna ekipa przyjemniaczków podobnego gatunku.
-
- Poszukamy w Dodge osadników, pewnie ktoś się znajdzie, zwłaszcza jeśli będziemy się wzajemnie wspierać. A jeśli nie to zwyczajnie kupimy więcej dynamitu i nic się tu już nie zalęgnie.
-
— Hmm. — Seymour potarł brodę, kiwając powoli głową w aprobacie. — To brzmi mądrze.
-
//Robisz coś jeszcze czy przyspieszamy zbędne czynności?//
-
// Przyspieszamy. //
-
Zajęło wam to sporo czasu, musieliście bowiem zgromadzić w jednym miejscu wszystkich kanibali i pozbawić ich głów, ich transport był wygodniejszy niż zabranie wszystkich ciał. Przy okazji tego wszystkiego usłyszałeś wystrzał z rewolweru z domu, co skończyło żywot babci kanibalki, której darowałeś życie. Resztę czasu musieliście spędzić na uwolnieniu i opatrzeniu schwytanych ludzi oraz pozbieraniu z domu i zabudowań wszystkiego, co cenne. Dopiero wtedy mogliście wyruszyć do obozu, a stamtąd do Dodge. Dzięki temu, że wrócili do was schwytani przez kanibali kompani, mogłeś udać się tam wraz z Oswaldem bez ryzyka narażenia górników na niebezpieczeństwo. Nie żebyś miał wybór, z jakichś powodów najemnik to właśnie ciebie wybrał i nijak mogłeś chyba odmówić wykonania tego rozkazu.
//Zmiana tematu. Zacznę ci w Dodge.//