Wioska Uwitki
-
Dla Morzywała wybór był tak prosty, że wręcz nie istniał. Rzucił się w pogoń za Nordami, którzy chcieli zabić JEGO SYNA. Jeżeli zabili Modrosława, te potwory… Nie mógł pozwolić na to, by pozbawili go choćby jednego jeszcze członka rodziny. Ścisnął mocniej młot w rękach, chwytając go oburącz i pędząc ponad wszelkie siły w kierunku tych, którzy zagrażali jego dziecku, gotowy do przetrącenia im kręgosłupów uderzeniem wymierzonym z pełnego rozpędu. Musiał biec szybko, by lider nie dotarł do niego zanim on dotrze do nich.
-
Twój wysiłek nie zdał się na wiele, już w połowie drogi zostałeś powalony na ziemię, gdy wódz barbarzyńców uderzył cię barkiem. Padłeś na ziemię, a on patrzył się na ciebie z góry, z mieszaniną pogardy i obrzydzenia. Ale, choć mógł zadać ci cios i cię zabić, nie zrobił tego. Czekał w pozycji bojowej kilka kroków od ciebie, czekając aż się podniesiesz, aby rozpocząć walkę. Tymczasem Nordowie mu towarzyszący zdołali złapać twojego syna. Na szczęście go nie zabili, a jedynie zabrali szamoczącego się chłopaka na gotowy do odpłynięcia drakkar.
-
w tym momencie widok syna, zaciąganego na pokład najeźdźców, był dla Morzywała marnym pocieszeniem - chłopak żył, jeszcze. Dopóki nie odpłynęli, miał szansę uratować jego i innych i bogowie mu świadkiem, zrobi to, a tych wszystkich skurwieli pośle wprost na drugą stronę czasu… Bogowie mu świadkiem…
Morzywał zaparł się jedną dłonią o podłoże, drugą o młot martwego kowala i podniósł się z ziemi, odwracając ku wodzowi. Brudny, obity, pokryty krwią cudzą i swoją, patrzył na Norda z ogniem w oczach, którego paliwem była chęć ratowania rodziny i bezwzględnego pomszczenia swego najmłodszego syna.
— Ty pierdolniku… — Wycharczał tylko, zaciskając obie ręce na rękojeści młota.
I ruszył do ataku, zamachując młotem w stronę topora Norda, a raczej ręki trzymającej go, by nie dać mu miejsca na wzięcie zamachu.
-
Nord zmienił ułożenie ręki na toporze i zablokował twój cios styliskiem, po czym naparł z całą siłą na topór i odepchnął twój młot oraz ciebie o dwa kroki. Teraz to on przejął inicjatywę, łapiąc za broń u jej nasady i wykonując bardzo szerokie pchnięcie na wysokości twojego brzucha, którym wypatroszyłby cię bez trudu, a może i przeciął ciało na dwoje, gdyby cios był wystarczająco silny.
-
Morzywał odskoczył do tyłu, mając widmo śmierci w oczach. Widmo było jednak dalekie od tego, by go powstrzymać przed dalszą walką. Postanowił zatrzymać kolejny cios Norda trzonem młota, a gdy tylko to mu się uda, kopnąć go w co tylko trafi, byle silnie.
-
Udało ci się uniknąć ciosu, ale za cenę broni, którą dzierżyłeś. Siła ciosu Norda była tak wielka, że wytrącił ci młot z rąk, a ten poleciał kilka metrów dalej i wylądował w piasku plaży. W takiej sytuacji kopnięcie go, choć celne, niewiele dało, chyba nawet nie zrobiło na nim wrażenia. Chwycił topór w jedną rękę, aby drugą wyprowadzić potężny, prosty cios, trafiając cię prosto w twarz. Poczułeś ból, usłyszałeś paskudne chrupnięcie i poleciałeś jak długi na ziemię, z twarzą zalaną krwią ze złamanego nosa. Czułeś, jakbyś miał przed oczyma mgłę, ledwo widziałeś stojącego nad tobą Norda i wzniesiony przez niego topór. Mrugając, aby pozbyć się tego dziwnego wrażenia, miałeś dziwne wrażenie, że raz stoi nad tobą Nord, raz zakuty w pełną zbroję rycerz ze wzniesionym mieczem… Czyżbyś dostał mocniej, niż myślałeś? Tak czy siak, spodziewany cios, który pozbawi cię życia, nie spadł, zamiast tego doszły do twoich uszu okrzyki Nordów w ich rodzimym języku, którego nie zrozumiałeś. Wódz odwrócił się w stronę swoich towarzyszy i skrzywił się gniewnie. Spojrzał jeszcze raz na ciebie i po chwili uśmiechnął się okrutnie, jakby chciał cię zabić, ale w myślach wymyślił o wiele bardziej bolesny sposób na rozprawienie się z tobą. Oparł topór o ramię, kopnął cię z całych sił w brzuch i odszedł, zostawiając, gdy skręcałeś się z bólu na piasku.
-
//Zostawił topór przy Morzywale, bo nie rozumiem do końca?//
Ciężko dyszał, po tym jak kopnięcie Norda nie tylko prawie że zmusiło go do zwrócenia ostatniego posiłku, ale i wytrąciło oddech z jego płuc. Leżał i zwijał się z bólu, krew zalewała jego usta, czuł jej metaliczny posmak - pomimo tego wiedział, że to jeszcze nie mógł być koniec. Po prostu nie mógł. Nie pozwalał na to. Miał rzeczy do zrobienia, a jeżeli życie nauczyło go czegokolwiek, to prawdziwości pewnego powiedzenia.
Najpierw obowiązki, później odpoczynek.
A jego obowiązkiem było posłanie każdego, przeklętego Norda na drugą stronę czasu.
Wytężył wszystkie swoje siły, by przezwyciężyć ból i podnieść się choćby do pozycji siedzącej. Musiał wiedzieć, dlaczego Nordowie krzyczą. Drżącymi dłońmi otarł oczy z krwi, która spłynęła na nie gdy leżał.
-
//Młot został wytrącony z rąk Morzywała i leży kilka metrów od niego, Nord oparł swój topór o swoje własne ramię, czyli nawet go nie odłożył, a co dopiero zostawił przy tobie.//
Nie miałeś pojęcia, wciąż kręciło ci się i szumiało w głowie od uderzenia, ale cokolwiek to było, zmusiło Nordów do odpłynięcia szybciej, niż zamierzali. W pierwszej chwili zdziwiłeś się, że chcą wypływać w burzową pogodę, ale przypomniałeś sobie, że przypłynęli tu wraz z nią, więc czemu nie mieliby się z nią oddalić? Tak czy siak, część Nordów została na drakkarze z jeńcami, reszta pchała go z całych sił, aby dostał się na głębszą wodę. Gdy im się to udało, w ruch poszły wiosła, zaświszczały też bicze, zapewne po to, aby uspokoić i trzymać w ryzach pojmanych wieśniaków. Nordowie powoli wycofywali drakkar, aby obrócić go dziobem ku otwartemu morzu, a później zaczęli wiosłować ile sił, aby odpłynąć jak najszybciej. Na rufę zaś wyszedł wódz najeźdźców, trzymając za kark twojego szamoczącego się syna. Barbarzyńca musiał domyślić się, że dziecko jest dla ciebie ważne, dla niego zaś nie miało prawie żadnej wartości, więc z tym większą ochotą postanowił zapewnić ci o wiele większy ból, niż zrobił to w trakcie pojedynku, zgotować ci los gorszy od śmierci. Nim nie odpłynęli za daleko, abyś wszystko dokładnie widział, wyciągnął zza paska sztylet, którym po chwili poderżnął gardło Młoszka, po czym wziął zamach i rzucił małym ciałkiem chłopaka w twoją stronę, niemal dorzucając je do smaganego falami brzegu. -
Wszystko, co w tej chwili otaczało Morzywała, zniknęło. Zniknął deszcz, który siekał jego ciało. Zniknął szum morza. Zniknęły trzaski piorunów. Zniknęło bicie jego serca. Zniknęło ciepło spływającej krwi. Zniknęło otępienie i zniknął ból. Wtedy wydawało się, że sam Morzywał też zniknie - roztrzaskane tym widokiem jego serce, odłamki ginące w piasku, człowiek-proch poniesiony na wietrze.
Ale nie zniknął.
Zerwał się z piasku i pobiegł, nie czując palenia w płucach ani zmęczenia w nogach. Potykał się, padał, ale biegł. I gdy tylko dotarł do syna, chwycił go w swoje ręce. Skomlała w nim nadzieja na to, że najeźdźca źle pociągnął dłonią. Użył złego sztyletu. Popełnił błąd, Że Młoszko dalej żył.
— Synku? Synku?! — Przybliżył go do siebie, trzymając chłopca na swych ramionach, błagając w duszy wszystkie bóstwa tego świata, aby tylko jego dziecko dało oznakę życia.
-
Strach i niepewność, która z czasem zamieniła się w rozpacz, szybko zdusiły w tobie resztki nadziei. Nord się nie zawahał, jego sztylet go nie zawiódł. A choć twój syn wydawał się spokojny, jakby śpiący, bez wątpienia życie uleciało z niego przez ziejącą w gardle ranę, tak jak z ciebie ulatywały jakiekolwiek resztki pozytywnych emocji… Uwitki były zrujnowane i splądrowane, twoi przyjaciele i sąsiedzi zostali wyrżnięci lub spętani, zagnani na drakkar jak bydło i odpływali właśnie z Nordami, aby zostać ich niewolnikami do końca życia. Podobnie jak twoje córki i żona, które mógł spotkać jeszcze gorszy los… Gdy tak o tym myślałeś, przez chwilę zacząłeś nawet rozważać, że śmierć, która spotkała twoich synów, wcale nie była najgorszym, co mogło im się przytrafić…
Weź się w garść, rybaku. - usłyszałeś głos w głowie. Nie pora na rozpacz. Nie wrócisz mu życia… Nie teraz. Ale możesz go pomścić. -
Choć głos w głowie mówił do niego, to Morzywał pozostawał na niego głuchy. Nie słyszał go, tak jak nie słyszał fal uderzających o wybrzeże, ani wiatru świszczącego w ruinach Uwitek, ani kropli deszczu lejących z nieba na tą zbrukaną krwią ziemię. Jedynym zrozumiałym dźwiękiem, jaki teraz do niego dochodził, był ten, który opuszczał jego własne usta.
Zaczął wyć, bo szlochu, który wydobył się z jego gardła nie mogło opisać żadne inne słowo. Jego cały świat dopalał się za plecami rybaka, ale jego całe życie właśnie leżało martwe w jego rękach. Ryczał, wydzierając z siebie największą rozpacz, jaką może przeżyć ojciec. Jednym ramieniem przytulając do piersi ciało swojego syna, drugim bił wściekle w mokry piach, nie potrafiąc przeżyć zawodu, który kosztował go i jego rodzinę wszystko. Łzy zmieszane z krwią spadały z jego twarzy ciężkimi kroplami.
-
Radio:
Gdy rozpaczałeś, przez twój umysł przenikały obrazy tego, co utraciłeś: bawiące się dzieci, pełne ciepła chwile z żoną, wspólne połowy z twoimi kompanami, spokojne wiejskie życie… Jednak czasami wśród tych widoków, przemijało coś innego… Zamek w ruinie, z którego pozostały tylko resztki wieży nad brzegiem morza. Czerwone chorągwie z czarnym wilkiem leżące na ziemi, brudne od błota i krwi, deptane ciężkimi buciorami żołnierzy, którzy maszerowali niestrudzenie w strugach deszczu, zostawiając za sobą pogorzelisko. Piękna kobieta w zamkowej komnacie, patrząca na ciebie ze smutkiem na moment przed tym, gdy przebiła się sztyletem. Przeklęty, zdradziecki, znienawidzony przez ciebie do szpiku kości, ale wówczas tryumfujący hrabia Parvim, wznoszący w górę miecz pokryty krwią… Twoją krwią. Z tych wspomnień, tak znanych i jak i tych, których w ogóle nie zrozumiałeś, wyrwało cię coś, czego się nie spodziewałeś: szalupy. Trzy, każda mieszcząca ośmiu marynarzy, wśród których byli zarówno ludzie, jak i Elfy, Hobbici, a nawet ciężkozbrojni wojownicy Krasnoludów, a przewodził im mężczyzna w płaszczu i kapeluszu. W oddali dostrzegłeś też okręt, ale nie nordyjski drakkar, a zwykły, verdeński bryg, którym zapewne dotarli ci tutaj… Kimkolwiek byli.
Vader:
Szczęśliwie fale i wiatr nie były tak groźne przy brzegu, burza chyba nawet zaczynała ustępować. Dzięki temu wszystkie szalupy szczęśliwie dobiły do brzegu, ale był to chyba jedyny pozytyw w całej tej sytuacji: wioska była zrujnowana. Fakt, chaty i inne zabudowania stały tak, jak przed najazdem Nordów, bo rzęsisty deszcz uniemożliwił ich podpalenie, może też najeźdźcy nie podłożyli ognia specjalnie, aby nie alarmować innych wiosek czy cesarskich garnizonów rozsianych po okolicy. Jeszcze przed wejściem do zabudowań miałeś pewność, że na niewiele się tu zdacie: widziałeś piasek, który w połączeniu z krwią zmienił się w śmierdzące błoto, pozbawione głów ciała wieśniaków, ułożone na stosie nieopodal miejsca, gdzie stał drakkar. Miejscami widziałeś ślady stóp, wielu stóp, doń prowadzące, zapewne po nieszczęsnych jeńcach, których barbarzyńcy zabrali ze sobą. Wtedy właśnie do waszych uszu dobiegł mrożący krew w żyłach ryk. Ale nie dlatego, że wydali go ustawieni w zasadzce barbarzyńcy, nie dlatego, że wydała je przyciągnięta świeżymi zwłokami dzika bestia, ale dlatego, że był to okrzyk bólu, cierpienia i rozpaczy, wydany przez człowieka. Szybko zresztą go zauważyliście: mężczyzna klęczący na piasku plaży, sponiewierany, ale żywy, w przeciwieństwie do dziecka, które wciąż trzymał w ramionach. -
Nie rozumiał tych wspomnień, z których przecież powinien znać tylko ruiny niedalekiej wieży. Nie rozumiał, nie rozumiał, nie chciał rozumieć… Nie liczyło się to dla niego. Stracił wszystko, co miało wartość dla jego życia. Pozostało mu tylko ciało syna. To było jedyne, czego nie mogli mu odebrać, nawet Ci, którzy właśnie przybijali do brzegu, kimkolwiek byli. Przytulając syna do piersi, obserwował roztrzęsionym wzrokiem.
//Z @Vader się umówiliśmy, że ja odpisuję pierwszy.//
-
//Zapamiętam, ale w tej sytuacji i tak musimy czekać na niego, bo niewiele mogę teraz odpisać.//
-
Severus Slitch
Gestem ręki zaznaczył, by jego załoga zwolniła kroku, ale żeby się nie zatrzymywała. Sam starał się zbliżyć do nieznajomego, z rękoma uniesionymi na poziomie klatki piersiowej i spokojnymi gestami starał się go uspokoić, nie wiedząc, czy nagle nie zostanie zaatakowany.
-- Nordowie to zrobili, prawda? – zadał oczywiste pytanie, by nawiązać kontakt. -
Morzywał
Gdy nieznajomy odezwał się, Morzywał powoli uniósł zmęczony wzrok oczu poczerwieniałych od wypłakanych łez i makabrycznych obrazów, na które musiały patrzeć. Choć nieznajomy nie wydawał się mieć wrogich intencji, rybak nie ufał mu. To tylko kolejni, którzy wtargnęli na przestwór zgliszczy i ruin, podmurowany śmiercią, a zaprawą z krwi i deszczu, spływających po brudnym piachu, sklepiony.
Jednak pokiwał powoli głową, na potwierdzenie słów nieznajomego. To byli Nordowie… To były istoty gorsze niż najpodlejsze zwierzęta…
-
// @Vader
-
// VADER BŁAGAM
-
//Ja też!//
-
//VAFER ZA NEJDŁUGO BĘDZIE ROCZNICA//