Los Angeles [USA]
-
Choć karnacja Luego była dosyć ciemna, to ktokolwiek teraz widziałby jego twarz, mógłby bez problemu stwierdzić, że chłopak pobladł jak kartka papieru.
— Nie… Nie tak miało być… — To jedyne co zdołał z siebie mimowolnie wydusić, patrząc na rozgrywającą się niżej, makabryczną scenę. Usiadł, nie mogąc oderwać wzroku od tragedii w toku. -
Całe zajście zdało się zakończyć równie szybko, jak się zaczęło. Wszyscy trzej terroryści zginęli, poza nimi również dwóch policjantów oraz trzech zakładników, wliczając w to tego, którego napastnicy zastrzelili najpierw. Strzelanina w środku ucichła i wszystko wskazuje na to, że antyterrorystom udało się unieszkodliwić również wrogów w budynku.
-
Lue po prostu siedział, sztywny jakby na chodniku ktoś pozostawił marmurową figurę. Kiedy w Australii wsiadał do samolotu, inaczej to sobie wyobrażał. Chciał zatrzymywać bandytów napadających na banki. Chciał zwracać staruszkom skradzione torebki i ratować ludzi stojących na drodze pędzącego samochodu. W jego wyobrażeniach nie było miejsca na mordowanie niewinnych ludzi, rozlew krwi i osiem trupów w ciągu kilku sekund. To… to nie tak miało wyglądać.
//Sorry za monotonne odpisy ale Lue ma teraz emotional momento //
-
Jeśli można mówić o jakichkolwiek plusach zaistniałej sytuacji, to budynek opuściło właśnie co najmniej dwadzieścia osób, bardzo zestresowanych i przerażonych, ale całych i zdrowych, a wraz z nimi oddział antyterrorystów. Chociaż wiele osób zginęło, to wciąż mogło być gorzej. Kto wie jak blisko śmierci byli też i ci ludzie?
-
Byli bardzo blisko. O wiele za blisko. Czy takie sytuacje to była tutaj codzienność? Czy dlatego Agencja była aż tak zdesperowana, by prosić o pomoc? To było… dużo do przyjęcia jak na pierwszy dzień na nowym kontynencie. Chyba za dużo, jak na Luego.
Jeszcze długo tak siedział. Nie wiedział dokładnie ile, ale nie miał w sobie siły, by się podnieść. Tak jakby to, co zobaczył przed chwilą wyssało z niego całą energię i wolę do czegokolwiek.
Dopiero po czasie wstał i sztywnym, powolnym krokiem odszedł z wzgórza, idąc z powrotem w kierunku lotniska.
-
Byłeś na tyle daleko od miejsca całej akcji, aby nikt się tobą zbytnio nie interesował, zwłaszcza, że nie byłeś ranny ani nic w tym guście, przynajmniej nie fizycznie. Powrót był o wiele łatwiejszy od dojścia na miejsce, dzięki temu po kilku chwilach znów widziałeś nie tak odległe lotnisko.
-
Lue dotarł przed samo ogrodzenie i spojrzał na samoloty krążące po płycie lotniska. Ledwie kilka godzin temu był w tym samym miejscu, ale w jego głowie znajdowały się zupełnie inne myśli i emocje - był podekscytowany, z niecierpliwością oczekiwał tego, co zastanie w mieście. A teraz? Nie umiał wyrzucić z głowy obrazu bandyty upadającego na asfalt po tym, jak ołowiana kula utkwiła wprost między jego oczami.
Usiadł, opierając się plecami o ogrodzenie.
O czym on myślał, wyruszając tutaj? Że będzie bohaterem dnia, zatrzymując napady na bank i oddając skradzione torebki? Dlaczego, do cholery, podjął decyzję tak szybko? Debil! Kilka chwil zdrowego, chłodnego namysłu i pewnie dalej pracowałby w spokoju na rodzinnym rancho… Co teraz?
Był tysiące kilometrów od domu, do którego nie mógł wrócić nie tylko dlatego, że nie miał pieniędzy przy sobie, ale też wstydu, by się tam pokazać. Miał być bohaterem, nie przegranym, który poddał się po kilku godzinach.
…A więc co teraz, Lue?
Może po prostu był zmęczony po podróży. Może to było to. Może spojrzy na to wszystko inaczej po odpoczynku. Powinno mu starczyć pieniędzy na noc w motelu czy jakimś innym noclegu, prawda? I coś do jedzenia. Mógłby coś zjeść.
-
Skromne oszczędności pozwolą ci zapewne na niewiele, ale to wciąż lepiej, niż chodzić głodnym i bez dachu nad głową. A dzięki odrobinie odpoczynku i pełnemu żołądkowi może wpadniesz na to, co dalej ze sobą zrobić. Choć, gdyby i to zawiodło, to i tak powinno ci to przynajmniej poprawić humor.
-
Ta… W takim razie po pewnym czasie podniósł się spod ogrodzenia, nie miał już czego tutaj szukać. Zamiast marnować czas, mógł rozejrzeć się za dzisiejszym noclegiem i to też zrobił. Intuicja podpowiadała mu, że lepiej kierować uwagę ku mniej przyciągającym wzrok, biedniejszym fasadom moteli i hosteli, bo to właśnie one powinny być tańsze. Spacerował po okolicy, oddalając się od lotniska w poszukiwaniu swojego celu.
-
Nie musiałeś szukać daleko, motel “Harbinger” wyglądał dokładnie tak, jak potrzebowałeś: mały, na uboczu, raczej nie świadczący szczególnych luksusów, ale i bez wygórowanej ceny.
-
Wsunął się do recepcji i rozejrzał dookoła za pracownikiem lokalu, u którego mógłby omówić wynajęcie pokoju.
-
Jakiś młody mężczyzna właśnie chował do kieszeni telefon i niemal uwierzyłeś mu, że cały czas siedział tu zwarty i gotowy na przyjęcie gości. Ale nie masz co mu się dziwić, nawet o tej porze w motelu było pusto, cicho i nijako.
-
Niemrawym krokiem podszedł do chłopaka.
— Dobry wieczór. Ile za najtańszy pokój? Jedna noc. — Zapytał, opuszczając skrzyżowane dłonie na blat. -
- Piętnaście dolarów. - odparł bez większego namysłu. Odpowiedź znał na pamięć, ale nic dziwnego, nie mieli tu pewnie zbyt wielkiej oferty.
-
Piętnaście dolarów… Trzy czwarte całości pieniędzy, jakie miał przy sobie… Cholera.
— Kolego, nie dało by się zejść odrobinę niżej, heh? — Zaśmiał się nerwowo. — Do dziesięciu dolarów? Proszę…? -
- Za gorszy pokój, tak. - odparł po chwili namysłu. - Chociaż ja bym sugerował dopłacić i wziąć ten zwykły. No, ale to już twój wybór.
-
— Wezmę ten gorszy. — Odparł bez ani sekundy namysłu, kładąc dwudziestkę na blacie.
-
Mężczyzna zabrał banknot, wydając ci po chwili resztę, a z nią klucz do pokoju o numerze 137.
- To na górze, pierwsze piętro. Na lewo są schody, winda nie działa, ale chyba sobie poradzisz. Idź cały czas prosto korytarzem, pokój jest na samym końcu. -
— Dzięki, kolego. — Odpowiedział mruknięciem w towarzystwie słabego, nie do końca szczerego uśmiechu na twarzy.
Wziął należną mu resztę i klucze, po czym skierował się ku schodom, wpuszczając dłonie w kieszenie.
-
Po takiej cenie nie mogłeś oczekiwać nic wielkiego, było wręcz gorzej niż w pokoju w rodzinnym domu: pokój był mały, z jednym oknem wychodzącym na ulicę, mikroskopijną łazienką, łóżkiem i szafką nocną. Szczęśliwie materac nie wyglądał jak wyciągnięty ze śmietnika, a pościel sprawiała wrażeni czystej.