Leśny Trakt
-
- Będzie tu nim upłyną trzy dni. - odparł Asor.
Po kilku kwadransach dalszej uczty, spędzonych w milczeniu, twoją uwagę przykuło rozchodzące się z kierunku bramy i dziedzińca mrożące krew w żyłach wycie.
- Lub szybciej. - mruknął Edar, nawiązując do wypowiedzi swojego ojca. - Wściekłe psy Tovy już tu są. -
- Będzie tu nim upłyną trzy dni. - odparł Asor.
Po kilku kwadransach dalszej uczty, spędzonych w milczeniu, twoją uwagę przykuło rozchodzące się z kierunku bramy i dziedzińca mrożące krew w żyłach wycie.
- Lub szybciej. - mruknął Edar, nawiązując do wypowiedzi swojego ojca. - Wściekłe psy Tovy już tu są. -
Po plecach Densissmy przemaszerował dreszcz. Sama nie mogła zrozumieć dlaczego, ale wycie psów przypomniało jej niewolę w Ghadugh… Coś, do czego zdecydowanie wolała nie wracać inaczej, niż własnymi słowami.
Młody Tova, który musi odpokutować grzechy ojca…
Zwróciła wzrok ku drzwiom prowadzącym na salę, spodziewając się pojawienia w nich tematu prowadzonej rozmowy lada moment.
-
Nie wiedzieć czemu, wielkie drzwi wejściowe do sali tronowej barona otworzyły się dopiero po niemal pół godzinie. Pchnęli je stojący przed nimi gwardziści, a do pomieszczenia wkroczył jeden z dworzan Asora, chyba nawet ten sam, który zapowiedział twoje przybycie.
- Hrabia Irrigen, Rheber Tova. - powiedział i odsunął się, aby do środka mógł wejść sam zapowiedziany szlachcic… Który kompletnie nie przypominał tego, kogo się spodziewałaś.
Był dość wysoki, dobrze zbudowany. Jego twarz pokrywała czarna, kilkudniowa szczecina, a długie włosy zwisały w nieładzie na plecach. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści kilka lat, choć jego ogorzała twarz na pierwszy rzut oka wskazywałaby na coś innego. Szpeciły ją też trzy blizny na policzku, mające przynajmniej kilka lat, jakby zadane pazurami dzikiej bestii. Ubiór wskazywałby bardziej na najemnika niż arystokratę: czarne, wysokie buty z ostrogami, proste spodnie, czerwona koszula, skórzany napierśnik, rękawice… A wszystko to stare, brudne, znoszone lub sfatygowane od ciągłego użytkowania, wystawiania na słońce, upał, mróz, deszcz i błoto. Widać, że nie miał czasu się przebrać w coś bardziej odpowiedniego. Lub nie zwracał na to jakiejkolwiek uwagi. Kilka pustych obecnie pochw noszonych przy pasie lub biodrze wskazywało na to, że miał przy sobie raczej spory arsenał, ale jemu również nakazano go zdać.
Rheber zlustrował powoli salę i biesiadników czujnym, zimnym wzrokiem, po czym skłonił się w pas baronowi.
- Jestem zaszczycony, mogąc wraz z moją kompanią gościć w twoich progach, baronie Vetz. - powiedział, co Asor skwitował krótkim kiwnięciem głową.
- Widzę, że podróż odcisnęła na tobie swoje piętno. - odparł baron i wykonał zachęcający gest w kierunku jedynego wolnego miejsca przy biesiadnym stole. - Usiądź. Pokrzep się, odpocznij. Opowiedz o swych przygodach.
- Naturalnie, baronie. Nie zasiądę jednak do uczty, dopóki moi ludzie nie otrzymają własnego miejsca, jadła i napitku.
Mówiąc to, Tova odsunął się nieco, a do sali wkroczyła jego drużyna lub przynajmniej jej część. Nazwanie ich “ludźmi” było chyba tylko spowodowane przyzwyczajeniem, żaden z nich bowiem nim nie był. Blisko cztery tuziny Goblinów w skórzanych pelerynach, kołpakach i tym podobnych, typowych dlań, elementach garderoby, wtoczyło się do środka sali biesiadnej, rozglądając się wokół. Biorąc pod uwagę fakt, że Gobliny znane były z dosiadania wilków podczas walki, zrozumiałaś, co naprawdę kryło się pod określeniem “wściekłe psy Tovy”, którego użył wcześniej Edar… -
Densissmę przeszedł dreszcz na widok zielonej sfory. Goblinie gęby i ich zasierściałe bestie przypomniały jej tych, którzy towarzyszyli orkom prowadzącym ją do Ghadugh. Subtelnie odwróciła wzrok od bandy, tak odmiennej od reszty uczytujących, i wbiła wzrok w blat stołu. Nie znaczyło to jednak, że ignorowała to co działo się wokół. Wręcz przeciwnie, była spięta. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że gobliny zaraz rzucą się na biesiadujących, broniących się zabiją, a resztę skrępują i wywiozą… Czując kotłujące się wewnątrz niej emocje, oczekiwała na to co odpowie baron Rhebarowi.
-
- Twoje przywiązanie do tej… bandy jest zaskakujące. - odparł krótko baron, ale skinął na jednego ze swych dworzan. Sługi pospiesznie wnieśli więcej mebli, kolejne stoły i ławy, a także jedzenie, napoje i zastawę. Gobliny, po wyrażonej skinięciem głowy zgodzie Tovy, zasiadły do uczty, na tyle daleko od was, aby pozostawać niemal poza granicą słuchu i wzroku, ale wciąż na tyle blisko, że byłaś świadoma ich obecności.
- Są mi wierne jak psy po tym, co przeżyliśmy razem. Nie zliczę ile razy ratowali moją skórę tylko po to, żebym ja mógł zrewanżować się tym samym. I tak w kółko, przez te wszystkie lata.
W końcu hrabia Irrigen, arystokrata o najbardziej pustym i realnie nieznaczącym tytule w całym Cesarstwie, zajął jedyne wolne miejsce przy stole, zasiadając z wami do wieczerzy. Również pozostali biesiadnicy wrócili do przerwanego jedzenia i rozmów.
- Powiedz mi, hrabio. - zaczął Edar, a jego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku. - Cóż słychać w tajnej polityce? Na jakie to karkołomne misje wysyłał cię sam jaśnie nam panujący?
- Nie starczy mi pobytu, aby wam o tym opowiedzieć. - odparł Tova. Jadł szybko, widocznie głodny po długiej i ciężkiej podróży, ale wciąż z manierami i elegancją typowymi dla przedstawiciela wyższych warstw.
- A jakie wieści przynosisz z Hordy? - zapytał dla odmiany Asor, gdy Edar zamilknął, widząc, że ani nie sprowokuje Rhebera, ani nie wyciągnie z niego żadnej historii.
- Wojna. - wypowiedział obojętnie to przerażające słowo, pomiędzy jednym kęsem jeleniego udźca a kolejnym łykiem wina. - Książę Orków był słaby. Horda zimująca na jego ziemiach nie pomogła w legitymizacji władzy. Gotai Furia Północy, jeden z najlepszych wodzów Hordy, wyzwał go na pojedynek wedle uświęconej tradycji Zielonoskórych i zamordował. Teraz on ma pod sobą niemal połowę całych wojsk Hordy, choć nie wiem, gdzie jest reszta, oraz armię i wojowniczą ludność dawnego księstwa. Gdy przejeżdżaliśmy z moimi wilczymi jeźdźcami na pogranicze, to już dawno stało w ogniu. Wcześniej były to małe bandy działające na własną rękę: lokalne Milicje i garnizony mogły ich powstrzymać. A jeśli nie, to straty przez nich wyrządzone nie były aż tak wielkie. Teraz sytuacja jest kryzysowa. Trzecia część hufców skoszarowanych w Anros ruszyła ku granicy, chcąc powstrzymać tę nawałę. Słyszałem, że watahy Centarów-grasantów zapuściły się już nawet pod Linest.
Stary baron zamilknął, a jego przetykana bliznami i zmarszczkami twarz niemal skamieniała. Widać, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. A może właśnie dokładnie takiej, ale do końca łudził się, że będzie inna. -
Słysząc słowa Tovy, Densissma musiała przełknąć gorzkie, lodowate poczucie zawodu. Nie z powodu Rhebara, który oddzielony od swojej sfory i siedzący wraz z nimi, sprawił lepsze wrażenie niż na samym początku. Wydawał się porządniejszy od pewnej innej osoby, jaka zadawała się z zielonoskórymi…
Nie, tym co martwiło Densissmę była wojna, której sam fakt był już ogromnym problemem i tragedią. Dla niej jednak oznaczał także to, że uwaga barona nie będzie poświęcona jej sprawie… Zresztą czy mogła go winić? Dla kogoś piastującego taką potęgę, kto już nie raz stawał w obronie Cesarstwa, sprawa niewielkich włości przejętych przez uzurpatora była niczym w porównaniu z wojną.
Pobladła. Szanse na to, że wróci stąd z tym, co pragnęła osiągnąć, były marne. Swój niepokój jednak pozostawiła sobie. Upiła łyk wina, by zmyć smak usłyszanych nowin.
-
- Ojcze? - zagadnął barona Edar, gdy ten milczał przez dłuższy czas.
- Trzeba rozesłać wici. Zebrać wszystkich żołnierzy i lenników naszego rodu. Miałem już do czynienia z Zielonoskórymi. Są szybcy, dzicy, nieprzewidywalni. Nie zdziwi mnie, jeśli pojawią się i na naszych włościach.
- Zajmę się tym, ojcze.
- Dobrze. I zostaniesz tu z naszymi ludźmi. Wezmę moje prywatne drużyny i z nimi udam się pod Anros, gdzie przebywa Cesarz. Pora wyświadczyć mu kolejną przysługę.
- Co do tego. - do rozmowy włączył się Rheber, unosząc dłoń z widelcem wzniesionym w górę. - Mam ze sobą listy od cesarskich urzędników, które powinieneś zobaczyć, panie. Przybyłem tu w imieniu Cesarza, aby prosić cię o radę i pomoc. Cesarstwo nie wygra tej wojny, nie dwa fronty: z Drowami i Zielonoskórymi. Trzeba wydrzeć oręż przynajmniej jednemu z naszych oponentów.
- Chcesz stanąć na czele Zielonoskórych, jak kiedyś twój ojciec? - zakpił Edar na słowa Tovy.
- Powiedzmy. Ale nie tych, o których myślisz. - odparł tamten ze stoickim spokojem, sięgając jednocześnie do przewieszonej przez ramię torby, z której wyciągnął plik listów i zwojów, wręczając je Asorowi. -
// Mam pytanie. Bo zastanawiam się szczerze, czy Densissma powinna się tutaj jakoś odezwać, skoro nie ma niczego do zaoferowania baronowi - nie ma włości, jedynie może liczyć na grupę leśnych przebierańców. Był ten jeden rycerz, który pozostaje wierny jej, ale on obecnie jest poza jej zasięgiem. Oboje wiemy, że do walki bezpośredniej, o ile nie jest przyparta do muru, nie ma chęci ani szczególnych zdolności. Więc pytanie moje - powinienem jakoś włączyć się do rozmowy czy na razie pozwolić się jej naturalnie rozwinąć?//
-
//W sumie to bez znaczenia. Możesz się odezwać, oferując baronowi pomoc Leśnej Straży w zabezpieczeniu jego włości, jakieś swoje doradztwo na temat Zielonoskórych czy po prostu zadać komuś jakieś pytania. Albo możesz milczeć i czekać na to, co tamci powiedzą dalej.//
-
//Okej, na razie chyba pozostawię to w milczeniu, ale nie dlatego, że nie chce mi się czy nie mam pomysłu, tylko że uważam to za zgodne z charakterem postaci i sytuacją. Trochę się boję sytuacji, w której przez moją niedomyślność stracę jakąś ważną szansę czy ścieżkę fabularną, czy coś, dlatego też wspominam o tym.//
Densissma subtelnie przysunęła się bliżej stołu i samej rozmowy. Kątem oka spojrzała na oblicze Asora, starają się wyczytać z niego znaczenie dokumentów, jakie wręczył mu Rhebar. Podejrzewała jednak, że nie będą zawierały w sobie niczego dobreo dla rodu Vetz… Ani co gorsza dla niej. Była niespokojna, wszystko wskazywało na to, że jej szanse na wskóranie czegoś bledły…
-
Oczy barona szybko wertowały dokumenty, jeden po drugim. Skończywszy czytać, nie był już tak załamany czy zaniepokojony jak wcześniej, choć do poczucia błogiej ulgi niewiele mu brakowało. Niestety, poza cesarską wielką pieczęcią, która sygnowała dokumenty, nie mogłaś dostrzec szczegółów, nie na tyle, aby rozpoznać ich treść.
- Ten plan jest szalony. Nie wrócisz stamtąd żywy. - skomentował baron, spoglądając na Rhebera.
- Może i nie. - odparł tamten, wzruszając ramionami. - Ale co mi pozostało? Wiesz, panie, jak ważny jest dla szlachcica honor. Nie walczę tylko o ojcowiznę, którą Cesarz trzyma pod kluczem. Pragnę odzyskać też dobre imię całego rodu Tova.
- Myślę, że mogę ci w tym pomóc. Przedyskutujemy to później. -
// Jeżeli wyjdzie to na blamaż, to nie tylko Densissma, ale i ja spalę się z wstydu. //
Choć dotąd Densissma się wstrzymywała, tym razem już nie mogła powstrzymać się przed zabraniem głosu.
— Jeżeli wolno mi spytać, Panie… — Zaczęła, unosząc się lekko na swoim krześle. — O jakim planie jest mowa? Co zamierzacie?
Spojrzała nieco niepewnie na siedzących wokół biesiadników. Nie była wtajemniczona w rozmowę Asora, Edara i Rhebera, jednak uznała, że zapytanie o to, skoro towarzyszyła im przy jednym i tym samym stole, nie będzie nietaktem. Nie wyglądało też na to, by oni także jakoś szczególnie taili treść swojej dyskusji…
-
Spojrzawszy na ciebie, Rheber uniósł nieco brew, po czym znów obrócił głowę w kierunku barona.
- To Densissma Magna, córka jednego z lokalnych szlachciców. Gości od niedawna na moim dworze. Mam jej pomóc w pewnym… sąsiedzkim zatargu. - wyjaśnił Asor, a ty nie miałaś pewności czy tymi słowami aż tak zlekceważył sprawę, z jaką doń przyszłaś, czy nie chciał zdradzać się ze wszystkim przed szlachcicem-banitą, któremu mógł mimo wszystko nie ufać.
Kiwnąwszy głową, Tova odwrócił się ponownie w twoją stronę i teraz to przed tobą pochylił oblicze.
- I ja, jak długo tu pozostanę nim powrócę do mych obowiązków na rzecz Cesarstwa, będę służyć ci mieczem moim i moich ludzi, pani Magna… - powiedział i przerwał na chwilę, aby równie pewnym tonem kontynuować: - Cesarz polecił mi jednak, abym niektóre sprawy omówił wyłącznie z baronem Vetz. Mogę jedynie przeprosić ciebie, pani, ciebie, baronie, i was, godni współbiesiadnicy, że zacząłem roztrząsać je tutaj, przy tym stole. Wojenny żywot mógł przytępić nieco moje maniery.
- Rzeczywiście, powinniśmy kontynuować to w innym miejscu. Rheberze, zaczekaj pod moimi komnatami, zaraz tam do ciebie dołączę.
Na te słowa Tova obdarzył cię jeszcze jednym, krótkim i badawczym spojrzeniem, nagle puszczając ci oczko, gdy odwracał się, aby odejść, czego się kompletnie nie spodziewałaś. Baron zaś przekazał rozkazy swoim dworakom, polecając aby wymienieni z imienia ludzie, którzy byli zapewne jakimiś jego doradcami lub wodzami, choć pewności nie miałaś, bo słyszałaś o nich po raz pierwszy, stawili się wraz z Tovą w komnacie barona. Edar zaś, nim tylko się wypowiedział, został uciszony wzrokiem ojca i to jemu sędziwy baron polecił kontynuowanie uczty jako gospodarz i głowa rodu. Sam zaś, żegnając się ze wszystkimi, baron Vetz opuścił biesiadną salę. Uczta po jego odejściu trwała jak wcześniej, goście dyskutowali o wieściach, jakie przyniósł Rheber, o jego planach i dyspozycjach od Cesarza… Widać, że wszystkich interesowało to samo, co ciebie, niektórzy mogli nawet czuć pewną ulgę, że to ty zadałaś męczące ich pytanie. Jedynie Edar siedział przybity i poirytowany, że został w ten sposób potraktowany przez ojca. -
Zdziwiła się, widząc gest odchodzącego Tovy. Jeżeli cokolwiek miał przez niego na myśli, to że był mocno nie na miejscu… Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że każdy kto bliżej zadaje się z zielonoskórym plugastwem, w końcu przyjmuje ich maniery i obyczaj. Jednak musiała przyznać, że Rheber wywarł na niej pozytywniejsze wrażenie, niż zakładała po hucznym przybyciu jego świty na salę. Pomimo swoich przeżyć, wydawał się być oddanym Cesarstwu i w większości okrzesanym człowiekiem. A do tego, sądząc po jego towarzyszach, musiał mieć choć trochę wiedzy o zielonoskórych.
Densissma wypiła niewielki łyk wina, popadając w chwilowe zamyślenie. Wciąż szukała rozwiązania dla jej ,problemu". Może Rheber będzie umiał dorardzić jej jak dalej postąpić? Może jest coś takiego, co odwróci wierność tamtych poczwar od cholernego Gideona. O ile można mówić o wierności w ich przypadku…
W tym wszystkim zauważyła jednak, że cała ta sytuacja trapiła dziedzica potęgi rodu Vetz. Mogła go zrozumieć. Zapewne czuł się podle z tym, że ojciec wyłączył go z tak ważnych kwestii. Wydawało jej się także, że Edar mógł nieszczególnie darzyć Rhebera sympatią.
— Panie, sądzisz że ta wojna dotrze pod wasze mury? — Zagadnęła w pewnym momencie Edara, chcą odsunąć jego uwagę od nieprzyjemnej sytuacji związanej z jego ojcem i Tovą, a skierować ją na tory powierzonej mu funkcji obrony siedziby rodu - przecież równie ważnego zadania, co chciała zaraz podkreślić.
-
Wzruszył obojętnie ramionami, upijając spory łyk wina z pucharu.
- Nasze ziemie są oddalone od granic. Nie spodziewałbym się tu Drowów, Orków czy Nordów, nie tak prędko. - odparł i popatrzył ci w oczy. - Ale z drugiej strony dobrze wiemy, jak daleko mogą zapędzać się zielonoskóre zagony w poszukiwaniu zdobyczy. -
— Wiemy. — Przytaknęła mu, skinąwszy lekko głową na potwierdzenie jego słów. — Dlatego dobrze, że te ziemie nie pozostaną bez obrońcy, ufam że do tego znającego się na wojennym kunszcie. — Odparła, mając na myśli samego Edara. — Zorganizowanie wszystkiego, ochrona tutejszej ludności i jej dorobku, utrzymanie samej fortecy… Nie, zdecydowanie nie może być to pozostawione w rękach byle kogo, a jedynie w rękach osoby utalentowanej i silnej, która udźwignie ciężar tego zadania. — Myślała głośno, a przynajmniej takie wrażenie miał sprawiać jej wywód, który zaś miał spowodować, iż dziedzic lepiej przyjmie myśl o przeznaczonym mu zadaniu, rozchmurzy się nieco.
-
Przyjął twój komplement dobrze, ale nie dał po sobie znać, że szczególnie on go ucieszył. Dalej uczta przebiegła już w luźniejszej atmosferze, gdy większość dań wyniesiono, a na ich miejscu pojawiły się owoce, ciasta i inne słodkości, a wszędzie na stołach zaroiło się od miodów, mocniejszych win i owocowych likierów. Biesiadowano jeszcze kilka dobrych godzin, nie wracając już do polityki i wojen. Gdy uczta dobiegła końca, jeden ze sług barona zaprowadził cię do twojej kwatery. Umyta i przebrana, zasnęłaś twardym snem i obudziłaś się dopiero rankiem następnego dnia, dzięki umiarowi na uczcie bez męczącego kaca.
-
Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zamierzała uczynić Densissma po przeprowadzeniu porannej higieny i odzieniu się, było sprawdzenie tego, jak mają się dwaj członkowie Leśnej Straży, którzy przybyli tutaj wraz z nią. Czuła pewną niesprawiedliwość po wczoraj, widząc jak zielonym prymitywom z świty Rhebera pozwolono stołować się na sali, zaś ,jej ludzie" musieli pozostać w komnatach. Obiecała sobie, że po raz drugi nie zezwoli na to.