Plantacja Fitzsimmonsów
-
Widocznie się nad tym zastanawiał, ale tylko na chwilę. Zamiast tego jedną ręką złapał cię za policzki, abyś nie mogła odwrócić wzroku od jego twarzy. Mimo to nic nie powiedział, może zabrakło mu słów, ale wyraz jego twarzy wystarczył, jednocześnie wściekły, zawiedziony i nawet smutny. Drugą dłonią ścisnął cię za biust i wyszedł, trzaskając drzwiami.
-
Jannet do ostatniej chwili śledziła drżącym wzrokiem jego kroki, jeszcze przez kilkanaście sekund usilnie wgapiając się w zamknięte drzwi. Po jej karku spłynęła pojedyncza kropla zimnego, lodowatego potu. Ciasny knebel momentalnie przestał być najboleśniejszym co czuła, jego miejsca zastąpiła narastająca gdzieś w gardle, ogromna kula duszącego strachu. Nie rozumiała tego, co się stało. Czy pościg Naczelnika jakimś cudem odnalazł ich? Nie, to nie możliwe, słyszałaby strzały. O co mogło chodzić?! Pytania piętrzył się, lecz nie mogły przejść przez jej usta. Strach, paraliżujący i swym chłodem rażący wszystkie tkanki, ekspandował coraz bardziej i bardziej, docierając do płuc, serca i żołądka Jannet. Bolesna mieszanka przerażenia, konfuzji i tuzinów pytań zacisnęła pęta na wnętrznościach dziewczyny. Momentalnie łapczywiej zaciągnęła powietrze. Strach wbił się w nią, rozsiadł okrakiem na piersi i przyduszał swoją obecnością. Ponownie spojrzała na drzwi. David zostawił ją z zbyt wieloma pytaniami, a nielicznymi odpowiedziami i jeżeli on lub ktokolwiek inny nie będzie miał zamiaru wyjaśnienia jej czegokolwiek, to czas spędzony na tym poddaszu będzie dla rudowłosej torturą. Wody, choćby szklankę wody!
-
Ku twojemu rozgoryczeniu, spędziłaś tak blisko godzinę, nikt inny przez ten czas się do ciebie nie pofatygował. Miałaś czas, aby rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale nie dało to wiele, poddasze zdawało się pełnić funkcję rupieciarni czy innego składziku, a i tak wszystko, co tu było, popakowano w beczki, skrzynie lub zakryto płachtami materiału. Zresztą, i tak nie mogłaś się na tym zbytnio skupić. Po owej godzinie ktoś wreszcie się pojawił, dokładniej Jimmy. Ale nie zawadiacki czy uśmiechnięty, wciąż był blady i wyraźnie słaby, poruszał się wolniej i bez wigoru, zdawał się być cieniem samego siebie i nie byłaś pewna czy to przez postrzał, czy całą tę aferę.
- Wiesz, mało i mnie nie chcieli rozwalić, gdy się za tobą wstawiłem… No, nie tylko ja, ale ja byłem pierwszy. I mam wrażenie, że to zrobią, jeśli nie udowodnisz nam, że nie miałaś z tym nic wspólnego.
Podszedł do ciebie i wyjął ci z ust knebel, rozplątując skórzane paski zaciśnięte za głową. Jakby czytając ci w myślach, choć domyślenie się tego szczególnie trudne nie było, pierwszym, co zrobił, było przystawienie ci do warg manierki z wodą. -
Pociągnęła z niej solidny łyk, jakby nie piła od tygodni. Woda i zdjęty knebel pozwoliły jej uspokoić się odrobinę, ale stukrotnie bardziej ceniła sobie fakt tego, że mogła zamienić kilka słów z osobą, której (chyba) nie zależało na wpakowaniu jej kulki w plecy. Po opróżnieniu manierki odsunęła ją od siebie ruchem ust.
-- Ale z czym?! – Podniosła lekko głos. – Z czym ja nie mam mieć nic wspólnego? – Spojrzała na niego bezsilnie. – Najpierw przychodzi David i mówi, że wydałam was Naczelnikowi, teraz ty… Co się stało? -
- Tak właściwie to nie przyszedłem tu po to, żeby cokolwiek ci wyjaśniać, ale myślę, że zdążę, przynajmniej pokrótce. Pamiętasz tego partyzanta, który miał zabrać wóz i konie i zatrzeć ślady? Nie udało mu się i go złapali, ale nie zastrzelili, przynajmniej nie od razu. Dzięki temu zdołał uciec i do nas dołączyć. Tam nam opowiedział o tym, co usłyszał, a usłyszał sporo. Ludzie naczelnika mówili o szpiegu w naszych szeregach. Jasne, mogli chcieć nas tak poróżnić, ale opowiedzieli zbyt wiele szczegółów o całej naszej grupie, nawet o Starym, którego przecież ludzie naczelnika nawet nie widzieli, oraz planie. No i fakt, że tak łatwo go złapali, bo rzeczywiście jest dobry w tym fachu. Według planu mieliśmy uśpić cię prochami w alkoholu, żebyś nie wiedziała, jaka droga prowadzi do tego miejsca. Uznaliśmy, że więzy, knebel i opaska będą zbędne. Ale te wieści sporo zmieniły, wszyscy uznali właśnie ciebie za kogoś, kto nad podpuścił, żeby się zemścić, bo masz rodziców Szeryfów, bo często przebywałaś w jego gabinecie. Dlatego znowu cię spętaliśmy, choć wielu chciało porzucić cię nieprzytomną na Wielkich Równinach albo zabić na miejscu i dzięki mnie przeforsowali ten pomysł. David jest teraz liderem opozycji przeciwko temu. A, no i coś jeszcze: ludzie naczelnika tu idą. Dopadliby nas prędzej, więc mieliśmy wybór walczyć tu albo na otwartym terenie. Wybór był oczywisty. Jeśli przeżyjemy to zobaczymy co dalej.
-
W miarę tego, jak Jimmy mówił, Jannet bledła coraz bardziej.
— Co… — Wydusiła z siebie w końcu. — Przecież… Jasne, może i kiedyś miałam powody do mszczenia się, ale do cholery, nigdy nie zrobiłabym tego w taki sposób! Moi rodzice… — Jej ton osłabł, spojrzała w oczu siedzącego przed nią chłopaka. — Nienawidzę ich, rozumiesz? I prędzej zdechnę, niż im pomogę. Nie po to uciekłam z domu, by teraz z nimi współpracować. A wiesz czemu chodziłam do Naczelnika? Bo moi starzy zaszli mu za skórę i ja miałam dostarczyć mu argumentów do udupienia ich. Pokazywałam mu blizny i opowiadałam o tym, co robili, ale ani słowem nie pisnęłam o was, o planie czy partyzancie. Cholera, przecież ja nawet… Ja nawet nie znałam do końca planu, no i jak miałam podać im kierunek w którym będzie zwodził ich partyzant, skoro nawet teraz go nie znam, nie wiedziałam że w ogóle ktokolwiek będzie zwodził pościg! — Wyrzuciła z siebie, z każdym słowem wychylając głowę coraz bardziej w kierunku Jimmiego. Zastygła tak, dysząc i z przejęciem taksując spojrzeniem jego twarz. Co powie? Uwierzy? -
Uśmiechnął się lekko, klepiąc cię po policzku jedną ręką, a po biuście drugą.
- Przecież wiem. W sensie wiem, że jesteś niewinna. Gorzej, że niewielu myśli podobnie jak ja. Nawet nie chcieli żebym tu przyszedł, zgodzili się dopiero, gdy obiecałem, że to będzie na krótko, a jedyne, co zrobię, to dam ci wody i zmienię knebel na mniej uciążliwy. I w sumie za to powinienem się zaraz zabrać, bo nie mamy wiele czasu. - powiedział, wyciągając kilka szmatek z kieszeni. - To czy wędzidło? -
Jimmy jej wierzył. To było dobre. Cień ulgi przebiegł przez jej twarz, choć wciąż daleko było jej od spokoju. Odsunęła głowę.
— To. — Kiwnęła, odpowiadając głucho. -
- Postaram się ich jeszcze przekonać albo chociaż zmusić, żeby z tobą porozmawiali i pozwolili ci przedstawić swoją wersję wydarzeń. - powiedział, wpychając ci do ust aż dwie szmaty. - Niedługo zjawią się tu ludzie naczelnika, życz nam szczęścia. Mogę zrobić wiele swoimi gadanymi, ale za nic nie przekonam ich żeby dali ci broń i pomogli w obronie plantacji… Cholera, miałem się tu urządzić, a teraz muszę to zostawić. Dobrze, że niewiele w to zainwestowałem. - dodał, przystawiając ci kolejny pasek tkaniny do ust. - Zagryź.
-
Jannet jedynie westchnęła i zagryzła usta na szmacie. Nie dlatego, że pozostawała zakneblowana. O wiele bardziej bolał ją fakt tego, że najprawdopodobniej będzie musiała siedzieć tutaj, podczas gdy Naczelnik poprowadzi ostrzał plantacji. I to, że spora liczba osób, które uważała za sprzymierzeńców, ma ją za zdrajczynię i sprzedawczynię. Cholera. Czy choć raz cokolwiek mogłoby wyjść po jej myśli?
-
Jimmy wyszedł od razu po zawiązaniu ciasno knebla, zostawiając cię znów samą. Przynajmniej nie założył ci na powrót opaski, ale to i tak niewielka pociecha. Czas dłużył się niemiłosiernie, nie byłaś pewna czy minęła zaledwie godzina, czy może kilka, ale w końcu padł pierwszy, jakby lekko nieśmiały, strzał, po którym padły kolejne. Ludzie naczelnika zaatakowali i ciężko ci powiedzieć, kto obecnie wygrywa. W pewnym momencie nawet jedna z kul wybiła okno za tobą, na szczęście nieszkodliwie, byłaś zbyt daleko, aby dostać kawałkiem szkła czy czymkolwiek innym.
-
Odwróciła głowę, patrząc na okno.
“Kurna… A jak Naczelnik ściągnie posiłki?” Pochyliła głowę, wściekła na własną bezsilność. "I co, mam tutaj siedzieć i nawet nie kiwnąć palcem, żeby im pomóc? Przecież oni wszyscy myślą, że ich zdradziłam, ale gdyby tylko pokazać im… Muszę chociaż spróbować, do cholery. Później zobaczymy.Wzrokiem obiegła swoją sytuację. Raczej nie miała szans na rozerwanie lin. Mogła spróbować strzaskać mebel, ale równie dobrze mogła tylko utrudnić sobie sprawę.
“Chyba, że…” Pomyślała, czując przeciąg za plecami. “Zobaczymy. Do roboty, dziewczyno.”Zacisnęła kończyny na więzach, które trzymały ją na krześle i gwałtownie wybiła się w tył, by zbliżyć się do rozbitego okna.
-
Podczas tego manewru obróciłaś się do okna bokiem, ale pokonałaś większość odległości i nie przewróciłaś się, co mogłoby cię kompletnie unieruchomić. Wypatrując odpowiednie kawałka szkła, czy to na podłodze, czy w okiennej ramie, dostrzegłaś w niej coś, czego się zupełnie nie spodziewałaś: ludzką twarz. A przynajmniej jej część, bo była zamaskowana w większości jakąś chustą, a także fragment drabiny. Zdziwienie było chyba obustronne, z czego tego kogoś z drugiej strony bardziej i na chwilę znikł, o mało nie spadając z wrażenia, choć z trudem powstrzymał się od okrzyku strachu, gdy niemalże spadł dobrych dziesięć lub osiem metrów w dół, jak i zdziwienia, gdy cię tam zobaczył.
-
Cholera, jeżeli ludzie Naczelnika dostaną się tutaj górą, to mogą pożegnać się z myślą o wygranej. Do krwioobiegu Jannet dotarła większa dawka adrenaliny. Odszukała wzrokiem jakikolwiek odłamek szkła w jej zasięgu i przejechała po nim więzami. Liczył się czas, nie patrzyła na to czy sama się zatnie w tym procesie, byle by uwolnić choć jedną dłoń lub nogę!
-
Kimkolwiek był ten ktoś, niezależnie od tego, czy miał towarzystwo czy nie, to wycofał się, choć nie mogłaś mu w tej chwili stawić większego oporu. Tak czy siak, udało ci się, tylko lekko kalecząc się kilka razy, uwolnić z więzów na nadgarstkach, a później także od tych, którymi skrępowano twoje ramiona i przedramiona.
-
Zaraz po tym pozbyła się knebla, więzów na nogach i chwyciła krzesło w dłonie, w razie gdyby napastnicy z drabiny jednak postanowili dostać się do środka. Wyjrzała ukradkiem przez rozbite okno, chcąc zobaczyć kim są ludzie (człowiek?), których widziała przed chwilą.
-
Domyślałaś się, że mógł to być człowiek naczelnika, który być może próbował zaatakować niespodziewanie obrońców od strony strychu i go spłoszyłaś, choć gdyby zdecydował się wtedy wejść do środka, to raczej niewiele byś zrobiła. Jednak mogły to być też jakieś omamy, które mózg podsunął ci w wyniku zmęczenia, szoku, jaki wywołała informacja o twojej domniemanej zdradzie i atak ludzi naczelnika, ponieważ wyglądając na zewnątrz nie zauważyłaś ani tego mężczyzny, ani nikogo innego, brakowało też drabiny, po której wspiął się tak wysoko.
-
Zamrugała. Miała zwidy? Przetarła oko i jeszcze raz spojrzała w dół. Nie, dalej nikogo tam nie było.
“Przecież na pewno go widziałam…” Zdziwiła się, patrząc w dół. Po chwili jednak odsunęła się od okna, wiedząc, że rozmyślanie nad realnością widzianej postaci nie wiele jej przyniesie, przynajmniej teraz. Pomimo tego wolała nie ryzykować, przeniosła pozostawione na strychu skrzynie i ustawiła je tak, by zasłoniły okno w całości, po drodze zaglądając do ich środka. -
Znajdowały się tam przeważnie narzędzia, ale też nasiona i tym podobne, czyli wszystko to, co niezbędne, aby odbudować plantację, co chciał zrobić Jimmy, a na co nie ma już raczej szans, skoro kryjówka wpadła, a on i Hugh już mogą być ścigani listami gończymi za pomoc w zorganizowaniu ucieczki z więzienia kolonialnego.
-
Spomiędzy narzędzi wzięła pierwszą motykę z rzędu, była lepsza niż gołe dłonie, w razie gdyby ktoś ponownie chciał dostać się do budynku. Po tym upewniła się, że skrzynie zostały dobrze ustawione i podparła je dodatkowo krzesłem, by zwalenie ich od zewnątrz nie było łatwym zadaniem.
Podeszła do dachu i drugim końcem motyki wybiła niewielką dziurę pomiędzy dachówkami, by zobaczyć jak wygląda sytuacja na zewnątrz.