Domek Stevena
-
-
-
-
-
Woj2000
Dewey początkowo nie odpowiedział na to, stojąc w milczeniu przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, jak by o tym wszystkim powiedzieć w sposób nie budzący większego zdziwienia czy szoku. Rozumiejąc, że chyba nie jest to do uniknięcia, Bill westchnął i odpowiedział niemal bezceremonialnie:
-Że się we mnie zakochała i chciałaby się ze mną związać. -
-
-
-
-
-
-
-
Woj2000
Dewey jest teraz pewien jednego: wbrew temu, co mówi, na pewno nic u niego nie gra. Nawet w najgroźniejszych sytuacjach się tak nie zachowywał, tylko z właściwym sobie uporem starał jakoś przeciwdziałać problemom, jakim zazwyczaj były kosmiczne zagrożenia. A teraz… ten kobiecy ton…
-Ten… - zaczyna naprawdę niepewnie - Szokujące to wszystko, wiem. Nawet dla mnie. Ale… tak już jest i nie zamierzam tego zmieniać… -
Andrzej_Duda
To wszystko jest naprawdę aż zbyt podejrzane, żeby uwierzyć w twierdzenie Stevena, że wszystko jest w porządku. Chyba nawet głupi by w to nie uwierzył, znając okoliczności tej sytuacji oraz znając samego Stevena.
-Umm… Gdzie ja jestem… - spytał się Steven tym samym głosem co wcześniej, rozglądając się pół przytomnie. -
-
-
-
-
Woj2000
Nie… nie, nie nie, nie! To się nie dzieje naprawdę! Billowi do tych wszystkich kosmicznych przygód, bycia klejnotowym terapeutą, strachu o bezpieczeństwo Perełek i w końcu szczęścia w postaci miłości Żółtej brakuje jeszcze TEGO. Stevena zmieniającego się w straszny sposób… W NIĄ. W osobę odpowiedzialną za całe zło, jakie zapanowało u Klejnotów, a zwłaszcza u Diamentów.
Najzwyczajniej tym wszystkim przerażony Dewey postąpił wbrem swojemu człowieczemu odrychowi, nakazującemu pomóc jej jakoś wstać, i szybkim susem odsunął się od niej, nie mogąc wykrztusić z siebie nic więcej poza:
-Ste… Ste… Ste… …ven. -
Andrzej_Duda
To wszystko stało się tak szybko i nagle, że pewna część umysłu Billa wciąż nie może przyjąć do wiadomości tego, że TO się stało naprawdę… To… To jest po prostu takie… Nierealne… Wręcz niemożliwe…
Różowa Diament, powoli przyjęła pozycje pół siedzącą, po czym zaczęła wycofywać się w kierunku kanapy, aby po chwili się o nią oprzeć, ciężko dysząc. Wykrztusiła z siebie:
-Steven… Steven… Gdzie jest… Steven…