Dwór Srebrnej Maski
-
Właściwie, im dłużej o tym myślał, tym bardziej wcześniej obmyślony plan wydawał mu się głupi i zupełnie pozbawiony sensu. Przede wszystkim, gdyby którykolwiek z Mivvotów dowiedział się o tym, że cała sytuacja były zaaranżowana, nie tylko uznaliby wspólną pracę za zaaranżowane kłamstwo, ale też rozszarpali by ludzi Srebrnej Maski i pewnie jego samego na strzępy. James musiał wymyślić coś innego, bo ten plan był po prostu zbyt ryzykowny, by się udać. Tylko co? To, jak Srebrna Maska i jego ludzie będą patrzeć na niego będzie zależało od tego jak rozwiąże tą sytuację, a jemu nic nie przychodziło do głowy. Może po prostu…
— Pójdę tam. — Oznajmił, składając dłonie. — I porozmawiam z nimi. Poznałem obie strony, wiem co czują. Myślę, że uda mi się ich pogodzić.
W tej chwili był pewien, że tej decyzji też pożałuje.
-
- To twój plan? - zapytał zdziwiony mężczyzna, a ty mógłbyś przysiąc, że uniósł też brwi pod swoją maską. - Po prostu z nimi porozmawiać i ich pogodzić? Myślisz, że wcześniej nikt tego nie próbował?
-
James pomyślał jeszcze przez moment, chcąc upewnić się, że jest gotowy pchać się w to. Był, choć jego gotowość wobec konsekwencji była zupełnie inną historią.
— Ilu z tych, którzy próbowali było jednocześnie tubylcem i człowiekiem? — założył nogę na nogę — I ilu spędziło z nimi trochę czasu?
-
Maska pokiwał powoli głową.
- Coś w tym jest… Niech będzie, możesz spróbować, a ja zapewnię ci wszelkie potrzebne wsparcie, oczywiście w ramach moich możliwości… Ale nie gwarantuję, że jeśli rozpętasz tam swoją obecnością piekło, to zdołam wyrwać cię z łap wściekłych tubylców. -
— Nie, nie i trzy razy nie. — James pokręcił głową. — Żadnego wsparcia, wybiorę się tam sam. Jeżeli pójdą ze mną faceci z pukawkami, Mivvoci będą widzieli swoją zgodę jak przykaz z góry. Nie spodoba im się to. Chcę żeby oni dogadali się sami, z moją pomocą. Wtedy będziemy mieli szansę na to, że nie zagryzą się nawzajem, gdy tylko nikt nie będzie przez chwilę na nich spoglądał.
-
- Bardzo dobrze. Masz moje błogosławieństwo i zgodę, aby przeprowadzić tę śmiałą i być może samobójczą misję. Jeśli czegoś potrzebujesz, porozmawiaj z kwatermistrzem, ja muszę wracać do moich zajęć. Wróć do mnie, jeśli ci się uda. A jeśli nie… Cóż, jedyne, co mogę ci zagwarantować, to godny pogrzeb.
-
— Hej, godny pogrzeb to najlepsza stawka za robotę jaką miałem w tym życiu. Cenię to sobie. — Zaśmiał się, wstając z krzesła i tym samym żegnając Srebrną Maskę.
Udał się do kwatermistrza, chciał rozwiązać tylko jedną, prostą kwestię zanim uda się do swoich półbratymców z misją pogodzenia ich lub powrotu w kawałkach. -
Mężczyzna był w tym samym miejscu, w którym zastałeś go ostatnio, zajęty wypełnianiem jakichś papierów, co niezwłocznie przerwał, gdy tylko wszedłeś do środka. Nie dlatego, żeby ci nie ufał, po prostu chciał skupić na tobie całą swoją uwagę.
-
— Dzień dobry? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w niczym ważnym swoją osobą. — Powiedział, podchodząc do biurka starszego mężczyzny.
-
- Nie, skądże. - odparł tamten, kręcąc głową. - W czym mogę pomóc?
-
— Chciałem prosić o przechowanie czegoś. — To mówiąc, ściągnął z głowy kapelusz i podał go kwatermistrzowi. — Będziecie mieli co włożyć do trumny, gdybym nie wrócił, nie? — Zaśmiał się ponuro.
-
- A skąd takie ponure przypuszczenia? - zagadnął, ale odebrał od ciebie kapelusz. Nie żeby dziwiło go, że możesz umrzeć, pewnie wyprawiał pogrzeby wielu ludziom Maski, sądząc po tym, z czym musieli się mierzyć, pewnie bardziej chciał poznać powód, przez który możesz niedługo wylądować w trumnie.
-
— Nie nazwałbym tego przypuszczeniami, przyjacielu, co bardziej… nie wiem, może ubezpieczeniem? — Zaśmiał się, kładąc dłonie na biodrach. — Nie planuję umierać, ale jeżeli czegoś nauczyły mnie ostatnie dni, to tego, że śmierć nie składa rezerwacji. Dobrze jest się liczyć z tym, że może wpaść w każdej chwili. Jakoś tak lżej… na duszy.
-
Starszy mężczyzna pokiwał kilka razy powoli głową.
- Tak… - mruknął tylko, wyraźnie zamyślony, ale po krótkiej chwili powrócił do rzeczywistości. - Ma to jakiś sens. Czy mogę ci w czymś jeszcze pomóc? -
— Chyba… Chyba już w niczym. — James uśmiechnął się lekko. — Życz mi szczęścia i tego, żebym wrócił po kapelusz. To wszystko czego potrzebuję.
-
- A więc szczęścia, przyjacielu. - powiedział. - Obyśmy się jeszcze spotkali.
-
— Obyśmy… — James odpowiedział, wychodząc z biura mężczyzny.
Zaraz po wyjściu zatrzymał się i jeszcze po raz ostatni zastanowił się nad tym czy zadbał już o wszystko przed udaniem się na misję pogodzenia dwóch wrogich sobie, mivvockich szczepów. Nie chciał o niczym zapomnieć, jeżeli miał szansę wrócić stamtąd na widłach.
-
Lepiej przygotowany już nie będziesz, a czas działa tylko na twoją niekorzyść: im dłużej zwlekasz, tym większy konflikt między tubylcami, a i tobie chęci do takiego rozwiązania problemu mogą minąć, gdy wstrzymasz się z ruszeniem w drogę jeszcze bardziej.
-
Dlatego James nie zwlekał już ani sekundy dłużej. Jedyne co zostało mu przed wyruszeniem to poprawienie swojego kapelusza - ale ten oddał już kwatermistrzowi. Także komu w drogę, temu czas!
— A komu do grobu, temu trumna! — Dodał optymistycznie pod nosem i pogwizdując wesoło, wymaszerował w kierunku osady mivvotów, w której spędził ostatni tydzień. -
//Tak dla pewności: ma na sobie iluzję tego skatowanego tubylca, z jaką do nich przyszedł, czy po prostu swój zwykły wygląd, niewzbogacony przez Magię?//