Wioska Uwitki
-
Wzruszył lekko ramionami.
- Sam chciałbym wiedzieć. Nagle upadłeś, dostałeś drgawek… Źle to wyglądało. To pewnie przez słońce. Odprowadzić cię do karczmy? Albo do domu? -
Morzywał zmarszczył brwi. Przecież… Przecież widział to, czuł, słyszał, Izbor przecież… Co się działo? Albo nie działo…?
— …Dzięki. — Machnął ręką. — Dam radę. — Spróbował się podnieść, jakby chcąc udowodnić swoje słowa. -
Uczucie osłabienia, które ci towarzyszyło, powoli mijało, więc stanąłeś na nogi o własnych siłach i rzeczywiście mógłbyś teraz odejść bez niczyjej pomocy. Kowal mimo to został w pobliżu, gdybyś jednak mimo wszystko jej potrzebował.
-
Za to Morzywał skinął mu głową, by upewnić kowala, że niczyjej pomocy nie potrzebuje, ale jest wdzięczny za chęci. Przyglądając się uważnie wiosce i horyzontowi, ruszył do domu.
-
Tak jak zauważyłeś wcześniej, od strony morza szedł sztorm, a wraz z nim burza. Ciężkie chmury gnały ku wam, a zimny wiatr czułeś już tutaj, dostając dreszczy. Poza tym nic ciekawego się nie działo, wioska zaś żyła spokojnie swoim rytmem jak do tej pory.
-
Na chwilę zatrzymał się, spoglądając na horyzont. To nie wyglądało dobrze, nie… Przeklinał swe doświadczenie, które jasno mówiło mu, że wypływanie w taką pogodę było dalekie od dobrego pomysłu. Narazi bliskich, narazi siebie… Nie, mógł ryzykować! Ale czy nie czynił tego samego, pozostając w Uwitkach?! Czuł, jakby w jego głowie zapanował chaotyczny tłok i harmider, z wszystkich stron napierających na jego czaszkę.
Przyjmij pomoc, jaką Ci ofiarowano.
O co chodziło? O co w tym wszystkim chodziło?
Zdezorientowany i przerażony wizją sytuacji bez wyjścia, zerwał się na równe nogi, już nie idąc, a desperacko biegnąć do swojej chałupy, szukając odpowiedzi na pytanie rozbrzmiewające w jego głowie.
-
Rzeczywiście, nie było to łatwe, jaką pomóc w końcu ci ofiarowano, poza ramieniem kowala, na którym mogłeś się oprzeć, gdy wybudziłeś się z tej strasznej wizji? Dość długo nie rozumiałeś, o co chodziło, aż wreszcie doszedłeś do wniosku, może i nie mającego najwięcej sensu, ale chyba jedynego, który w tej sytuacji odpowiadał na twoje pytanie: jedynym, co ci ostatnio ofiarowano, był skrzynia z biżuterią i innymi precjozami.
-
Tak… Tak, być może to właśnie w niej nie dostrzegł tego, co powinien zobaczyć od razu. Głupi, chłopski łeb! Od razu udał się do niej, by sprawdzić czy to właśnie szkatułka była poszukiwaną przez niego odpowiedzią.
-
Skrzynka zawierała dokładnie to, co wcześniej, nie licząc może oddanej czy podarowanej biżuterii. Wciąż znajdowało się tam pięćdziesiąt złotych monet, choć gdy znowu im się przyjrzałeś, wiedziałeś, że nie mają one nic wspólnego z tymi, które widywałeś na targach, były większe i cięższe, brakowało im też cesarskiej pieczęci, zamiast tego nosiły jakiś dziwny znak, którego nie rozpoznawałeś. A może i kiedyś go już widziałeś, ale upływ czasu mógł zatrzeć oryginalny wygląd. Poza nimi była tam też biżuteria, a wśród niej złoty naszyjnik z rubinem oraz złoty sygnet, również ozdobiony tym samym kamieniem szlachetnym. Teraz jednak, gdy lepiej się im przyjrzałeś, zauważyłeś inskrypcje, niewielkie, ale jednak możliwe do odczytania.
-
Czy mogło chodzić o drogocenne ozdoby, czy w nich kryła się szukana przez Morzywała odpowiedź? Od razu skupił się na sygnecie, bo skoro na nim zostało coś zapisane, to musiało mieć to jakieś znaczenie. Rybak przybliżył pierścień do swoich oczu, by odczytać te słowa i…
“Do cholery, przecież ja nie potrafię czytać.” Skarcił samego siebie, chwytając sygnet między palce. Czym prędzej odszukał żonę, by to ją poprosić od odczytanie inskrypcji. -
Kręciła się po domu, bo choć jeszcze nic nie spakowała, to musiała zajrzeć do w każde miejsce w chacie, aby zastanowić się, co powinna zabrać.
- Nie mam pojęcia. Nie znam tego języka, o ile to jakiś język. - wyznała po krótkiej chwili, gdy dostała od ciebie sygnet. - A czemu pytasz? -
— To, to jest ważne. — Odpowiedział, nie do końca chętnie. — Myślisz, że w wiosce znajdę kogoś, kto będzie umiał to przeczytać?
-
- Kochanie, niewiele osób potrafi czytać w naszej mowie, a co dopiero w innych. - odparła z lekkim uśmiechem, choć powiedziała prawdę. - A właściwie czemu ci tak na tym zależy? Nie powinieneś się pakować? Albo pomóc mi i dzieciom?
-
— To, to znaczy, ja… Ty… My nie możemy… — Morzywał zaplątał się w gąszczu własnych myśli. Czy miał jeszcze bardziej niepokoić ich tym, iż burza nie pozwoli im wypłynąć? Swymi wizjami? Ucieczką? Strachem, niepewnością, niewiedzą?! Ah, zbyt wiele niepokojów krążyło wokół głowy chłopa! — Wrócę! — Oznajmił tylko, wybiegając z powrotem na zewnątrz. Sołtys, może sołtys coś wie… Założył sygnet, by ten nie zgubił się w drodze i udał do niego.
// Wiem, że czekałeś na ten moment, Kubuś. //
-
Krzyczała jeszcze coś za tobą, ale natłok myśli stłumił jej słowa. Sołtysa znalazłeś przed jego chatą, gdy zabierał z podwórza do środka wszystko, co mogłoby ulec zniszczeniu podczas burzy. Ta była już niemal nad wioską, widziałeś strugi deszczu, które zaraz spadną na słomiane strzechy, a czarne chmury tak przykryły niebo, że było niewiele jaśniej niż w nocy.
- Morzywał? - zapytał tylko sołtys, nie przerywając gorączkowej pracy. -
// czemu jeszcze nie jestem Sauronem analfabetą//
— Sołtysie! — Dyszał ciężko, łapiąc oddech po biegu. Ściągnął pierścień z palca. — Potrzebuję odczytać pismo, nie nasze! Czy Sołtys zna kiego, kto umiałby?!
-
//Spokojnie.//
Popatrzył na ciebie jak na skończonego wariata, dyskretnie przenosząc wzrok na karczmę, jakby domyślając się, że to gorzałka sprowokowała to niecodzienne pytanie. Dopiero grzmot nadchodzącej burzy przywrócił go do rzeczywistości.
- Tak, może i tak. Zależy jakie, ale znam takiego kupca, czasem bywa w okolicy. Zwiedził kawał świata, mówi, że potrafi gadać w trzech językach, a czytać i pisać w siedmiu. Ja mu tam nie wierzę, że aż tyle zna, ale trochę na pewno. A po kiego ci to teraz potrzebne? Schowaj się lepiej, takiej burzy chyba nawet najstarsi w wiosce nie pamiętają. -
// jak mogę być spokojny kiedy Uwitki wciąż są Uwitkami, a nie Mordorem dla ubogich //
//żartuję oczywiście //— Ta burza, właśnie dlatego mnie tego kupca teraz trzeba! — Odpowiedział, patrząc z rosnącym przerażeniem na odległe pioruny. — Gdzie on?
-
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Mówiłem, że tu czasem bywa. Kiedyś na pewno przyjedzie, ale teraz nawet psa szkoda z domu wypuszczać, a co dopiero w drogę wyjeżdżać.
Jakby chcąc potwierdzić swoje słowa, skinął ci jeszcze raz głową, polecił wracać do domu i sam zamknął się w swojej chacie. Chwilę później, w akompaniamencie głośnego grzmotu, z nieba spadły setki i tysiące ciężkich, grubych kropel deszczu. -
Nie… Nie, nie! To wszystko nie tak! Przecież musiał być tutaj ktokolwiek, kto mógł mu pomóc!
Stał pośrodku deszczu, nie wiedząc co począć. Co miał zrobić, co miał zrobić?!
A jeżeli to nie o pierścień chodziło?
Zdjął sygnet z palca i spojrzał na niego.
A jeżeli to nie szkatułka, nie żadne złoto było mu potrzebne?! Więc co?! CO?!