Miami [USA]
-
Nim bandzior zrozumiał, co się dzieje, leżał na ziemi, krzycząc i zwijając się z bólu. Może i nie były to obrażenia tego kalibru, jak kalkulowałaś, ale tego z pewnością masz już z głowy. Tymczasem ten, który rabował ubrania przezornie dał nura na ziemię, gdy jego kompan wycelował w ciebie pistolet i nacisnął kilkukrotnie spust.
-
Zmieniła ponownie formę i przeniknęła przez strzały, a potem przez strzelającego bandziora. Potem powtórzyła manewr z łamieniem nóg.
-
Tym razem również się udało, a gdy skończyłaś manewr, zauważyłaś jak trzeci z bandytów, wykazując typową w tym zawodzie solidarność, zwyczajnie zwiał ze sklepu, wsiadając do samochodu, w którym pozostał ich kompan, a ten od razu nacisnął na gaz i z piskiem opon odjechał.
-
- Wezwijcie policję. - rzuciła do pracowników sklepu, a sama zmieniła swą formę ponownie w duchową uprzednio zabierając nóż oraz pistolet, po tym zniknęła ze sklepu, stwierdzając że nie dogoni pojazdu i wróciła na dach budynku.
-
//Żaden bandyta, pisałem wcześniej, że ten z pistoletem miał go na muszce razem z drugą kobietą i że był najpewniej klientem. A pociągnął ją w głąb za sobą, bo tak zareagowałby każdy, widząc jak kobieta z futrem spuszcza łomot bandzie rabusiów.//
-
//Edytowane.//
-
Nie wykonała twojego polecenia od razu, szok był zbyt duży, ale po kilku minutach usłyszałaś syreny pojazdów stróżów prawa, więc ostatecznie zrobiła to, co kazałaś. Na zewnątrz zaś znalazło się kilku przypadkowych gapiów, ale żaden z nich nie dostrzegł cię na dachu budynku.
-
Teraz nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie ma domu ani czegokolwiek. Poskakała po dachach w poszukiwaniu opuszczonego budynku, w którym mogłaby się zatrzymać.
-
Blisko dwie godziny zajęło ci znalezienie odpowiedniej lokacji, choć słowo “odpowiednia” to za wiele. Był to portowy magazyn, opuszczony, a sądząc po zalegającym tu kurzu, brudzie i szczurach nikt zbytnio go nie odwiedzał, brakowało nawet śmierci, pustych butelek i graffiti, które byłyby wszędzie, gdyby zlatywała się tu młodzież na nocne hulanki.
-
Ciężko o śmierć w opuszczonym budynku, o ile nie mówimy o horrorze z lat dziewięćdziesiątych. Aries wlazła do budynku i poszukała wygodnego miejsca do spania.
-
Abigail Evans
Abby obecnie była w swoim apartamentowcu, a dokładniej stała na balkonie, podziwiając panoramę miasta z centrum. Czekała na jakiś cynk od policji w sprawie interwencji. No, chyba że sama coś usłyszy. Jakąś strzelaninę, syrenę czy inny alarm. Jej drużyna pewnie też się gdzieś krzątała po mieszkaniu - patrząc na obecny stan miasta, lepiej zawsze być gotowym na wezwanie… Popatrzyła się na leżący na biurku telefon, na który policja dzwoniła w sprawie poważniejszych zgłoszeń i przestępstw, które wykraczają poza ich umiejętności. Zadzwoń, proszę… -
Araknis:
Jeśli nie zorganizujesz sobie czegoś na własną rękę, to albo będziesz musiała spać na śmieciach, albo na zimnej, betonowej podłodze.
Max:
I tak też się stało, ku uldze przede wszystkim twojej. Część z twoich ludzi pewnie również się z tego cieszy, chociaż inni, choć nie mieli zamiaru leserować ani nic w tym guście, odpowiadały jak najdłuższe przerwy między misjami, które mogli spędzać w luksusie, w jakim przeważnie nie żyli na co dzień. -
Młoda bohaterka powinna w takim razie zorganizować sobie coś na własną rękę, tylko nie wiedziała gdzie. Być może wystarczyłby stary koc znaleziony na śmietniku, a właśnie w poszukiwaniu takiego udała się Aries. Nie jest to co prawda posłanie godne bohaterki, która uratowała sklep przed napadem ze strony bandziorów, choć lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu, a nie sądzi, aby miała łatwości w znalezieniu hotelu ze swoim wyglądem.
-
Abigail Evans
Ah tak, luksusy… Jeśli kiedyś przesadzą z tego “spędzania czasu w luksusie”, na pewno nieco uszczupli to mieszkanko… I wtedy usłyszała telefon. Nareszcie! Podeszła żwawym krokiem do stołu. Podniosła słuchawkę.
- Jaki tym razem problem? - zapytała od razu. -
Piłat:
Skromne wielkiego początki, jak to mówią. Ale nie aż tak skromne, bo na śmietniku znalazłaś nie tylko koc, ale i nieco więcej pościeli, a nawet materac. Sądząc po zapachu, nie leżało to tu zbyt długo, więc nadaje się, przynajmniej na teraz.
Max:
- No… Ciężko powiedzieć, żeby to był problem. - mruknął zmieszany funkcjonariusz. - Dostaliśmy zgłoszenie o napadzie na sklep odzieżowy. W środku zastaliśmy roztrzęsioną obsługę i dwóch ledwo żywych z bólu i strachu bandziorów, każdy z połamanymi nogami. Dwóch innych podobno zwiało, ale szukamy ich i jesteśmy na tropie, nic wielkiego. Ale dzwonię, bo w zeznaniach świadków pojawia się jakaś kobieta-lis albo kobieta-wilk, która ich uratowała. Pomyślałem, że może was to zainteresować. -
Kobieta lis lub wilk? A to ciekawe, w końcu coś innego niż kot… Chociaż, czy w tym świecie istniała ta klisza?
- Czyli to telefon jedynie informacyjny? To całość ich zeznań czy są na komisariacie bardziej szczegółowe? Będę mogła je zebrać i sprawdzić czy w bazie Ligii Herosów zwykłych czy Młodych widnieje ktoś taki. -
- Jesteśmy na miejscu świeżo po tych wydarzeniach, relacje są jeszcze chaotyczne. Myślałem, że to ktoś od was, ale skoro nie, to odezwiemy się później, gdy będziemy mieli więcej szczegółów.
-
- Nie przypominam sobie kogoś takiego, ale poszukam w bazach danych. Przy następnym telefonie powiem czy się czegoś dowiedziałam.
-
- Powodzenia. Będziemy raportować na bieżąco. - powiedział jeszcze policjant i rozłączył się.
-
Odłożyła telefon, odwracając się do swoich ludzi.
- Póki co nic jakoś ważnego. Ot, bandyci napadli na sklep, złapała ich jakaś kobieta, świadkowie mówią, że kobieta lis czy wilk. Zbiorą i uporządkują te zeznania. I poszukają dwóch innych, którzy zbiegli. Zadzwonił, bo myślał że to ktoś od Herosów lub z Agencji. Kojarzycie kogoś takiego? Sama też za chwilę pewnie poszukam w bazie danych czy ogólnie sieci. Zadzwoni jak zdobędą nowe informacje, ja też chciałabym jakieś wtedy mieć - poinformowała oraz zapytała się, idąc w stronę laptopa służbowego, dając też czas na odpowiedź i chwilę namysłu reszcie.