Plantacja Fitzsimmonsów
-
W miarę tego, jak Jimmy mówił, Jannet bledła coraz bardziej.
— Co… — Wydusiła z siebie w końcu. — Przecież… Jasne, może i kiedyś miałam powody do mszczenia się, ale do cholery, nigdy nie zrobiłabym tego w taki sposób! Moi rodzice… — Jej ton osłabł, spojrzała w oczu siedzącego przed nią chłopaka. — Nienawidzę ich, rozumiesz? I prędzej zdechnę, niż im pomogę. Nie po to uciekłam z domu, by teraz z nimi współpracować. A wiesz czemu chodziłam do Naczelnika? Bo moi starzy zaszli mu za skórę i ja miałam dostarczyć mu argumentów do udupienia ich. Pokazywałam mu blizny i opowiadałam o tym, co robili, ale ani słowem nie pisnęłam o was, o planie czy partyzancie. Cholera, przecież ja nawet… Ja nawet nie znałam do końca planu, no i jak miałam podać im kierunek w którym będzie zwodził ich partyzant, skoro nawet teraz go nie znam, nie wiedziałam że w ogóle ktokolwiek będzie zwodził pościg! — Wyrzuciła z siebie, z każdym słowem wychylając głowę coraz bardziej w kierunku Jimmiego. Zastygła tak, dysząc i z przejęciem taksując spojrzeniem jego twarz. Co powie? Uwierzy? -
Uśmiechnął się lekko, klepiąc cię po policzku jedną ręką, a po biuście drugą.
- Przecież wiem. W sensie wiem, że jesteś niewinna. Gorzej, że niewielu myśli podobnie jak ja. Nawet nie chcieli żebym tu przyszedł, zgodzili się dopiero, gdy obiecałem, że to będzie na krótko, a jedyne, co zrobię, to dam ci wody i zmienię knebel na mniej uciążliwy. I w sumie za to powinienem się zaraz zabrać, bo nie mamy wiele czasu. - powiedział, wyciągając kilka szmatek z kieszeni. - To czy wędzidło? -
Jimmy jej wierzył. To było dobre. Cień ulgi przebiegł przez jej twarz, choć wciąż daleko było jej od spokoju. Odsunęła głowę.
— To. — Kiwnęła, odpowiadając głucho. -
- Postaram się ich jeszcze przekonać albo chociaż zmusić, żeby z tobą porozmawiali i pozwolili ci przedstawić swoją wersję wydarzeń. - powiedział, wpychając ci do ust aż dwie szmaty. - Niedługo zjawią się tu ludzie naczelnika, życz nam szczęścia. Mogę zrobić wiele swoimi gadanymi, ale za nic nie przekonam ich żeby dali ci broń i pomogli w obronie plantacji… Cholera, miałem się tu urządzić, a teraz muszę to zostawić. Dobrze, że niewiele w to zainwestowałem. - dodał, przystawiając ci kolejny pasek tkaniny do ust. - Zagryź.
-
Jannet jedynie westchnęła i zagryzła usta na szmacie. Nie dlatego, że pozostawała zakneblowana. O wiele bardziej bolał ją fakt tego, że najprawdopodobniej będzie musiała siedzieć tutaj, podczas gdy Naczelnik poprowadzi ostrzał plantacji. I to, że spora liczba osób, które uważała za sprzymierzeńców, ma ją za zdrajczynię i sprzedawczynię. Cholera. Czy choć raz cokolwiek mogłoby wyjść po jej myśli?
-
Jimmy wyszedł od razu po zawiązaniu ciasno knebla, zostawiając cię znów samą. Przynajmniej nie założył ci na powrót opaski, ale to i tak niewielka pociecha. Czas dłużył się niemiłosiernie, nie byłaś pewna czy minęła zaledwie godzina, czy może kilka, ale w końcu padł pierwszy, jakby lekko nieśmiały, strzał, po którym padły kolejne. Ludzie naczelnika zaatakowali i ciężko ci powiedzieć, kto obecnie wygrywa. W pewnym momencie nawet jedna z kul wybiła okno za tobą, na szczęście nieszkodliwie, byłaś zbyt daleko, aby dostać kawałkiem szkła czy czymkolwiek innym.
-
Odwróciła głowę, patrząc na okno.
“Kurna… A jak Naczelnik ściągnie posiłki?” Pochyliła głowę, wściekła na własną bezsilność. "I co, mam tutaj siedzieć i nawet nie kiwnąć palcem, żeby im pomóc? Przecież oni wszyscy myślą, że ich zdradziłam, ale gdyby tylko pokazać im… Muszę chociaż spróbować, do cholery. Później zobaczymy.Wzrokiem obiegła swoją sytuację. Raczej nie miała szans na rozerwanie lin. Mogła spróbować strzaskać mebel, ale równie dobrze mogła tylko utrudnić sobie sprawę.
“Chyba, że…” Pomyślała, czując przeciąg za plecami. “Zobaczymy. Do roboty, dziewczyno.”Zacisnęła kończyny na więzach, które trzymały ją na krześle i gwałtownie wybiła się w tył, by zbliżyć się do rozbitego okna.
-
Podczas tego manewru obróciłaś się do okna bokiem, ale pokonałaś większość odległości i nie przewróciłaś się, co mogłoby cię kompletnie unieruchomić. Wypatrując odpowiednie kawałka szkła, czy to na podłodze, czy w okiennej ramie, dostrzegłaś w niej coś, czego się zupełnie nie spodziewałaś: ludzką twarz. A przynajmniej jej część, bo była zamaskowana w większości jakąś chustą, a także fragment drabiny. Zdziwienie było chyba obustronne, z czego tego kogoś z drugiej strony bardziej i na chwilę znikł, o mało nie spadając z wrażenia, choć z trudem powstrzymał się od okrzyku strachu, gdy niemalże spadł dobrych dziesięć lub osiem metrów w dół, jak i zdziwienia, gdy cię tam zobaczył.
-
Cholera, jeżeli ludzie Naczelnika dostaną się tutaj górą, to mogą pożegnać się z myślą o wygranej. Do krwioobiegu Jannet dotarła większa dawka adrenaliny. Odszukała wzrokiem jakikolwiek odłamek szkła w jej zasięgu i przejechała po nim więzami. Liczył się czas, nie patrzyła na to czy sama się zatnie w tym procesie, byle by uwolnić choć jedną dłoń lub nogę!
-
Kimkolwiek był ten ktoś, niezależnie od tego, czy miał towarzystwo czy nie, to wycofał się, choć nie mogłaś mu w tej chwili stawić większego oporu. Tak czy siak, udało ci się, tylko lekko kalecząc się kilka razy, uwolnić z więzów na nadgarstkach, a później także od tych, którymi skrępowano twoje ramiona i przedramiona.
-
Zaraz po tym pozbyła się knebla, więzów na nogach i chwyciła krzesło w dłonie, w razie gdyby napastnicy z drabiny jednak postanowili dostać się do środka. Wyjrzała ukradkiem przez rozbite okno, chcąc zobaczyć kim są ludzie (człowiek?), których widziała przed chwilą.
-
Domyślałaś się, że mógł to być człowiek naczelnika, który być może próbował zaatakować niespodziewanie obrońców od strony strychu i go spłoszyłaś, choć gdyby zdecydował się wtedy wejść do środka, to raczej niewiele byś zrobiła. Jednak mogły to być też jakieś omamy, które mózg podsunął ci w wyniku zmęczenia, szoku, jaki wywołała informacja o twojej domniemanej zdradzie i atak ludzi naczelnika, ponieważ wyglądając na zewnątrz nie zauważyłaś ani tego mężczyzny, ani nikogo innego, brakowało też drabiny, po której wspiął się tak wysoko.
-
Zamrugała. Miała zwidy? Przetarła oko i jeszcze raz spojrzała w dół. Nie, dalej nikogo tam nie było.
“Przecież na pewno go widziałam…” Zdziwiła się, patrząc w dół. Po chwili jednak odsunęła się od okna, wiedząc, że rozmyślanie nad realnością widzianej postaci nie wiele jej przyniesie, przynajmniej teraz. Pomimo tego wolała nie ryzykować, przeniosła pozostawione na strychu skrzynie i ustawiła je tak, by zasłoniły okno w całości, po drodze zaglądając do ich środka. -
Znajdowały się tam przeważnie narzędzia, ale też nasiona i tym podobne, czyli wszystko to, co niezbędne, aby odbudować plantację, co chciał zrobić Jimmy, a na co nie ma już raczej szans, skoro kryjówka wpadła, a on i Hugh już mogą być ścigani listami gończymi za pomoc w zorganizowaniu ucieczki z więzienia kolonialnego.
-
Spomiędzy narzędzi wzięła pierwszą motykę z rzędu, była lepsza niż gołe dłonie, w razie gdyby ktoś ponownie chciał dostać się do budynku. Po tym upewniła się, że skrzynie zostały dobrze ustawione i podparła je dodatkowo krzesłem, by zwalenie ich od zewnątrz nie było łatwym zadaniem.
Podeszła do dachu i drugim końcem motyki wybiła niewielką dziurę pomiędzy dachówkami, by zobaczyć jak wygląda sytuacja na zewnątrz. -
Ludzie naczelnika szturmowali od kilku stron, na oko było ich może z dwudziestu lub więcej, wliczając w to kilku już martwych lub rannych. Trzeba im przyznać, że dobrze przygotowali się do bitwy, zabierając ze sobą drewniane, obite blachą tarcze na kołach, które zapewniały im sporą ochronę. Nie wiedziałaś, jak szło Jimmy’emu i pozostałym, ale ostrzał ze strony domu był na tyle silny, że mogłaś zgadywać, że mają wciąż sporą liczbę rewolwerowców. Wymiana ognia trwała jeszcze kwadrans i, pod osłoną tarcz, ludzie naczelnika zaczęli się wycofywać, widocznie nie mogą sforsować ot tak waszej obrony. Cóż, nie ma jednak co liczyć na to, że już nie wrócą, wciąż było ich sporo, a i wy nie macie dokąd uciekać, jeśli zaczają się w pobliżu, to wyjście na otwartą przestrzeń będzie samobójstwem.
-
Odetchnęła z ulgą, widząc jak siły Naczelnika wycofują. Skoro pierwszy atak udało im się przetrwać, to może do czasu kolejnego będzie miała szansę na wytłumaczenie się z tej całej sytuacji i weźmie udział w dalszej obronie.
Usiadła na podłodze. Skrzyżowała dłonie za głową, a plecami oparła się o jedną z skrzyń. Zejście na dół, do reszty, raczej nie byłoby teraz najmądrzejszym ruchem. Pewnie postrzeliliby ją zanim zdążyłaby unieść ramiona do góry i krzyknąć “nie strzelać!”.
— Tylko czy przypomną sobie o mnie do czasu kolejnego ataku… — Mruknęła sama do siebie, spoglądając beznamiętnie na sufit. -
Twoje wątpliwości długo nie trwały, bo po kilku minutach usłyszałaś kroki na schodach, a po chwili na miejscu zjawił się David oraz jeden z partyzantów. Szczęśliwie nie zastrzelili cię, ale i tak wycelowali w ciebie swoje rewolwery, wciąż podejrzewając cię o zdradę, a fakt, że znaleźli cię wolną od więzów i knebla i prowizorycznie, ale jednak, uzbrojoną, nie nastrajał ich widocznie radością.
- Co ty tu kombinujesz? - zapytał David, patrząc to na ciebie, to na dziurę w dachu, to znowu na przestawione skrzynie. -
— Ja? Nic. — Odpowiedziała, siląc się na spokój, pomimo wycelowanych w nią rewolwerów. Zwężyła usta. — Kula wybiła okno i ktoś próbował przedostać się po drabinie do środka, ale spietrzył, kiedy mnie zauważył. Nie wiedziałam czy tutaj wróci, więc rozcięłam sznur na szkle i postawiłam skrzynie, żeby nawet nie myśleli o drugiej próbie. A co do dziury w dachu… Nie wiedziałam jak wam idzie, więc wybiłam ją, żeby zobaczyć cokolwiek. — Odpowiedziała, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z Davidem. Była poważna, nawet bardzo. — No i chciałam z tego zrobić otwór strzelniczy, gdybyście w końcu zdecydowali się na to, żeby dać mi broń i pozwolić na odstrzelenie kilku kurew z gwiazdeczkami na piersi.
-
Ten post został usunięty!