Los Angeles
-
-
-
-
-
Kuba1001
Reich:
Na takie wyglądają, ale gdy Wy czailiście się w jednym z domów na przedmieściach, Milicjanci pewnie też pomyśleli sobie, że wszystko gra i w budynkach nikogo nie ma…
‐ Nie wiem, gdzie go znaleźć, ale wiem, kim jest. To oficer Z‐Com, chyba porucznik. A może pułkownik? Nie wiem, nie jestem pewna. To zawsze on znajdywał mnie… Musi coś wiedzieć na ten temat, bo chwalił mi się, że niedawno dostał przydział do sztabu Z‐Com w Los Angeles i całej okolicy.
Zohan:
//Czyli teraz jakiś opis okolicy czy coś w tym guście, tak?// -
-
Reichtangle
‐ Dahahahaha! Też mi nowina. Może nie wiesz, ale sam na to wpadłem. Problem w tym, że trudno jest dorwać, któregoś z tych żołnierzyków. Trzeba Z‐COM‐owi przyznać, że zna się na organizacji. Liczyłem, że nasz komandos jest na tyle znany, że nawet taki prostaczek jak ty go zna. A teraz mówisz mi, że mam szukać w całym Los Angeles jakiegoś ważniaka, niczym igłę w stogu siana, tylko po to, aby powiedział mi kilka porad jak znaleźć inną igłę w stogu siana?! Chcesz mi jeszcze coś, powiedzieć, czy resztę mają wyłuskać z ciebie moi bracia w domu, a oni nie będą tacy delikatni jak ja. Uwierz nie będą.
-
Kuba1001
Reich:
‐ Ja go znajdę… Albo on mnie. Sypiamy ze sobą, więc wyciągnę z niego wszystko, obiecuję!
Zohan:
Jak mogłeś zorientować się po wzmocnionej CKM’em barykadzie pilnującej wejścia do tego rejonu miasta, było tu raczej spokojnie. Żadnych Zombie, Bandytów czy innych skubańców, co było miłą odmianą od aury panującej choćby kilkaset metrów stąd, gdzie wpadliście w zasadzkę takich szumowin. Wiele budynków wciąż pozostało pustych i zrujnowanych, ale w innych ludzie albo mieszkali, albo zajmowali się swoimi interesami, choćby naprawiali broń, sprzedawali jedzenie, ubrania i leki, a nawet prowadzili takie przybytki jak bar, kasyno czy dom publiczny. -
Reichtangle
‐ Ha ha ha ‐ znów się zaśmiał ‐ Nie, nie znajdziesz go, ani on ciebie. Czy ty naprawdę nie rozumiesz swojej sytuacji? Jesteś już martwa. Gdy już wydusimy z ciebie wszystko, po prostu cie spalimy, jak powinno się palić wiedźmy. I nie jestem na tyle naiwny, żeby puścić cie do niego. ‐ Wstał ‐ Ah,gdybyś poczuła skruchę przez te ostatnie dni twojego życie i chciała wyznać swoje grzechy i otrzymać pokutę to wiedz, że zawsze jest miejsce w moim łóżku. Heh. No dobra, odpoczęliśmy, możemy iść. ‐ Podjął przerwany marsz do bazy.
-
-
Kuba1001
Reich:
Jeden z Twoich kompanów w porę zakneblował jej usta, nim zdążyła błagać o litość czy wołać o pomoc. Dzięki temu dotarliście do bazy bez żadnych opóźnień i niespodzianek.
Zohan:
‐ Chyba od kilku miesięcy nie mieliśmy nic takiego w ustach. ‐ odparł Rick. ‐ Apokalipsa nie dość, że wzbudza w człowieku najgorsze możliwe instynkty, to jeszcze robi z niego abstynenta. -
-
-
Kuba1001
Zohan:
‐ Nie wyruszymy aż tak szybko, ale to i tak dobry pomysł.
Reich:
Twoi podwładni poszli posłusznie wypełnić rozkazy, a po chwili Roger wrócił z jednym Fanatykiem, dość charakterystycznym mężczyzną, ze względu na łysą czaszkę i wytatuowaną twarz, ramiona, przedramiona i klatkę piersiową, które eksponował, chodząc zwykle nagi od pasa w górę, jedynie z krzyżem zawieszonym na szyi. -
-
-
Kuba1001
Zohan:
Co ciekawe, nie wszyscy poszli za Tobą, jedynie Rick i tamten wielki czarny mieli ochotę chlapnąć coś po drodze. Bar był mały, ale zadbany, choć nie gwarantował zbyt wielu wygód: Rzutki, kilka stolików, kilkanaście krzeseł, długa lada, kilka stołków przy nim, młody barman przecierający kufle, najpewniej żołnierz, bo nosił dość ostentacyjnie parę pistoletów, jeden w kaburze na biodrze, drugi w okolicach żeber. Dostrzegłeś też drugiego żołnierza, prawdziwego draba ze strzelbą. Poza Wami nie było tu innych klientów.
Reich:
Nie poświęcił Ci za wiele uwagi, niemalże całą skupił na schwytanej kobiecie.
‐ Misja udana, jak rozumiem? ‐ zapytał dopiero po kilku minutach, wreszcie zwracając się do Ciebie. -
-
-
Kuba1001
Zohan:
‐ Amunicja albo jakieś przydatne pierdoły, jeśli chcesz tylko kufel. Kiedyś sprzedaliśmy całą beczkę dla jednego najemnika, który dał nam karabin M4.
Reich:
‐ Zajmę się tym. ‐ odparł, głaszcząc kobietę delikatnie po policzku, a ta przerażona odsunęła się, krzycząc coś przez knebel. ‐ A Wy odpocznijcie. Ale pamiętajcie, że Wasza misja się nie skończyła. Jutro wyruszycie na łowy. I pojutrze. I za dwa dni. Tak długo, aż ten komandos będzie martwy lub Wy zginiecie, próbując go zabić. Ale do jutra postaram się Wam załatwić informacje i wsparcie, żeby nie przedłużać tej farsy, ten mężczyzna grał nam wszystkim na nerwach zdecydowanie zbyt długo.