Las Vegas
-
-- Nowego grajka, jestem Dice! – Przedstawił się, w lekko żartobliwym geście kłaniając się, jednocześnie wymyślnie wywijając ręką. – Wygląda na to, że będziemy współpracować, więc wymyśliłem, że dobrze byłoby poznać osoby, z którymi będę grywał.
-
Reakcją kobiety było zamknięcie drzwi, co nieco zbiło cię z tropu, ale mogłeś odetchnąć z ulgą, gdy usłyszałeś dźwięk kilku otwieranych jeden po drugim zamków. Wtedy też drzwi stanęły przed tobą otworem, a ruda wykonała zachęcający ręką gest.
- Zapraszam. -
Nie musiała mu powtarzać dwukrotnie. Wszedł raźno do wnętrza pomieszczenia i rozejrzał się.
-
Pokój, do którego wszedłeś, przypominał twoje własne lokum, może z tą różnicą, że zawierał w sobie dwa razy więcej mebli, w tym łózek, bo i lokatorek było więcej. Poza rudowłosą, zastałeś w środku podobną wiekiem blondynkę. Jeśli jej spojrzenie miałoby moc, żeby posłać cię do grobu, już dawno byłbyś martwy.
- Miło poznać w końcu kogoś, kto też dał się wrobić w tę fuchę. - powiedziała kobieta, a ty mogłeś się tylko domyślać, jak bardzo nie było jej miło, gdy wypowiadała te słowa. -
// Powiedziała to ruda czy blondynka?//
-
//Ruda, z którą rozmawiałeś do tej pory. Druga ma cię póki co gdzieś.//
-
Dice oparł się o ścianę i pomimo jej spojrzenia, skinął jej przyjaźnie głową.
— Nie użyłbym słowa wrobić, żeby wyjść na czysto. — Odparł, krzyżując dłonie. — Jeżeli miałem wybór pomiędzy tym, a gniciem na pustyni, to wolę Vegas. Ciebie przyprowadziły tutaj inne okoliczności, co?
-
- Powiedzmy. - odparła, wskazując na siebie i drugą kobietę. - Wcześniej należałyśmy do małej społeczności ocalałych niedaleko Los Angeles. Przed apokalipsą to była jakaś cicha i spokojna wioska, po niej w sumie też. Mieliśmy kilka krów, kury, zbiorniki na deszczówkę, ogrody z warzywami i owocami. Szło nam całkiem nieźle. Dopóki nie pojawili się umarli. Znaczy… Wcześniej też mieliśmy z nimi do czynienia, ale wtedy to była jakaś pieprzona wędrująca horda. Kilkaset Zombie, o wiele za dużo, niż mogliśmy pokonać. Zniszczyły naszą małą oazę, zabiły większość osób… Może nawet wszystkich. Przez kilka miesięcy wałęsałyśmy się po dziczy, wtedy znaleźli nas ludzie Arcadio. Domyślam się, że jego plan w stosunku do nas był pierwotnie trochę inny, ale zmienił zdanie, gdy okazało się, że jesteśmy nie tylko ładne, ale też utalentowane. I całe szczęście.
-
— Kurde, kumam. — Kiwnął głową. — Gdyby nie ludzie Arcadio, pewnie teraz grałbym w takiej jednej przykrej spelunie albo kto wie, czy nie suszyłbym się już gdzieś na pustyni z sępami wybierającymi które kawałki mojego ciała zjeść na obiad. Przykro mi z powodu waszej wioski… — Westchnął, ale szybko zmienił temat, nie chcąc psuć nastroju. — A co do talentu: śpiewacie?
-
- Nie, ja nie. Jestem skrzypaczką. I mam na imię Lucy, tak przy okazji. A to Alice, ona akurat śpiewa. - powiedziała rudowłosa, wskazując przy tym na swoją towarzyszkę.
- Dobrze wiesz, że już nie. - odparła ponuro blondynka, wbijając wzrok w ścianę. - Nie po tym, co się stało.
- Och, przestań w końcu! Obie dobrze wiemy, że to nie twoje śpiewanie zwabiło wtedy te Zombie. Mogły to być setki innych rzeczy.
- Mogły. Ale nie musiały. - odparła Alice i usiadła na łóżku, podkulając nogi. -
Chłopak skrzywił głowę. Nigdy nie uważał się za osobę, która byłaby dobra w rozpoznawaniu cudzych emocji, ale było dla niego jasne jak słońce na niebie, że Alice kryła w sobie pewne nierozwiązane… problemy.
— Ej, spędziłem prawie trzy lata na pustyni i dziesiątki nieumarłych miało ochotę zrobić ze mnie swoje drugie śniadanie, ale ani razu nie natrafiłem na zombie, którego przyciągałaby muzyka. Przecież większość z nich i tak jest na tyle zgniła, że uszy im poodpadały, więc na moje oko masz rację, Lucy. — Odparł, przenosząc wzrok z blondynki na rudowłosą. — Ja za to jestem Dice. Dla znajomych wystarczy po prostu D’. Uprzykrzam ludziom życie brzdękaniem na gitarze.
-
- Chodzi o dźwięk. - powiedziała ponuro Alice. - Nie o muzykę jako taką. To je wabi. Tak samo jak zapach krwi. Ciepło. Światło nocą.
Po tych słowach na jakiś czas zapanowała niezręczna cisza.
- Miło cię poznać, Dice. - odezwała się w końcu Lucy. - Poznałeś już kogokolwiek innego, poza nami, kto ma pracować jako rozrywka w tym kasynie? -
— Przyjemność po mojej stronie. — Skinął głową. — Nie, wam uprzykrzyłem życie jako pierwszym. Choć do odhaczenia zostało mi jeszcze kilka pokojów, gdzie są pozostali. Właściwie to właśnie miałem do nich zajrzeć, po kolei. — Powiedział, uznając to za dobry moment na wycofanie się z niezręcznej sytuacji.
-
- My nie miałyśmy jeszcze na to czasu. I ochoty. Głównie ochoty. Ale też pewnie kiedyś wpadniemy. Cóż, do zobaczenia na występie czy co tam ten Włoch dla nas planuje.
-
— To strzałka. Miło było was poznać, dziewczyny. — Machnął im na pożegnanie, opuszczając pomieszczenie.
Lucy i Alice. Dwie nowe twarze do kolekcji. Czas poznać resztę. Kolejny przystanek: pokój 189. Tam też poszedł i zapukał.
-
- Śmiało, bracie. Żyjemy w wolnym kraju. - dobiegła cię zza drzwi odpowiedź, sugerująca, że te są otwarte i możesz spokojnie wejść do środka.
-
— A przynajmniej tak słyszałem. — Odparł Dice, uśmiechając się pod nosem.
Miał przeczucie, że polubi tego gościa. Nacisnął na klamkę i wszedł do środka.
-
Pokój miał identyczne ułożenie jak ten, w którym cię zakwaterowano. Z tą różnicą, że pod jedną ścianą stało obramowane lustro, na pewno nie będące standardowym elementem wyposażenia lokali w tym motelu, a przed nim z kolei mężczyzna, który tu mieszkał. Mógł mieć nie więcej niż trzydzieści lat, był Latynosem z długimi włosami spływającymi swobodnie na plecy, z kozią bródką i wąsikiem. Ubrany był w czarne garniturowe spodnie, które spiął skórzanym paskiem w tym samym kolorze, ze srebrną klamrą. Na nogach miał eleganckie buty, również skórzane i pod kolor do reszty stroju, a na sobie czerwoną koszulę z podwiniętymi rękawami, rozpiętą na trzy guziki od góry, o którą zaczepił sobie parę okularów przeciwsłonecznych. Gdy wszedłeś do pokoju, kończył akurat przeglądać się przed lustrem z uśmiechem pod nosem, widocznie zadowolony z rezultatu.
- Jesteś nowy, co nie? - zapytał, poprawiając rękawy koszuli. -
— To by się zgadzało. — Odpowiedział raźnie, wchodząc głębiej do pomieszczenia. — Mów mi Dice. — Wyciągnął otwartą dłoń w kierunku latynosa.
-
- Miło. - odparł, ściskając twoją dłoń. - Jestem Ernesto Agramonte, do usług.