[Powierzchnia] Stare Miasto
-
Smutnym dla Archonta było to, w jakich czasach musi żyć, a także to, że najprawdopodobniej osoby, które widział na zdjęciu, nie żyją. Kto wie, czy byłoby lepiej, gdyby Apokalipsa się nie wydarzyła. Po chwili jednak uśmiechnął się lekko, obserwując, jak Lejtnant siłuje się z pościelą. Typowe zachowanie dla psa, chociaż… może udało mu się coś znaleźć pod pościelą?
Feliks zdecydował się teraz przeszukać zamknięte szafki. Skoro jego pies mógł znaleźć coś wartościowego, to dlaczego on też nie przeszuka tych szafek? Po przeszukaniu tego pomieszczenia raczej trzeba będzie wyjść i udać się w stronę Perły, bo tam właśnie jest cel jego podróży.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-4 (Wydarzenie)]
Już pierwsza, do której sięgnął, chowała dla niego niespodziankę, za którą niektórzy byli gotowi słono zapłacić.
Dwa rzędy książek. Zakurzone, nieco zżółkłe, ale pomimo tego wciąż w świetnym stanie. Wiele tytułów nie mówiło mu wiele, kto w dzisiejszych czasach czytał coś takiego jak “Kroniki Arsyntii”, “Najrówniejsza” czy dzieło o enigmatycznym tytule “Zapomniany Front”. Takie lektury miały tylko dwa zastosowania: trafiały na opał lub przerabiano je na papier potrzebny do spisywania rządowych dokumentów. To, co interesowało Archonta najbardziej, to opasła księga, na której okładce złotymi literami wytłoczono słowa “Pismo Święte”.
Odkąd Feliks pamiętał, Arkowcy skrupulatnie skupywali święte pisma, śpiewniki, krucyfiksy i wszystko, co tylko mogło zostać powiązane z wiarą wyznawaną przez Kościelnych. Po dwóch dekadach od Dnia znalezienie Biblii w przyzwoitym stanie było nie lada wyczynem, więc jej cena także była odpowiednia. Archont mógł liczyć na nawet pół tysiąca waluty zysku, a za taką sumę, na którą większość ludu Metra pracowała miesiącami, będzie w stanie wyżyć przez długi czas, o ile nie postanowi w dowolny sposób zainwestować jej.
-
I to jest dopiero łup! Feliks zdecydowanie opchnie Arkowcom Pismo Święte w wolnej chwili. Schował książkę do swojej skórzanej torby. Oby nic się z Pismem Świętym nie stało po drodze, gdyż Archont chciałby to sprzedać Arkowcom za jak najwięcej pieniędzy. Oczywiście, jeśli nie będą go chcieli zabić - wciąż nie zapomniał o tym, że ma sporo wrogów na Stacji Kościelnej, więc musiałby znaleźć inne zadupie, które było pod zarządem Arkowców. Ewentualnie mógłby zaryzykować strzelaninę na Kościelnej z tymi religijnymi pojebami.
No cóż, to by było w zasadzie na tyle z przeszukiwania pomieszczenia. Feliks gwizdnął do Lejtnanta, a następnie zdecydował się wyjść z budynku. Wciąż miał przy sobie pistolet, bo nie wiadomo, czy coś nie czyha na niego i psa. W tych czasach niezbyt można mieć pełną pewność.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-3 (Wydarzenie)]
Zawsze mógł spróbować szczęścia w handlu z Arkowcami z dala od ich głównej siedziby. Poza Kościelną okupowali jeszcze kilka punktów na powierzchni, z których najważniejszymi był dawny budynek Urzędu Miasta i Gminy Zdzieszowice, Kościół Parafialny Świętego Antoniego i kaplica cmentarna, stanowiąca odwieczny przedmiot walk między Arkowcami, a Szarą Gwardią.
Choć Urząd znajdował się na prostej drodze z obecnego punktu Archonta na Perłę, tak handlowanie w jego okolicy wiązałoby się z dużym ryzykiem. Nie tylko roiło się tam od mutantów, ale do samej Kościelnej było o rzut kamieniem, a spotkanie z tamtejszymi wikarymi mogło skończyć się krwawo. Znowu jeżeli chciałby udać się do kaplicy, to musiałby poświęcić przynajmniej dwa lub nawet trzy dni na marsz w kierunku przeciwnym do jego celu, a to, czy rzeczywiście zastanie stacjonujących tam wojowników Proboszczów było loterią. W takim razie w grę wchodził jedynie Święty Antoni. Kościół nie znajdował się idealnie na trasie prowadzącej do Perły, ale zmuszał do co najwyżej kilku godzin zboczenia z trasy. Za to miał pewność, że nie będzie to droga na darmo, ponieważ potężnego, bryłowatego zespołu parafialnego zawsze chroniło przynajmniej kilkudziesięciu dobrze uzbrojonych strażników. Z tym jednak także wiązało się pewne niebezpieczeństwo: Do Świętego Antoniego regularnie zachodziły pielgrzymki z Kościelnej, prowadzone przez duchową elitę stacji. Nie zdarzało się to często, ale jeżeli pech tak by chciał, to natrafienie na nią na pewno nie miałoby dobrego finału.
Zanim jednak Archont zdołał podjąć decyzję i opuścić budynek, zauważył co tak frasowało Lejtnanta. Spod starej, zakurzonej pościeli wyłaniała się para zmumifikowanych ciał. Pomiędzy nimi spoczywała pusta butelka jakiegoś przedwojennego trunku, wciąż ściskaną dłonią większego posturą nieboszczyka. Oboje w żadnym stopniu nie zainteresowali się Feliksem, ich puste oczodoły w wielkim skupieniu wpatrywały się w szare, zwiędłe lata temu twarze. Tylko wierny pies Łazika kontrastował z tym obrazem, cierpliwie siedząc na pościeli i wpatrując się w właściciela, jakby dumny ze swego odkrycia.
-
Dość smutny obrazek, ale w zasadzie nie jest to nic zaskakującego. Feliks zwyczajnie pogłaskał swojego psa po głowie w ramach gratulacji, chociaż i tak te “odkrycie” nie było powodem do dumy.
Archont ponownie gwizdnął do swojego psa. Liczył na to, że tym razem nie będzie szukał czegoś po pomieszczeniu. Jeśli tak się stało, to łazikowi nie pozostało nic innego, jak po prostu wyjść z budynku i wyruszyć w stronę Perły. Kościół odwiedzi dopiero później, jak się dozbroi. Chciał przynajmniej mieć pewność, że wyjdzie z tego spotkania w jednym, może nie kompletnym, kawałku.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-3 (Wydarzenie)]
Pies tym razem nie wykazywał chęci przeciwstawiania się panu, posłusznie podreptał za Feliksem na dół.
Na zewnątrz, na tej mistycznej powierzchni, poranne słońce z obojętnością właściwą temu, który wszystko stracił, podnosiło się z cierpień ginącego w mgle horyzontu, by powoli człapiąc na zaśniedziałym ciężkimi chmurami nieboskłonie, zbliżać się ku szczytowi dzisiejszej podróży. W jego bladych promieniach miasto ukazywało się na nowo, przechodziło przez metamorfozę trwającą od poranka do wieczora, dzielącą dzień od nocy, a mgliste wspomnienia i nadzieje od rzeczywistości.
Po Shoah wielu bało się wyjścia na powierzchnię. Nie chodziło jednak o strach przed radiacją czy mutantami, nie… Ludzie gromko wykrzykiwali swe zamiary odbicia miasta z rąk zwyrodniałej natury. Jednak gdy już stawali przed bramą tchórzyli. Cofali się. Uciekali. A byli to Ci, którzy dobrze pamiętali co stracono. I właśnie przed tym uciekali; przed ujrzeniem i zrozumieniem tego, co sami zabili tamtego dnia.
Miasto wiosną odzierało z siebie pokrywę śnieżnej bieli. Jej skrawki wciąż naznaczały okolicę w topniejących, breistych wrzodach. Skóra miasta była szara; szare były padające na wznak kamienice, wyciągające anteny ku niebu szkielety blokowisk, w szarości wiły się szczątki wychudłych chodników i stróżujące ich, oblepione pyłem domy. Poza tym z rzadka pojawiała się jeszcze zieleń. Nie ta ożywcza, życiowa zieleń, ale jej mdłe parodie, najlepsze w repertuarze teatru martwego świata. Wzrastały i tutaj, im bliżej wypełniających zapadliska stawów, tym śmielej manifestujące swą dziwaczną egzystencję. Te przy samym styku asfaltu z odmarzającą wodą z największą mocą słaniały się. Każdy z tych pędów był tylko zdychającym bytem, lecz poskręcane, pozwijane i pasożytniczo czerpiące z siebie nawzajem, razem stanowiły potężniejszy byt, zdolny do uzurpacji każdego skrawka wolnej przestrzeni pomiędzy rumowiskami, nierzadko sięgający swymi odrostami na ponad cztery łokcie.
Właśnie pomiędzy rozgałęzieniami tych niby-roślin, Archont zauważył niknący ogon nieznanego mu stworzenia. Lejtnant najeżył się, pyskiem wskazując ciągnące się ulicą jezioro, ale prędko powrócił do normalności, spoglądając pytająco na swego pana.
-
Niknący ogon nieznanego stworzenia nieco zaniepokoił Archonta. Nie wiedział, jak wielkim mogło być ono zagrożeniem, bądź czy w ogóle zagraża zarówno jemu, jak i jego czteronogiemu towarzyszowi. Wyciągnął i pistolet, i obrzyn, w celu przygotowania się na atak potencjalnego oponenta.
- Nie idziemy tego sprawdzić, piesku. Niech to coś podejdzie do nas pierwsze. - odparł do Lejtnanta i ruszył dalej na poszukiwania Perły. W razie braku ruchu ze strony psa i dalszej obserwacji niby-roślin, Feliks gwizdnął, aby ten poszedł za nim.Okazjonalnie jednak sprawdzał, czy coś poza jego psem za nim nie idzie. Jeśli coś zbliżało się do nich, to Feliks strzelił do kreatury z pistoletu, natomiast z obrzynu wystrzelił tylko w momencie, kiedy oponent zbliżył się na odpowiednio bliską odległość.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-3 (Wydarzenie)]
// Czekaj, to jaką drogą ty w końcu idziesz do tej Perły?/ /
-
// Uznajmy, że na południe. Chyba że pojebią mi się kierunki. //
-
// Południe to kierunek przeciwny i trochę zadupie, gospodarstwa, pola, hodowle. Masz to w mapach, są ustawione w porządku geograficznym. //
-
// No, czyli mi się pokurwiło. W takim razie na północ. Jeśli znowu mi się coś pomyli, to sprawdzam mapy. //
-
Feliks “Archont” Dunin [T-1 (Wydarzenie)]
Oboje, Archont i jego pies, zagłębili się w zarośla. Wśród gąszczu łykowatych niby-roślin nie potrafił dostrzec żadnego śladu wcześniej zaobserwowanego stworzenia, więc albo doskonale się kamuflowało albo obrało inny kierunek, znikając w którejś z uliczek. Tutaj musiał zdać się na instynkt psa.
Na przekór mu, przedzieranie się przez stawy nie należało do łatwych zadań. Zdrewniałe, pokręcane łodygi wcale nie poddawały się tak łatwo, a jeden fałszywy krok mógł zakończyć się osunięciem asfaltu i czasem potknięciem, a czasem kilkumetrowym lotem w dół zapadliska, w którego mętnej toni żerowały stworzenia nieopisane nawet w powstających dziełach Biolożki. Jednak uważnie pokonując każdy metr Archont powoli torował dalszą drogę, aż do momentu, gdy Lejnant znów nie zwrócił jego uwagi.Tym razem pies zaczął kręcić głową, musiał podążać za czymś, czego mężczyzna nie mógł dostrzec. Nawąchiwał, obracał się, ale wciąż powracał ku temu samemu kierunkowi. W końcu wydał z siebie ostrzegawcze warknięcie; pomiędzy niedalekimi krzewami na milisekundę pojawił się bury ogon. Ten sam, który Archont spostrzegł wcześniej.
-
Co jest? - pomyślał Archont po zobaczeniu znajomo wyglądającego ogona w krzewach. Równocześnie wycelował swój pistolet w krzewy i oddał jeden strzał, będący raczej strzałem ostrzegawczym. Archont nie wiedział, czy stworzenie, które za nimi szło, jest przyjazne, czy równie dobrze chce ich zabić - mógł jedynie teoretyzować. Liczył na to, że jeśli jest to wrogie stworzenie, to może je zabić dość szybko, czy to z pistoletu, czy z obrzyna.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-0 (Wydarzenie)]
Zaraz po tym jak nacisnął spust, w krzewach rozległ się bolesny, zwierzęcy pisk. Musiał trafić, roślinność nie wydaje takich dźwięków. Zaraz po tym to coś, zwierzę lub mutant, zaczęło uciekać w desperacji. Już zabrakło mu wcześniejszej gracji, nie przemykało już bezszelestnie między łodygami, ale co rusz trącało je, dzięki czemu mężczyzna doskonale widział, w którą stronę biegnie, a biegło ku przeciwległemu krańcowi powstałego w asfalcie jeziora.
To, że stworzenie jest ranne musiał zrozumieć także Lejtnant, bo gdy tylko rozległ się pisk, pies uniósł łapę ku górze, pokręcił nosem i milisekundę później rzucił się do pogoni za tym, co uznał za zdobycz, tak samo znikając w zaroślach bagniska.
-
Musiał zacząć gonić za tym cholerstwem… - pomyślał nieco zdenerwowany reakcją swojego psa, który zamiast stać w miejscu ruszył w pościg za stworzeniem z krzewów. Nie zamierzał jednak zostawiać swojego towarzysza na pastwę losu i także ruszył w zarośla, wciąż trzymając w dłoniach zarówno pistolet, jak i obrzyn.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-0 (Wydarzenie)]
Feliks wbiegł pomiędzy zarośla i choć nie mógł być tak zwinny jak jego pies czy mutant za którym gonił, tak miał jedną przewagę. Na łodygach zdeformowanego sitowia łatwo mógł dostrzec świeżą krew postrzelonej zwierzyny. Ruszył prosto za śladami, taranując metry roślin. Słyszał ujadanie swojego psa, oddalało się. Musiał przyspieszyć, ale nie tylko przez gęstość sitowia jego pole widzenia było ograniczone, ale też korzenie wystające z szczelin spękanego asfaltu co rusz owijały się wokół jego stóp. To było jednak zbyt mało, by zatrzymać Łazika, przynajmniej do momentu, w którym stracił grunt pod nogami.
Nawet nie zauważył kilkumetrowego spadu pod swoimi nogami. Nie zdążył się zatrzymać, poczuł jak traci równowagę i spada, by po sekundzie wylądować w lodowatej i zapewne napromieniowanej mieszanie breistego błota i płytkiej, brudnej wody, która od razu przesiąkła przez jego kombinezon, oblewając ciało Archonta chłodną wilgocią.
Błoto zdołało jednak zamortyzować jego upadek, przez co nie czuł poważniejszego bólu. Wciąż miał w dłoni pistolet, obrzyn wypadł mu z rąk w trakcie upadku.
Nad swoją głową słyszał warczenie. Znajome, Lejtnanta, na całe szczęście. Mniej szczęśliwe było to, że w pobliżu słyszał warczenie obce, głębsze i groźniejsze, a także miarowy plusk wody, jakby kroków czegoś lub kogoś.
-
Przesiąknięcie mieszaniną błota i brudnej wody było na ten moment najmniejszym zmartwieniem dla Archonta. Praca Łazika jest ryzykowna, więc sytuacja upadku nieszczególnie go zaszokowała. Przy łucie szczęścia uda mu się znaleźć jakiegoś medyka, dzięki któremu przeboleje jakikolwiek syf, który wyłapie w trakcie całej przygody. Gorzej, jeśliby się mylił w tej kwestii, lecz zmartwienie w tym temacie odłożył na później, skupiając się na obecnej sytuacji.
Czym prędzej podniósł się po swoim upadku, wyciągając przy tym bagnet na wypadek, gdyby stworzenie, na które natknął wraz ze swoim czworonogim towarzyszem, którego warczenie w pewien sposób go uspokoiło. Wiedział, że nie staje sam do boju przeciwko bliżej nieokreślonemu wrogowi, a ma przy sobie swojego lojalnego kompana. Obrzyn, który wypadł, zostanie podniesiony po zakończeniu walki lub w momencie, kiedy będzie na tyle bezpiecznie, aby go wziąć bez narażania się na atak.
Wystrzelił dwa razy w kierunku, z którego dochodziło warczenie, po czym wystrzelił kolejne dwa strzały, tym razem w kierunku, z którego padł plusk wody. Nie mógł sobie pozwolić na strzały ostrzegawcze - to sytuacja życia lub śmierci, a on był zdeterminowany, żeby przetrwać.
Ponury Żniwiarz dziś nie upomni się o moją duszę.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-0 (Wydarzenie)]
Z początku faktycznie wyglądało na to, że ten dzień nie był dniem, w którym Archont miał spotkać się z ponurym żniwiarzem. Odsunął datę tego spotkania na jakiś czas, nie wiedział tylko czy ten czas nie równał się kilku minutom.
Wraz z pociągnięciem spustu usłyszał przerażający kwik rannego zwierzęcia, na całe szczęście odgłos zdradził od razu, iż nie był to Lejtnant. Jednak dopiero gdy wstał, stawiając swoje stopy w breistym podłożu leju na którego dnie się znalazł, dostrzegł co dosięgła jedna z jego kul.
Po drugiej stronie zapadliska stał, trzymając się na drżących łapach, pies. Nie był to jednak zwykły czworonóg, jak towarzysz Archonta, a jego daleki, zmutowany przez dwadzieścia lat indukowanej promieniowaniem ewolucji, kuzyn. Był znacznie większy, musiał sięgać Feliksowi do pasa, nie był jednak masywnej budowy, a raczej jego ciało było smukłe, przypominało budowę chartów czy borzojów, jakie mężczyzna widział na ilustracjach ocalałych książek. Pysk mutanta był wydłużony, a u jego krańca wystawały po dwa-trzy wielkie, ostry kły po każdej z jego stron. Sierść stworzenia była łaciata, miejscami popielata, miejscami biała, ale w dwóch miejscach… W dwóch miejscach zabarwiła ją krew wypływająca z rany w tylnej nodze i w grzbiecie, skapująca ciężkimi kroplami do płytkiej kałuży, w której stał trzęsący się na własnych kończynach mutant.
W krótkiej chwili, w której Archont obserwował mutanta, usłyszał szelest rozsuwanej na boki roślinności nad sobą, gdzieś poza znajdującymi się kilka metrów wyżej krawędziami zapadliska. Chyba słuch go nie oszukiwał, bo zarówno mutant i Lejtnant na moment przestali warczeć w swoich kierunkach, a ich psie uszy zastrzygły się, zaś same psy skierowały swoje pyski ku górze.
Wtedy Dunin zrozumiał, że mutant z którym wylądował na dnie tego leju, nie mógł być jednym w tej okolicy i prawdopodbnie nie byli sami.
-
Zmutowany pies był już o wiele mniejszym zagrożeniem, patrząc na jego rany, lecz cokolwiek znajdowało się wyżej mogło wkrótce stać się większym problemem, niż właściwie dogorywający kundel. Czy to był kolejny mutant? A może dla odmiany był to człowiek? Cholera wie, lecz Archont wiedział jedno - natychmiast musiał wyeliminować mutanta nim stanie do walki z istotą obecnie znajdującą się na górze.
Archont wystrzelił dwukrotnie w zmutowanego psa, celując mu w głowę. Chciał jak najszybciej zastrzelić psa nie tylko w celu zmniejszenia zagrożenia, ale również z w pewnym sensie wypaczonej empatii. Domyślał się, że zwierzę musi cierpieć - śmierć była więc idealnym opium dla potwora. Gdy Archont wykonał obydwa strzały, czym prędzej zaczął szukać swojego obrzyna.