Moskwa
-
— Potrzebuję kilkunastu metrów pasów transportowych z zaciskami i grubego łańcucha. — Odpowiedział Potomkin po chwili namysłu.
-
Kiwnął głową.
- Załatwione, idźcie do zbrojowni po broń i amunicję, nie musicie się ograniczać. Łańcuchy i reszta będą na was czekać na w transporterze. - odparł i już miał wstać, a tobie zapewne kazać odejść, gdy sięgnął do biurka i wyjął z niego zwiniętą kartkę, którą położył przed tobą. - To mapa okolic tego wieżowca, czyli miejsc, o których wiemy, że występują tam te skaczące zdechlaki. Na czerwono zaznaczyłem miejsca, w których na pewno były, bo wysłani wcześniej żołnierze mniej więcej z tych miejsc meldowali po raz ostatni. Sprowadzenie ich tu z powrotem byłoby czymś, po czym bym was od razu awansował, sierżancie, ale jestem realistą i wiem, że najpewniej nie przeżyli. Ale sprawdzić nie zaszkodzi, tak jak i zabrać stamtąd wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Możecie odmaszerować, mój adiutant zaprowadzi was do zbrojowni. -
— Tak jest.
Zasalutował prężnie, po czym wyszedł z biura. -
Ten sam mężczyzna, który zaprowadził was do biura dowódcy, czekał na zewnątrz. Podniósł na ciebie wzrok i bez słowa odwrócił się, machając jedynie ręką, abyś podążył za nim.
-
Tak też zrobił, idąc krok za nim. Tymczasem pod warstwami metalu, skóry, mięśni, a w końcu kości, tworzących głowę żołnierza, zaczęły obracać się zębatki. Przy odpowiednich ludziach, oraz ich umiejętnościach i wyposażeniu, pozyskanie martwego trupo-skoczka nie powinno stanowić większego problemu. Sytuacja wypadała o wiele gorzej, gdy brał pod uwagę to, że musiał przywieźć z sobą także żywy egzemplarz. To komplikowało sprawy. Miał nadzieję, że paralizatory będą miały na te świństwa jakiś wpływ. Jeżeli nie paralizatory, to ogłuszające Osy. Jeżeli nie Osy, to ból. Duża ilość bólu.
-
Z tego co się wydawało, Zombie nie czuły bólu, a przynajmniej nie tak jak ludzie. Ale może te truposze były inne? Zbrojownia znajdowała się w przysadzistym budynku obok centrum dowodzenia Araszki, z pancernymi drzwiami otwieranymi tylko poprzez znajomość specjalnego kodu, wzmocnionymi ścianami i co najmniej trzema drużynami żołnierzy broniącymi wejść i patrolującymi okolicę. Dość szybko zrozumiałeś, skąd ta ostrożność: arsenał, jaki tu zgromadzono, pozwoliłby ci żyć dostatnie gdziekolwiek do końca twoich dni. Śmiało możesz powiedzieć, że w tych przepastnych salach kryła się każda broń używana przez armię Federacji Rosyjskiej, tak w chwili wybuchu apokalipsy, jak i krótko przed nią, a może nawet były i tu spluwy pamiętające czasy ZSRR i Armii Czerwonej. Uzupełniały to odpowiednio oznaczone, pełne amunicji skrzynie, które sprawiały, że cały ten arsenał był śmiertelnie niebezpieczny. Śmiało można założyć, że Araszko ma tu więcej broni i amunicji, niż ludzi, co nie zdarza się często.
-
Choć zza zimnej stali pancernego hełmu Potomkina nie można było tego dojrzeć, para jego oczu rozbłysnęła iskierkami. Tutaj mógł zapadać o swój oręż. To było jak SPA dla niego i jego spluwającej ołowianymi kulami kochanki, tylko że lepsze.
— Rozumiem, że przydzieleni mi ludzie są już przygotowani? — Dopytał jeszcze, przed zagłębieniem się w przestworza magazynu. -
Adiutant Araszki skinął głową.
- Czekają na ciebie przed główną bramą, transport dołączy za chwilę. Jeśli z doświadczenia sądzisz, że coś stąd może im się przydać w waszej misji, to daj znać, rozkażę im to dostarczyć. Stary mówił mi też, że masz się nie ograniczać, broni u nas pod dostatkiem, a sukces misji jest najważniejszy. -
— Tak jest. — Odpowiedział krótko i zwięźle, nie tracąc już ani sekundy, a z miejsca zagłębiając się w odmęty magazynu. Wiedział już, czego szuka. Najpierw, uchwyt bojowy, obojętnie z czego, byleby karabin leżał pewniej w jego dłoniach. Później; kolimatrow. Będzie bardziej niż przydatny na bliskie dystanse. Po trzecie, wyrzucił Makarowa, szukając w jego miejsce pistoletu automatycznego Stieczkina. Po czwarte, poszukał na półkach i w skrzyniach pistoletu Osa wraz z amunicją ogłuszającą. Wziął ich kilka, dla swoich podkomendnych. Po piąte, i najlepsze: granatnik AGS-17. Może nie była to broń najlepsza, jeżeli chodziło o dostarczenie żywych nieumarłych, ale z całą pewnością skuteczna, jeżeli chodziło o utrzymywanie ich z dala od jego towarzyszy.
-
Szczęśliwie znalazłeś w magazynie wszystko, czego potrzebowałeś, wraz z zapasem amunicji, o wiele większym, niż wymagany do wykonania tej misji.
-
Obwieszony bronią, która w takiej ilości ciężyła nawet takiemu jednoosobowemu czołgowi jak Taczankin Potomkin, obładowany amunicją, poczłapał na spotkanie z przydzielonym mu oddziałem. Nawet uśmiechnął się pod nosem, myśląc o tym, jakie pierwsze wrażenie sprawi: dziad z przeszłej epoki w dziwnym wdzianku, przyjdzie i wręczy dorosłym facetom “zabawki”; prawdziwy Dziadek Mróz w mundurze.
-
Tak jak mówił adiutant, w pobliżu bramy czekał na ciebie w pełni sprawny i uzbrojony pojazd, którego załoga sprawdzała właśnie, czy wszystko na pewno działa, bo jakakolwiek usterka na takiej misji mogłaby doprowadzić do śmierci was wszystkich. Pół tuzina żołnierzy Araszki również przygotowywało się do misji, oni jednak upewniali się, czy noże tkwią pewnie w pochwach, czy granaty są na swoim miejscu, czy zabrali dostatecznie dużo amunicji, czy broń główna i boczna jest w pełni sprawna. Mieli na sobie czarne mundury i hełmy, niektórzy nosili na nich podobne naklejki i naszywki co ich dowódca, tak te przedstawiające czaszki, piszczele, kosy i tym podobne, jak i te z flagami różnych państw, w których służyli jako psy wojny, najpewniej wraz ze swoim dowódcą, choć mieli ich dużo mniej i miało je łącznie czterech z sześciu towarzyszących ci ludzi.
- Zobacz no, Iwanko. - powiedział jeden z nich, trącając drugiego łokciem w ramię. - Mówiłeś, że nasz BMP-3 to za mało, to szef i czołg przysłał.
Kilku w odpowiedzi zaśmiało się lub chociaż uśmiechnęło.
- Nie za wcześnie na świętego Mikołaja? - zapytał inny, akurat bez naszywek najemników.
- Nigdy nie jest za wcześnie. - odrzekł mu Iwanko, stojący najbliżej. I po chwili lekko zdzielił go otwartą dłonią w tył głowy. - I to Dziadek Mróz, żaden Święty Mikołaj, baranie. Mieliśmy my już takiego Fina, co trafił do każdego, nie było za przyjemnie.
Stary, znany i oklepany żart. Ale gdy jedzie się na cholernie niebezpieczną misję, z której najpewniej się nie wróci, nawet taki był w cenie. -
Słysząc to, Potomkin uśmiechnął się lekko. Stary żart przypomniał mu jego własne dzieje, jeszcze te z Afganistanu, a później z Czeczenii. Śmiał się wtedy tak samo z kolegami oddziału, gromko i serdecznie. Jak dawno to było?
Uważając własne słowa za zbędne w tej sytuacji, po kolei podszedł do żołnierzy i wręczył każdemu z nich Osę, załadowaną czterema sztukami amunicji ogłuszającej. Gdy już to zrobił, odszedł na dwa kroki, stanął przed oddziałem i mierząc ich wzrokiem zza szczeliny swego hełmu, powiedział;
— Miło jest mi was poznać, moi podkomendni. -
- A to co to? - zapytał jeden z żołnierzy, gdy wszyscy ci już zasalutowali, zostawiając formalności za sobą.
- Starszyna wysłał już trochę ludzi, mamy na pace sprzęt, który mógłby się przydać, jak sierżant chce zajrzeć, to zapraszamy. - dodał na to inny, choć, tak jak pozostali, wziął pistolet ze sobą. -
— To. — Potomkin uniósł Osę nad swoją głowę, prezentując ją żołnierzom. — Jest pistolet PB-4, zwany potocznie Osą. Posiada cztery komory nabojowe, a w każdej znajduje się jednej pocisk kaliber osiemnaście milimetrów na czterdzieści pięć. Te, szczególne pociski hukowo-błyskowe nie służą jednak do zabijania, a do ogłuszenia czegokolwiek, co zbliży się do strzelającego na kilka metrów i właśnie po to je bierzemy: Starszyna Araszko chciał jeden martwy okaz skaczącego nieumarłego, ale także jeden żywy. Osy posłużą nam do ogłuszenia go i pochwycenia żywcem. Czy to jasne?
-
- Jak mówiłem, mamy i na to sprzęt. - powtórzył żołnierz, chowając nowo otrzymaną broń do kabury. - Ale to też może się przydać.
-
— Ten sprzęt. Bardzo chętnie rzucę na niego okiem. — Stwierdził, udając się na wskazaną przez żołnierza “pakę”, by zobaczyć, o czym była mowa.
-
Raczej klasycznie, mianowicie kajdanki, łańcuchy, miniaturowa cela, a właściwie coś, co przypominało klatkę do nurkowania z rekinami, ale przypiętą łańcuchami do ściany i podłogi. Oraz kilku skutych, pobitych, wynędzniałych i zmęczonych ludzi, patrzących na ciebie z przerażeniem w oczach, a także z pewnym zrezygnowaniem, w ich oczach nie dostrzegłeś nawet cienia nadziei.
- Przynęta. - wyjaśnił krótko jeden z podwładnych. -
Choć cień stalowego hełmu skrywał za sobą twarz Potomkina i jego podwładni nie mogli jej dostrzec, to jej wyraz właśnie diametralnie się zmienił, bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
— Kim są Ci ludzie? -
- Teraz? Nikim. Przynętą, ścierwem do rzucenia zdechlakom. A wcześniej byli żołnierzami. Niektórzy to nasi, ale dezerterzy, którzy korzystali z naszych symboli, żeby bezkarnie grabić, gwałcić i mordować. Za to karą jest śmierć, a wykonanie jej jest dowolne, więc skoro i tak zginą, to czemu nie mogą nam się na coś przydać? A reszta to wrogowie, którzy wcześniej nie mieli oporu strzelać jeńcom w kolana i zostawiać ich trupom. Widział kiedyś sierżant coś takiego? Zresztą, tego i widzieć nie trzeba. Wystarczy wsłuchać się w krzyki, a człowiek później nie może spać przez miesiąc.