Moskwa
-
- Aaa, no tak. - powiedział młody mężczyzna z eleganckim wąsikiem, ubrany w czysty i uprasowany mundur. - Bohaterowie wojenni. Stary czeka na was od godziny. Chodźcie, zaprowadzę was. - dodał i minął was obu, idąc korytarzem dalej.
-
Potomkin spojrzał na Kostię i wzruszył ramionami. Ten, który wszystkim tutaj trzęsie, chce ich zobaczyć. Będzie grubo. Poszedł za wąsikiem.
-
Nie szliście długo, a mijani po drodze strażnicy wyglądający jednocześnie jak weterani niejednej wojny czy zimnokrwiści najemnicy, jak i żołnierze prosto z jednej z parad na Placu Czerwonym, a także rozmaity personel cywilny sprawiali, że coraz bardziej czułeś, że to kwatera dowodzenia z krwi i kości oraz dobrze naoliwiona maszyna. Wasz kompan zostawił was pod drzwiami pilnowanymi przez parę strażników.
- To tutaj. Wejdźcie obaj lub pojedynczo, jak wolicie. Po rozmowie będę tu gdzieś na was czekał, żeby znaleźć wam pożyteczne zajęcie. -
— Chodź Kostia, wchodzimy. — Skinął hełmem na towarzysza i przeszedł z nim przez futrynę, by spotkać się z osławionym, mitycznym Araszką.
-
Pomieszczenie, do którego weszliście, było dość spore, ale nie można uznać go za luksusowe. Już na pierwszy rzut oka było widać, że ten, kto tu mieszka, nie potrzebuje wygód do życia, pokazywało to proste łóżko w jednym z rogów pomieszczenia, niewielka toaleta zakryta parawanem po drugiej i sporych rozmiarów piec kaflowy. Jednak człowiek ten był też w pewien sposób sentymentalny lub to wspomnienia i doświadczenie były dla niego luksusami, ponieważ na ścianach widniało wiele obrazów, oprawionych w ramki wycinków z gazet, zdjęć, różnych przedmiotów i trofeów. Resztę pomieszczenia zajmowały szafki i regały pełne książek, teczek i segregatorów oraz wielkie biurko, a na nim jeszcze więcej papierzysk, laptop i rozmaite urządzenia biurowe. Stały tam też trzy fotele po jednej stronie, dla gości, i jeden większy po drugiej stronie biurka, obecnie pusty. Starszyna, choć pewnie jego ranga była w praktyce o wiele wyższa i zapewne mówiono tak nań z przyzwyczajenia lub z innego powodu, Araszko spacerował po gabinecie, na wpół żując, na wpół paląc cygaro, które odłożył do popielniczki na wasz widok. Widać po nim było, że przynajmniej większość historii, jakie po nim krążyły, były prawdziwe: przynajmniej sto dziesięć lub nawet więcej kilogramów żywej masy, w większości mięśni, rozciągnięte na ponad dwóch metrach wzrostu. Uwagę zwracała jego łysa czaszka, co do której nie miałeś pewności, czy ogolił się tak celowo, czy było to niezamierzone. Ubrany był w zwykły czarny mundur, na którym jednak miał naszywki z flagami i napisami symbolizujące miejsca, w których był: Rosja, Czeczenia, Ukraina, Somalia, Sudan, Czad, Egipt i inne, a także takie przedstawiające czaszki, piszczele i prawosławne krzyże. Obok kieszeni na klatce piersiowej wisiało zapisane cyrylicą motto: “Wybrani nie mają wyboru”. W kaburze na biodrze tkwił jakiś pistolet, a u pasa wisiała kabura z rewolwerem. Przyglądając mu się, doliczyłeś się przynajmniej trzech noży, z czego jeden był ukryty w pochwie na przedramieniu, drugi w cholewie buta, a trzeci, największy, widniał przy pasie. Gębę miał nie wyjściową, przynajmniej teraz. Kiedyś może i był przystojny, ale lata spędzone na polach walki dały o sobie znać w postaci zmarszczek, worów pod oczami oraz licznych blizn i szram, które zadać mogły broń biała, odłamki czy nawet kule, które minęły go o włos.
- Słyszałem o was dużo dobrego, panowie. - rzucił, wskazując wam fotele, a sam zajął miejsce w swoim. - Bohaterowie Czerwonych, co? Nie liczcie na taryfę ulgową ze względu na reputację, nie tu, gdzie rządzi Aleksand Araszko, jasne? -
Zza cienia swego hełmu, źrenice Potomkina świdrowały postać Araszki. Człowiek swoje przeżył, to było pewne, jego twarz dobitnie o tym mówiła. Był w kilku miejscach, bo CKMista wątpił, że naszywki przyczepił sobie od czapy. Był przygotowany na wiele rzeczy, sądząc po ilości oręża, jaką dźwigał na sobie, nawet w biurze.
Swój człowiek, chciałoby się rzecz, a jednak coś nie pasowało.Mężczyzna skinął głową na znak twierdzącej odpowiedzi, po czym zajął jedno z miejsc, usadawiając swój rynsztunek na kolanach.
-
- Przebrnąłem przez wiele gówna w życiu, żeby tu dotrzeć, ale nie będę wam streszczać swojego życia, tym z chęcią zajmą się inni, którzy wypytali mnie chyba o wszystko, co się dało. Nie żebym prawił wam teraz morały lub chciał udowodnić moją wyższość, po prostu to, co zrobiliście, to jeszcze za mało, żeby mi zaimponować, jasne? Nie będziecie obwoźną atrakcją, która ma za zadanie podnosić morale. Jasne, to też mile widziane, żebyście pogadali z innymi o swoim bohaterstwie, ale waszym zadaniem jest walczyć, strzelać i maszerować tak długo, aż powiem, że ma być inaczej albo śmierć was zabierze. To, co zrobiliście w tamtym bunkrze i wcześniej, walcząc z nowymi truposzami, sprawi tylko, że będę wymagać od was więcej, bo potrzebuję ludzi, od których mogę właśnie tyle wymagać. Kapralu? Wy póki co możecie zająć się agitacją, moi ludzie oprowadzą was też po okopach i bazie, żebyście mieli pojęcie, co i jak. Odmaszerować.
Po tych słowach Konstanty wstał, zasalutował i odszedł, tylko raz rzucając na ciebie okiem przez ramię, gdy opuścił biuro.
- Co do was, sierżancie, mam inne plany. Pojedziecie na misję, dam wam jeden BMP-3 z załogą i sześciu moich ludzi, dobrze wyszkolonych i uzbrojonych weteranów, co do was to też będziecie mogli sobie pofolgować w zbrojowni. Czytałem raporty z waszej służby, przedostatnia misja była szczególnie ciekawa, ta o obronie wieżowca i skaczących Zombie. Waszym zadaniem jest wrócić w te rejony i dostarczyć mi ich, żywych i martwych, żebyśmy wiedzieli, jak z tym walczyć. Pytania? -
— Potrzebuję kilkunastu metrów pasów transportowych z zaciskami i grubego łańcucha. — Odpowiedział Potomkin po chwili namysłu.
-
Kiwnął głową.
- Załatwione, idźcie do zbrojowni po broń i amunicję, nie musicie się ograniczać. Łańcuchy i reszta będą na was czekać na w transporterze. - odparł i już miał wstać, a tobie zapewne kazać odejść, gdy sięgnął do biurka i wyjął z niego zwiniętą kartkę, którą położył przed tobą. - To mapa okolic tego wieżowca, czyli miejsc, o których wiemy, że występują tam te skaczące zdechlaki. Na czerwono zaznaczyłem miejsca, w których na pewno były, bo wysłani wcześniej żołnierze mniej więcej z tych miejsc meldowali po raz ostatni. Sprowadzenie ich tu z powrotem byłoby czymś, po czym bym was od razu awansował, sierżancie, ale jestem realistą i wiem, że najpewniej nie przeżyli. Ale sprawdzić nie zaszkodzi, tak jak i zabrać stamtąd wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Możecie odmaszerować, mój adiutant zaprowadzi was do zbrojowni. -
— Tak jest.
Zasalutował prężnie, po czym wyszedł z biura. -
Ten sam mężczyzna, który zaprowadził was do biura dowódcy, czekał na zewnątrz. Podniósł na ciebie wzrok i bez słowa odwrócił się, machając jedynie ręką, abyś podążył za nim.
-
Tak też zrobił, idąc krok za nim. Tymczasem pod warstwami metalu, skóry, mięśni, a w końcu kości, tworzących głowę żołnierza, zaczęły obracać się zębatki. Przy odpowiednich ludziach, oraz ich umiejętnościach i wyposażeniu, pozyskanie martwego trupo-skoczka nie powinno stanowić większego problemu. Sytuacja wypadała o wiele gorzej, gdy brał pod uwagę to, że musiał przywieźć z sobą także żywy egzemplarz. To komplikowało sprawy. Miał nadzieję, że paralizatory będą miały na te świństwa jakiś wpływ. Jeżeli nie paralizatory, to ogłuszające Osy. Jeżeli nie Osy, to ból. Duża ilość bólu.
-
Z tego co się wydawało, Zombie nie czuły bólu, a przynajmniej nie tak jak ludzie. Ale może te truposze były inne? Zbrojownia znajdowała się w przysadzistym budynku obok centrum dowodzenia Araszki, z pancernymi drzwiami otwieranymi tylko poprzez znajomość specjalnego kodu, wzmocnionymi ścianami i co najmniej trzema drużynami żołnierzy broniącymi wejść i patrolującymi okolicę. Dość szybko zrozumiałeś, skąd ta ostrożność: arsenał, jaki tu zgromadzono, pozwoliłby ci żyć dostatnie gdziekolwiek do końca twoich dni. Śmiało możesz powiedzieć, że w tych przepastnych salach kryła się każda broń używana przez armię Federacji Rosyjskiej, tak w chwili wybuchu apokalipsy, jak i krótko przed nią, a może nawet były i tu spluwy pamiętające czasy ZSRR i Armii Czerwonej. Uzupełniały to odpowiednio oznaczone, pełne amunicji skrzynie, które sprawiały, że cały ten arsenał był śmiertelnie niebezpieczny. Śmiało można założyć, że Araszko ma tu więcej broni i amunicji, niż ludzi, co nie zdarza się często.
-
Choć zza zimnej stali pancernego hełmu Potomkina nie można było tego dojrzeć, para jego oczu rozbłysnęła iskierkami. Tutaj mógł zapadać o swój oręż. To było jak SPA dla niego i jego spluwającej ołowianymi kulami kochanki, tylko że lepsze.
— Rozumiem, że przydzieleni mi ludzie są już przygotowani? — Dopytał jeszcze, przed zagłębieniem się w przestworza magazynu. -
Adiutant Araszki skinął głową.
- Czekają na ciebie przed główną bramą, transport dołączy za chwilę. Jeśli z doświadczenia sądzisz, że coś stąd może im się przydać w waszej misji, to daj znać, rozkażę im to dostarczyć. Stary mówił mi też, że masz się nie ograniczać, broni u nas pod dostatkiem, a sukces misji jest najważniejszy. -
— Tak jest. — Odpowiedział krótko i zwięźle, nie tracąc już ani sekundy, a z miejsca zagłębiając się w odmęty magazynu. Wiedział już, czego szuka. Najpierw, uchwyt bojowy, obojętnie z czego, byleby karabin leżał pewniej w jego dłoniach. Później; kolimatrow. Będzie bardziej niż przydatny na bliskie dystanse. Po trzecie, wyrzucił Makarowa, szukając w jego miejsce pistoletu automatycznego Stieczkina. Po czwarte, poszukał na półkach i w skrzyniach pistoletu Osa wraz z amunicją ogłuszającą. Wziął ich kilka, dla swoich podkomendnych. Po piąte, i najlepsze: granatnik AGS-17. Może nie była to broń najlepsza, jeżeli chodziło o dostarczenie żywych nieumarłych, ale z całą pewnością skuteczna, jeżeli chodziło o utrzymywanie ich z dala od jego towarzyszy.
-
Szczęśliwie znalazłeś w magazynie wszystko, czego potrzebowałeś, wraz z zapasem amunicji, o wiele większym, niż wymagany do wykonania tej misji.
-
Obwieszony bronią, która w takiej ilości ciężyła nawet takiemu jednoosobowemu czołgowi jak Taczankin Potomkin, obładowany amunicją, poczłapał na spotkanie z przydzielonym mu oddziałem. Nawet uśmiechnął się pod nosem, myśląc o tym, jakie pierwsze wrażenie sprawi: dziad z przeszłej epoki w dziwnym wdzianku, przyjdzie i wręczy dorosłym facetom “zabawki”; prawdziwy Dziadek Mróz w mundurze.
-
Tak jak mówił adiutant, w pobliżu bramy czekał na ciebie w pełni sprawny i uzbrojony pojazd, którego załoga sprawdzała właśnie, czy wszystko na pewno działa, bo jakakolwiek usterka na takiej misji mogłaby doprowadzić do śmierci was wszystkich. Pół tuzina żołnierzy Araszki również przygotowywało się do misji, oni jednak upewniali się, czy noże tkwią pewnie w pochwach, czy granaty są na swoim miejscu, czy zabrali dostatecznie dużo amunicji, czy broń główna i boczna jest w pełni sprawna. Mieli na sobie czarne mundury i hełmy, niektórzy nosili na nich podobne naklejki i naszywki co ich dowódca, tak te przedstawiające czaszki, piszczele, kosy i tym podobne, jak i te z flagami różnych państw, w których służyli jako psy wojny, najpewniej wraz ze swoim dowódcą, choć mieli ich dużo mniej i miało je łącznie czterech z sześciu towarzyszących ci ludzi.
- Zobacz no, Iwanko. - powiedział jeden z nich, trącając drugiego łokciem w ramię. - Mówiłeś, że nasz BMP-3 to za mało, to szef i czołg przysłał.
Kilku w odpowiedzi zaśmiało się lub chociaż uśmiechnęło.
- Nie za wcześnie na świętego Mikołaja? - zapytał inny, akurat bez naszywek najemników.
- Nigdy nie jest za wcześnie. - odrzekł mu Iwanko, stojący najbliżej. I po chwili lekko zdzielił go otwartą dłonią w tył głowy. - I to Dziadek Mróz, żaden Święty Mikołaj, baranie. Mieliśmy my już takiego Fina, co trafił do każdego, nie było za przyjemnie.
Stary, znany i oklepany żart. Ale gdy jedzie się na cholernie niebezpieczną misję, z której najpewniej się nie wróci, nawet taki był w cenie. -
Słysząc to, Potomkin uśmiechnął się lekko. Stary żart przypomniał mu jego własne dzieje, jeszcze te z Afganistanu, a później z Czeczenii. Śmiał się wtedy tak samo z kolegami oddziału, gromko i serdecznie. Jak dawno to było?
Uważając własne słowa za zbędne w tej sytuacji, po kolei podszedł do żołnierzy i wręczył każdemu z nich Osę, załadowaną czterema sztukami amunicji ogłuszającej. Gdy już to zrobił, odszedł na dwa kroki, stanął przed oddziałem i mierząc ich wzrokiem zza szczeliny swego hełmu, powiedział;
— Miło jest mi was poznać, moi podkomendni.