Dwór Srebrnej Maski
-
Mężczyzna był w tym samym miejscu, w którym zastałeś go ostatnio, zajęty wypełnianiem jakichś papierów, co niezwłocznie przerwał, gdy tylko wszedłeś do środka. Nie dlatego, żeby ci nie ufał, po prostu chciał skupić na tobie całą swoją uwagę.
-
— Dzień dobry? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w niczym ważnym swoją osobą. — Powiedział, podchodząc do biurka starszego mężczyzny.
-
- Nie, skądże. - odparł tamten, kręcąc głową. - W czym mogę pomóc?
-
— Chciałem prosić o przechowanie czegoś. — To mówiąc, ściągnął z głowy kapelusz i podał go kwatermistrzowi. — Będziecie mieli co włożyć do trumny, gdybym nie wrócił, nie? — Zaśmiał się ponuro.
-
- A skąd takie ponure przypuszczenia? - zagadnął, ale odebrał od ciebie kapelusz. Nie żeby dziwiło go, że możesz umrzeć, pewnie wyprawiał pogrzeby wielu ludziom Maski, sądząc po tym, z czym musieli się mierzyć, pewnie bardziej chciał poznać powód, przez który możesz niedługo wylądować w trumnie.
-
— Nie nazwałbym tego przypuszczeniami, przyjacielu, co bardziej… nie wiem, może ubezpieczeniem? — Zaśmiał się, kładąc dłonie na biodrach. — Nie planuję umierać, ale jeżeli czegoś nauczyły mnie ostatnie dni, to tego, że śmierć nie składa rezerwacji. Dobrze jest się liczyć z tym, że może wpaść w każdej chwili. Jakoś tak lżej… na duszy.
-
Starszy mężczyzna pokiwał kilka razy powoli głową.
- Tak… - mruknął tylko, wyraźnie zamyślony, ale po krótkiej chwili powrócił do rzeczywistości. - Ma to jakiś sens. Czy mogę ci w czymś jeszcze pomóc? -
— Chyba… Chyba już w niczym. — James uśmiechnął się lekko. — Życz mi szczęścia i tego, żebym wrócił po kapelusz. To wszystko czego potrzebuję.
-
- A więc szczęścia, przyjacielu. - powiedział. - Obyśmy się jeszcze spotkali.
-
— Obyśmy… — James odpowiedział, wychodząc z biura mężczyzny.
Zaraz po wyjściu zatrzymał się i jeszcze po raz ostatni zastanowił się nad tym czy zadbał już o wszystko przed udaniem się na misję pogodzenia dwóch wrogich sobie, mivvockich szczepów. Nie chciał o niczym zapomnieć, jeżeli miał szansę wrócić stamtąd na widłach.
-
Lepiej przygotowany już nie będziesz, a czas działa tylko na twoją niekorzyść: im dłużej zwlekasz, tym większy konflikt między tubylcami, a i tobie chęci do takiego rozwiązania problemu mogą minąć, gdy wstrzymasz się z ruszeniem w drogę jeszcze bardziej.
-
Dlatego James nie zwlekał już ani sekundy dłużej. Jedyne co zostało mu przed wyruszeniem to poprawienie swojego kapelusza - ale ten oddał już kwatermistrzowi. Także komu w drogę, temu czas!
— A komu do grobu, temu trumna! — Dodał optymistycznie pod nosem i pogwizdując wesoło, wymaszerował w kierunku osady mivvotów, w której spędził ostatni tydzień. -
//Tak dla pewności: ma na sobie iluzję tego skatowanego tubylca, z jaką do nich przyszedł, czy po prostu swój zwykły wygląd, niewzbogacony przez Magię?//
-
// Swój zwykły wygląd. Spokojnie, ja mam plan. Ciulowaty, ale plan. //
-
Pojawiłeś się tam prędko, szybciej niż miałeś ochotę, komu bowiem spieszy się na spotkanie z przeznaczeniem? Tak czy siak, dotarłeś do środka, zastając mieszkańców na położonym centralnie placu, gdzie spora ich ilość toczyła dość zajadła i zapalczywą dyskusję. Chyba przybyłeś w samą porę. Twoje pojawienie się zostało zauważone jedynie przez tych, którzy nie brali udziału w wymianie zdań, ale nie byli szczególnie zajęci twoją osobą, przywykli pewnie, że ludzie Maski zaglądają tu od czasu do czasu.
-
James postanowił na być może głupi, lecz w jego perspektywie sensowny ruch. Stanął pośrodku placu, na którym toczyła się dysputa i spróbował zrozumieć o co właściwie chodzi.
-
Była to po prostu kolejna runda kłótni i sporów o te same sprawy, które rozdzierały jedność osady już od dawna, a które ty miałeś rozwiązać.
-
— Jak matkę kocham, szlag mnie z wami trafi… — Westchnął sam do siebie, przykładając palce do nasady nosa.
Właściwie nie miał konkretnego planu na rozwiązanie tego sporo, ani całej sytuacji, jaką zastał gdy przybył tutaj po raz pierwszy. Wątpił w cały ten pomysł z tym, aby ich nastraszyć, jeszcze gorsza była jego oryginalna koncepcja. Wyglądało na to, że musiał się zdać na żywioł…
— CZY WY WSZYSCY MOŻECIE SIĘ NA CHWILĘ ZAMKNĄĆ?! — Ryknął całym swoim głosem, stojąc na samym środku placu.
-
O dziwo, zrobili to, o co ich prosiłeś. Może wydarłeś się głośniej, niż zamierzałeś, może zaważyły słowa, których użyłeś, ale na pewno zwróciłeś na siebie ich uwagę. Lepiej to wykorzystać, nim wrócą do kłótni.
-
— Dobra, dobra, dobra… Od czego by tu zacząć… — James złapał się za nasadę nosa, ceremonialnie zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował donośnym głosem. — O! Wiem! Może na dobry początek powiecie mi jakiż to genialny powód znaleźliście, żeby rzucić się sobie do gardeł, hę?!
Rozejrzał się po tłumie pełnym złości i zmęczenia wzrokiem, który nie tylko groził Mivvotom, co bardziej mówił ,spodziewałem się że będziecie lepsi" spojrzeniem zawiedzionego ojca.
— Nie wystarcza wam, że Armia Oczyszczenia jest bardziej niż chętna do wytępienia nas i zakucia nas w kajdany, co? No, co tak cicho? PYTAM CZY NIE WYSTARCZA WAM TO?! — Przez cały ten czas magią podbudowywał swój głos. —Bo z tego co widzę, ewidentnie nie. Musicie marnować czas, siłę i nerwy i bogowie wiedzą co jeszcze z tego będzie, na kłótnię o sprawy, które można rozwiązać w normalny, spokojny sposób. I nie gapcie się tak na mnie, bo wiem o co chodzi. Ta-da! — Tutaj ukazał iluzję, pod której zasłoną przebywał w wiosce. — Więc co z wami? Aż tak wam spieszy się do rozlania krwi, hę?! Srebrna Maska dwoi i troi się, żeby dać nam namiastkę bezpieczeństwa, ale wy wolicie pluć na to?! No słucham, powiedzcie mi teraz dlaczego nie mam racji!