Rhea
-
Ów osoba obróciła zamaskowaną twarz w ich kierunku, lecz poza tym nie drgnęła żadnym mięśniem, a przynajmniej nie było tego widać pod płaszczem.
“Nowi członkowie?” Powiedziała ona zniekształconym przez maskę głosem. Przez chwilę przyjrzała się Brush, po czym przez dłuższą chwilę mierzyła Kiss wzrokiem. “Nietypowy stój ale istotne są jedynie twoje chęci. Obie możecie wejść, jeśli nie zabieracie broni ani aparatury do podsłuchów.”
-
Czy to nietypowe precyzować coś takiego przed wejściem na bal maskowy? Kiss the Alderman nie mogła być pewna, bo nigdy na żadnym nie była. Nazwanie ich członkami było zdecydowanie chociaż trochę podejrzane. O jakie chęci mu chodziło? Mózg Kiss the Alderman działał kilkaset razy szybciej, niż normalnie, łącząc nieznajomego z każdą znaną sobie teorią spiskową. Z każdym kolejną linią na tablicy korkowej w jej umyśle, bała się nieci bardziej wejścia do piwnicy.
“Członkami? Członkami czego? Czy ten bal jest organizowany przez jakiś kult? Kult ptasich masek z dwudziestego pierwszego wieku? Kult ptaków? Humanoidalni ptasi kosmici? Jajko. Jajka oznaczają nowe życie. Czy Rhea to ogromne jajko a ten kult czci to, co jest w środku?” Wszeptała w szybkiej sukcesji pytania prosto do ucha 5 Dollar Varghese Brush (a przynajmniej miejsca, gdzie ucho by było, gdyby nie maska).
-
“Jeśli coś ma się wykluć z Rhei, chce mieć z tym czymś dobre relacje,” Skwitowała Brush, po czym zeszła schodami na dół. Człowiek w złotej masce nic nie powiedział ani nawet się nie poruszył, ale jego milczenie zdawało się sugerować, że czeka aż dziewczyna w koszulkowej masce ruszy się z miejsca.
-
Została w tyle za swą lokatorką zastanawiając się ponownie, czy na pewno chce tam wejść. Co, jeśli 5 Dollar Varghese Brush jest już częścią tego spisku i stara się ją wciągnąć w jakąś pułapkę? Głupi dwulicowy rządowy agent. Pewnie zaplanowała to wszystko tylko po to, by się jej pozbyć. Mimo to Kiss the Alderman nie mogła zmusić się do zostawienia tutaj swej siostry samej. Co, jeśli jednak nie współpracuje z organizatorami tego balu i coś jej się stanie? Ktoś znajomy powinien jej pilnować, by nie popełniła żadnych głupich decyzji. Kiss the Alderman zerknęła jeszcze raz w kierunku osoby z złotą maską i ruszyła szybkim krokiem schodami w dół.
-
Schody szły dosyć nisko pod ziemię, kończąc się małą klatką i prostymi drzwiami. Brush obróciła się tylko na moment aby zobaczyć, czy lokatorka wciąż za nią podąża, po czym popchnęła drzwi i weszła do środka.
Stojąc w progu Kiss mogła zobaczyć znacznie większy pokój, halę na standardy tej robotniczej części miasta. Był on zapełniony postaciami w płaszczach i ptasich maskach, choć wiele z nich wyróżniała się oznaczeniami na masce, ubraniem wystającym spod płaszcza lub samą formą, wśród których było przynajmniej parę faunów, androidów i być może parę zwierząt sądząc po nieludzkich sylwetkach. Na przeciwnym końcu pomieszczenia było ustawione podium, na chwilę obecną puste.
-
Trzymała się dość blisko swojej lokatorki bojąc się, że jeśli się rozłączą, albo jej, albo Kiss, może stać się coś złego. Uważnie i nerwowo przyglądała się każdej osobie w pomieszczeniu, szybko skacząc z jednej na drugą i starając się nie zostać zauważonym.
“Ok, co robi się na takich balach maskowych? Powinniśmy porozmawiać z ich wodzem? Zacząć tańczyć?”
-
“Wiesz przecież, że nie wiem więcej niż ty,” Odparła Brush. “I nie mam pojęcia, gdzie jest ich wódz, ani nawet czy jakiegoś mają. Ale zacząć tańczyć… to akurat jest jakiś pomysł. Chcesz prowadzić?”
-
Kiss the Alderman nie umiała tańczyć. Oczywiście, nie miała zamiaru się do tego przyznać. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu szukając wzrokiem innych tańczących osób, by móc kopiować ich ruchy i udawać, że wie, co robi.
“Jasne, czemu nie” powiedziała wyciągając rękę do 5 Dollar Varghese Brush.
-
Brush chwyciła swoją lokatorkę za dłoń i we dwie zaczęły tańczyć. A przynajmniej miał to być taniec, niestety Brush nie miała ani trochę większych umiejętności tanecznych niż Kiss. Zamiast tego było dużo deptania sobie po stopach, nienaturalnych ruchów i zwracania na siebie uwagi całej sali.
W pewnym momencie oczy wszystkich oderwały się od dwóch dziewczyn i zamiast tego skupiły się na podium. Stanęła na nim zamaskowana postać… nie, o ile ów postać jak każdy miała czarny płaszcz i dziób ptaka, w jej przypadku dziób był prawdziwy, zrośnięty z twarzą jak u fauna. Wyglądało to niemal śmiesznie, z tym że ani człowiekowi-ptakowi ani reszcie sali wyraźnie nie było do śmiechu. Część zamaskowanych ludzi uklękła przed podium, większość po prostu wpatrywała się w jego stronę.
-
Russel wpatrywał się w Rheę przez sztuczne okno desantowca. Miał całkiem dobry widok na całą północną półkulę księżyca, w tym na jego stolicę, tysiącletnie miasto Magna Mater w którym mieściły się siedziby wszystkich gałęzi Rhea Industries. To że statek był w stanie zbliżyć się tak bardzo do powierzchni bez narażania się na wykrycie. Szkoda tylko że ta funkcjonalność przyszła kosztem rozmiaru - poza małym kokpitem statek miał tylko jedno pomieszczenie, w którym upchanych było wszystkich jedenastu członków drużyny siódmej.
“Jak tam nastroje, komandosi?” Zapytał Sierżant Itsuki, głównodowodzący oddziału który zaraz miał dokonać szturmu na powierzchnię. “Gotowi napisać historię?”
-
“Nie bez powodu nazywają nas Najwierniejszymi sierżancie!” Zawołał głosem przepełnionym zapałem w odpowiedzi. Był zwarty i gotowy, w końcu przygotowywano ich do tego rok. Wiedział że zapewne z tej misji już nie wróci ale to nie umniejszało jego zapału.
Lepiej zginąć za trzech bogów i dobro ludzkości niż żyć dla samego siebie, myślał Russel. -
Pozostali żołnierze odpowiedzieli pomrukiem poparcia. Wszyscy zgodzili się podjąć tej misji, lecz żaden nie dorównywał Russelowi entuzjazmem.
“I tak ma być!” Klasnął sierżant. “I nie bójcie się, za kilka godzin odetniemy głowę węża. Nie mówiłem o tym dotąd z obawy o… podsłuchy wroga, ale przydzielono nam specjalny sprzęt do skoków z orbity niskiej. Skurwiele nie mają z nami szans!”
Na to żołnierze odpowiedzieli mniej pozytywnym pomrukiem. Przed misją była mowa o niebezpiecznym desancie, ale żeby skakać z samej orbity? Takich manewrów praktycznie nie wykonywano poza symulacjami.
-
Russel przez chwilę zastanawiał się czy pozostali komandosi aby na pewno zasługiwali na tytuł Najwierniejszych, ale z drugiej strony skoki z orbity były bardzo niebezpieczne i jest naprawdę wiele rzeczy które mogłyby pójść nie tak. Cóż, wykorzystał te kilka chwil by w głowie pomodlić się jeszcze raz do Yeyr’a o ochronę, by dotrzeć do powierzchni księżyca bezpiecznie i siłę do walki, by zabić jak najwięcej plugawców.
-
“Nie martwcie się, poza wsparciem bogów mamy obliczenia wskazujące na powodzenie operacji,” Powiedział sierżant, wyciągając z bagażnika duży i wyraźnie ciężki plecak. “Z tym sprzętem będziemy w stanie automatycznie zwolnić, wykorzystując tarcze magnetyczne miasta. Jedyny problem to kopuła dachowa przez którą trzeba się przebić, ale dlatego mamy uzbrojony okręt. Wybijemy dziurę w ich dachu i skoczymy prosto przez nią. Spadochrony mają wbudowany mały napęd odrzutowy, więc nawet jeśli nie wycelujemy idealnie będziecie mogli dokonać poprawek w locie. Jakieś pytania?”
-
Russel nie miał żadnych pytań, w głowie odmówił jeszcze tylko kilka modlitw i czekał na rozkaz do założenia spadochronów.
// Sorry że mnie tu długo nie było -
“Znakomicie,” Sierżant powiedział z uśmiechem. “Załóżcie wasze spadochrony i ustawcie się przy wejściu. Jeden za drugim, obojętnie jak byle się nie bić o zaszczyt bycia pierwszym na dole.”