Wioska Uwitki
-
Skrzynka zawierała dokładnie to, co wcześniej, nie licząc może oddanej czy podarowanej biżuterii. Wciąż znajdowało się tam pięćdziesiąt złotych monet, choć gdy znowu im się przyjrzałeś, wiedziałeś, że nie mają one nic wspólnego z tymi, które widywałeś na targach, były większe i cięższe, brakowało im też cesarskiej pieczęci, zamiast tego nosiły jakiś dziwny znak, którego nie rozpoznawałeś. A może i kiedyś go już widziałeś, ale upływ czasu mógł zatrzeć oryginalny wygląd. Poza nimi była tam też biżuteria, a wśród niej złoty naszyjnik z rubinem oraz złoty sygnet, również ozdobiony tym samym kamieniem szlachetnym. Teraz jednak, gdy lepiej się im przyjrzałeś, zauważyłeś inskrypcje, niewielkie, ale jednak możliwe do odczytania.
-
Czy mogło chodzić o drogocenne ozdoby, czy w nich kryła się szukana przez Morzywała odpowiedź? Od razu skupił się na sygnecie, bo skoro na nim zostało coś zapisane, to musiało mieć to jakieś znaczenie. Rybak przybliżył pierścień do swoich oczu, by odczytać te słowa i…
“Do cholery, przecież ja nie potrafię czytać.” Skarcił samego siebie, chwytając sygnet między palce. Czym prędzej odszukał żonę, by to ją poprosić od odczytanie inskrypcji. -
Kręciła się po domu, bo choć jeszcze nic nie spakowała, to musiała zajrzeć do w każde miejsce w chacie, aby zastanowić się, co powinna zabrać.
- Nie mam pojęcia. Nie znam tego języka, o ile to jakiś język. - wyznała po krótkiej chwili, gdy dostała od ciebie sygnet. - A czemu pytasz? -
— To, to jest ważne. — Odpowiedział, nie do końca chętnie. — Myślisz, że w wiosce znajdę kogoś, kto będzie umiał to przeczytać?
-
- Kochanie, niewiele osób potrafi czytać w naszej mowie, a co dopiero w innych. - odparła z lekkim uśmiechem, choć powiedziała prawdę. - A właściwie czemu ci tak na tym zależy? Nie powinieneś się pakować? Albo pomóc mi i dzieciom?
-
— To, to znaczy, ja… Ty… My nie możemy… — Morzywał zaplątał się w gąszczu własnych myśli. Czy miał jeszcze bardziej niepokoić ich tym, iż burza nie pozwoli im wypłynąć? Swymi wizjami? Ucieczką? Strachem, niepewnością, niewiedzą?! Ah, zbyt wiele niepokojów krążyło wokół głowy chłopa! — Wrócę! — Oznajmił tylko, wybiegając z powrotem na zewnątrz. Sołtys, może sołtys coś wie… Założył sygnet, by ten nie zgubił się w drodze i udał do niego.
// Wiem, że czekałeś na ten moment, Kubuś. //
-
Krzyczała jeszcze coś za tobą, ale natłok myśli stłumił jej słowa. Sołtysa znalazłeś przed jego chatą, gdy zabierał z podwórza do środka wszystko, co mogłoby ulec zniszczeniu podczas burzy. Ta była już niemal nad wioską, widziałeś strugi deszczu, które zaraz spadną na słomiane strzechy, a czarne chmury tak przykryły niebo, że było niewiele jaśniej niż w nocy.
- Morzywał? - zapytał tylko sołtys, nie przerywając gorączkowej pracy. -
// czemu jeszcze nie jestem Sauronem analfabetą//
— Sołtysie! — Dyszał ciężko, łapiąc oddech po biegu. Ściągnął pierścień z palca. — Potrzebuję odczytać pismo, nie nasze! Czy Sołtys zna kiego, kto umiałby?!
-
//Spokojnie.//
Popatrzył na ciebie jak na skończonego wariata, dyskretnie przenosząc wzrok na karczmę, jakby domyślając się, że to gorzałka sprowokowała to niecodzienne pytanie. Dopiero grzmot nadchodzącej burzy przywrócił go do rzeczywistości.
- Tak, może i tak. Zależy jakie, ale znam takiego kupca, czasem bywa w okolicy. Zwiedził kawał świata, mówi, że potrafi gadać w trzech językach, a czytać i pisać w siedmiu. Ja mu tam nie wierzę, że aż tyle zna, ale trochę na pewno. A po kiego ci to teraz potrzebne? Schowaj się lepiej, takiej burzy chyba nawet najstarsi w wiosce nie pamiętają. -
// jak mogę być spokojny kiedy Uwitki wciąż są Uwitkami, a nie Mordorem dla ubogich //
//żartuję oczywiście //— Ta burza, właśnie dlatego mnie tego kupca teraz trzeba! — Odpowiedział, patrząc z rosnącym przerażeniem na odległe pioruny. — Gdzie on?
-
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Mówiłem, że tu czasem bywa. Kiedyś na pewno przyjedzie, ale teraz nawet psa szkoda z domu wypuszczać, a co dopiero w drogę wyjeżdżać.
Jakby chcąc potwierdzić swoje słowa, skinął ci jeszcze raz głową, polecił wracać do domu i sam zamknął się w swojej chacie. Chwilę później, w akompaniamencie głośnego grzmotu, z nieba spadły setki i tysiące ciężkich, grubych kropel deszczu. -
Nie… Nie, nie! To wszystko nie tak! Przecież musiał być tutaj ktokolwiek, kto mógł mu pomóc!
Stał pośrodku deszczu, nie wiedząc co począć. Co miał zrobić, co miał zrobić?!
A jeżeli to nie o pierścień chodziło?
Zdjął sygnet z palca i spojrzał na niego.
A jeżeli to nie szkatułka, nie żadne złoto było mu potrzebne?! Więc co?! CO?! -
// jajco //
-
Deszcz nie przynosił odpowiedzi, podobnie jak burzowe chmury i grzmoty. Ale gdy niebo rozświetliła kolejna błyskawica, zobaczyłeś jakiś dziwny kontur w pobliżu brzegu, gdzie rybacy trzymali swe łodzie. Mignął ci tylko na sekundę i pierwszym, co pomyślałeś, był jakiś morski potwór, wąż morski o zębatej paszczy, długiej szyi i pękatym cielsku. Jednak gdy kolejny piorun uderzył jeszcze raz, tym razem mogłeś przyjrzeć się kształtowi bliżej: Owszem, był tam łeb węża morskiego, ale wyrzeźbiony z drewna. Cielsko okazało się kadłubem, a szereg długich łap - wiosłami. Żagiel był zwinięty przez pogodę, ale nie miałeś wątpliwości, że to sporych rozmiarów statek, który właśnie zarył dziobem o nadbrzeżny piasek.
-
// kuba, a zohan mnie wyzywa //
— Bogowie, ulitujcie się… — Morzywał poczuł, jak cała krew odpływa z jego twarzy. Biegiem ruszył w ich kierunku, musiał wiedzieć kim są, musiał wiedzieć, kogo ściągnął na swych bliskich i na swych sąsiadów.
-
// To go uderz z plaskacza w twarz i powiedz mu, że jak następnym razem cię zwyzywa, to go pobijesz. //
-
Nie mogłeś mieć pewności, że to ty, ten sygnet czy cokolwiek innego, co było jakoś z tobą związane, doprowadziło do pojawienia się tego okrętu. Tak czy siak, gdy szedłeś w jego stronę, załoga powoli opuszczała pokład, zeskakując wprost do wzburzonej wody lub na plażę. Wciągnęli oni statek głęboko na plażę, aby nie porwał go sztorm, a później ruszyli w kierunku wioski. Chyba tylko dzięki ciemnościom i lejącej się z nieba wodzie cię nie dostrzegli, ale ty widziałeś ich: wysokich, muskularnych, dobrze zbudowanych, z brodami, wąsami, włosami splecionymi w warkocze, w hełmach z nosalami, skórzanych kaftanach, kolczugach i lekkich pancerzach, zbrojni w okrągłe tarcze z drewna, okute metalem, sztylety, noże, włócznie, oszczepy, łuki i strzały, miecze, topory, maczugi i młoty, tak jednoręczne, jak i długie czy dwuręczne. Jeden z nich, o włosach i brodzie upiętych w warkocze, z wielką blizną przechodzącą tuż pod lewym okiem, który wyróżniał się na tle swoich kompanów ognistorudymi włosami, wzniósł w górę dwuręczny topór i wydał z siebie wrzask, który przebił się nawet przez deszcz, a inni wojownicy po chwili dołączyli.
- Tempus! Śmierć słabeuszom! - krzyknął, ku twojemu przerażeniu, i ruszył biegiem w kierunku wioski, tak jak i jego wojownicy. -
Morzywał nie wiedział, co wyrwało go z osłupienia; może był to widok ruszających do mordu wojowników, może ryk piorunów i deszcz, miotający ciężkimi kroplami w jego twarz. Jednak to nie miało znaczenia, a ważne było to, że właśnie teraz biegł ku swojej chacie, rozchlapując wszędzie wodę i kałuże, byleby dobiec tam przed najeźdźcami.
“Bogowie, dajcie mi tylko skryć ich, uciekniemy ku lasom, tam nas nie znajdą…” Chaotyczne myśli przebiegały przez jego umysły szybciej, niż błyskawice rozrywały niebo. “Pomóżcie, bogowie!”
-
W swym szaleńczym biegu kilka razy upadałeś wprost w kałuże i błoto. Za każdym razem, gdy upadałeś, słyszałeś coś, co wśród grzmotów i deszczu brzmiało jak śmiech, ale nie widziałeś nikogo, kto mógłby się śmiać.
Dobrze wiesz, że nie zdążysz. Twoi synowie i najmłodsze dzieci zginą, zabici z zimną krwią przez barbarzyńców. Twoje starsze córki i żona odpłyną z nimi do ich mroźnej ojczyzny, gdzie złożą je w ofierze swemu bogu lub uczynią z nich nałożnice. Czy tego chcesz?
Zauważyłeś, jak pierwsi wojownicy wdzierają się do domów, toporami i mieczami rąbiąc drzwi, rozwalając zawiasy młotami. Do dźwięków burzy i ich bojowych okrzyków dołączyły krzyki przerażenia i agonii, bez wątpienia należące do mieszkańców twojej wioski.
Wszyscy, których znałeś, których szanowałeś, którzy szanowali ciebie, z którymi dzieliłeś trudy i radości swego życia: zginą. Twoja wioska zniknie z tego świata. Czy tego chcesz?
Przebiegałeś akurat obok kuźni. Izbor musiał akurat pracować, w środku wciąż widać było światło. Jeden z napastników wszedł do środka, usłyszałeś niewyraźne okrzyki i szczęk metalu. Po chwili znowu wyszedł, a wręcz wypadł, a za nim wyszedł kowal, z rozżarzonym prętem w jednej dłoni i młotem w drugiej. Wojownik spróbował odzyskać równowagę i zasłonić się tarczą, ale ta ustąpiła po jednym ciosie młota. Metal znów szczęknął, gdy miecz zablokował pręt, a chwilę później tamten wydarł się z bólu, gdy młot roztrzaskał mu żebra. Krzyk ustał, gdy padł na kolana, a pręt wbił się prosto w jego usta.
- Nordowie! Nordowie! - krzyczał kowal, choć nie wiedziałeś czemu. Przecież nikogo tym wołaniem nie ostrzeże… Zamiast tego zwabił kilku innych wojowników, którzy rzucili się na niego z furią, widząc zwłoki towarzysza. Udało mu się zranić jeszcze jednego i zabić kolejnego, roztrzaskując mu czaszkę młotem, gdy tamci cofnęli się i jeden cisnął w Izbora oszczepem, kładąc go trupem.
Nordowie ponownie się rozbiegli, został tylko ten ranny, opierając się ciężko o ścianę kuźni. Chyba cię nie widział.
Daj mi jego krew. Zakończ życie barbarzyńcy. Uratuj swoich bliskich. -
Morzywał dyszał ciężko, patrząc na wojownika, którego miał zabić. Nawałnica miotała w niego ciężkimi strugami deszczu, ale to teraz się nie liczyło. Miał go zabić; nigdy nie odebrał człowiekowi życia. Musiał go zabić, bo tylko tak mógł uchronić swoją rodzinę. Każda sekunda zwłoki mogła być tą, która zgubi ich wszystkich.
Ignorując każdą myśl przeciwną temu, co miał zrobić, jak zahipnotyzowany podszedł do ciała Izbora i odebrał z ręki trupa kowalski młot. Z nim u swojej prawicy stanął przed najeźdźcą. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Zakończ życie.
Uniósł młot nad głowę i spuścił go na czaszkę barbarzyńcy.