[Deravierres] Awangarda
-
Licząc na to, że jest równie niewidoczny dla tamtych, jak i oni dla niego, począł się od razu cofać, wciąż leżąc, aby stanowić mniejszy i trudniejszy do wykrycia cel, szukając lepszej pozycji do obrony, opcjonalnie innych żołnierzy ze swojej jednostki lub w ogóle walczących po jego stronie.
-
Nazar
Imperialista usiłował pełzać niczym wąż, trzymając głowę nisko jak tylko się da. Kule gęsto śmigały w powietrzu, z głuchym odgłosem wbijając się w zmasakrowane ostrzałem artyleryjskim i granatami ściany, a następne odgłosy wystrzałów zdawały się do niego zbliżać lub to on sam zbliżał się do nich, czołgając się w gazowej ślepocie, kiedy coś stale łomotało po jego prawej. Po chwili ktoś upadł centralnie przed jego zakrytą przez maskę przeciwgazową twarzą, trąc plecami o gładką deskę, po czym bez ostrzeżenia został dźgnięty bagnetem prosto w klatkę piersiową i zwalił się na bok, przeraźliwie rzężąc.
- Wyrąbują nas tutaj! - usłyszał za sobą. - Do tyłu, do tyłu! -
Oczywiste, że takiej komendy nie mógł dać żaden z atakujących, więc ruszył w kierunku tychże okrzyków, licząc na ponowne połączenie z resztą oddziału lub chociaż kimkolwiek w tym samym mundurze, co on.
-
Nazar
Odgłosy walki wręcz wciąż nie ustawały, a kiedy się podniósł, dostrzegł kilka rozmazanych, widmowych sylwetek, które zdawały tańczyć ze sobą parami. Był to balet śmierci, jedna osoba z pary na sam koniec musiała skończyć bez głowy. Jeden z gazowych duchów dźgnął swojego fantomowego partnera bagnetem, inny przejechał mu z całej siły saperką po twarzoczaszce, rozrywając skórę i mięśnie tak samo skutecznie jak maskę przeciwgazową, a najmniej widoczna mara dokonała swego żywota ze skręconym karkiem. Upiory były jednak zbyt zajęte sobą, aby jakkolwiek zareagować na wyrośnięcie kolejnego z podłogi. Opuścił tę część, starając się nie wpaść na żadną ze zjaw, by nie przerwać ich krwawych godów.Im dalej szedł, tym gaz zdawał się rzednąć. Przez środek przebiegł nagle Imperialista z granatem w ręku, który bezpardonowo odbezpieczył i rzucił w kierunku gęstej chmury. Zauważył go.
- To pan, podoficerze? - wybełkotał ledwo słyszalnie. -
Skinął głową.
- Kapral Nazar Rykow. Gdzie reszta? -
Nazar
- Pewnie zginęli - wymamrotał cicho, po czym dodał - albo uciekli. I w naszym przypadku proponuję to samo.
Żołnierz cofnął się kilka kroków w tył, nie spuszczając z Nazara ukrytych za twardymi szkłami oczu.
- Można się wrócić na tyły - powiedział po chwili, znacznie wyraźniej, jakby pozbył się guli, która tkwiła w jego gardle jak kawałek ości nieopatrznie połkniętej z rybim mięsem. - W razie czego mogę poprowadzić. -
- Nie, dopóki ta pozycja nie zostanie uznana za straconą przez wyższą instancję. - odparł. Nie żeby śpieszno mu było umierać, był członkiem elitarnych wojsk Imperium, wymagano od niego więcej, wierzył w sprawę, za którą walczył, a jego oddział zwykł ruszać do ataku pierwszy i wycofywać się ostatni, więc nie w smak było mu porzucenie tych pozycji, które wciąż można było bronić, opóźnić wroga i go nadszarpnąć, a dopiero potem się wycofać. - Czyli mnie. Jeszcze nie pora na odwrót, żołnierzu.
-
Nazar
Mimo, że kawał śnieżnej gumy zakrywał mu twarz, słysząc to, nie wyglądał na zadowolonego. Oczyma wyobraźni Nazar widział, jak w opozycji do koloru maski przeciwgazowej, facjata za nią robiła się czerwona jak cegła.
- Przecież my tutaj zginiemy! - burzył się, znacznie zawyżając tłumiony przez ochronę przed gazem spanikowany głos.
Żołnierz chciał coś jeszcze powiedzieć, kiedy jego iście defetystyczna skarga, od której uszy patriotów więdły, została przerwana miażdżące natężenie decybeli, powstałych w wyniku jakiejś eksplozji w części okopu za jego plecami. Nazar był jeszcze w stanie usłyszeć jakieś siarczyste bluzgi, kiedy to dostrzegł, że Imperialista cofa się coraz bardziej. -
- Niech Cię szlag! - krzyknął, choć wątpił, żeby go usłyszał. - Jeśli wróg Cię nie zabiję, to ja to zrobię! Nie licz na łagodną karę i pluton egzekucyjny, będziesz zdychać powoli, jak każdy tchórz!
Chciał się wyżyć, dlatego do niego nie strzelał, jeszcze mógłby za to beknąć. Niech idzie, Nazar go kiedyś dopadnie. Teraz ruszył w kierunku ostatniej bitwy, nie było czasu do stracenia, gdy kilku wrogów wciąż można było zabić. -
Nazar
Tchórzliwy żołnierz rozpłynął się w oparach, a bluzgi i okazjonalne strzały stawały się coraz głośniejsze. Z rozrzedzonej gazowej chmury wychyliło się kilku żołnierzy w ciemnozielonych mundurach i białych maskach przeciwgazowych, z czego jeden z nich nosił charakterystyczną oficerską czapkę z twardym czarnym denkiem i dwoma ciemnoniebieskimi rombami na ciemnofioletowych pagonach, okalanych złotymi tasiemkami.
- Wycofujemy się! - ryknął podczas wymijania oficer, a kawał gumy na twarzy ani trochę nie ściszył jego donośnego komunikatu. -
Oficerska szarża dodawała mu powagi na tyle, żeby Nazar nie zareagował odpowiednio ostro, tak jak wcześniej.
- Kto wydał taki rozkaz? Czy tej pozycji nie da się już utrzymać? -
Nazar
- Postój tu chwilę, to zaraz zobaczysz! - ryknął na odchodne, nie oglądając się nawet za siebie i zniknął za jednym z najbliższych zakrętów, kierując się prosto do wyjścia z tej pułapki.
Nazar usłyszał głośny świst, kiedy coś z lewej odnogi okopu buchnęło kopcącym czerwonożółtym ogniem, przylepiającym się do okopowych desek. -
Kolejny odpowiedni argument, który sprawił, że Nazar rzeczywiście ruszył biegiem za tamtymi, uznając porażkę, ale i poprzysięgając, że tu jeszcze wróci.
-
Nazar
Po chwili i on zniknął za zakrętem, który okazał się być drogą wiodącą do wyzwolenia z pierwszej linii. I ścieżką do obserwacji, co z lasem zrobiła nagła nawała. Rozbite, rozkawałkowane drzewa leżały zwalone na cuchnącej prochem ziemi, a ich szczątki przypominały zdewastowane konstrukcje wsporcze do prowadzenia przewodów linii napowietrznych, aniżeli obiekty stworzone przez naturę. Niektóre z nich zostały wyrwane z korzeniami, zaś inne nadal dzielnie trzymały się w gruncie, ale już bez swoich rozłożystych zielonych koron. Głębokie leje artyleryjskie, z których nadal unosił się czarny dym, w połączeniu z metrami kwadratowymi wypalonej trawy i zniszczonych drzew tworzyły martwy, obcy krajobraz, jakby nie z tej planety. Pomyśleć, że jeszcze pół godziny temu ten pozbawiony jakiegokolwiek życia kawałek był gęsto zamieszkany przez liczne skupiska traw i naturalne wieżowce z żywego drewna i łagodnie zielonych liści…Niektórych upadłych drzew można było użyć jako całkiem porządnej osłony, która w połączeniu z mnogimi dziurami po bombach, tworzyła martwy obszar stronniczy atakującym. Nazar dostrzegł uciekającą w popłochu grupę obrońców, którzy jak na złamanie karku pędzili do głębiej położonych linii, by powiadomić ich o nagłym ataku, ale duszący, czarny jak smoła dym unoszący się nad w pośpiechu wykopanymi przez frontowców płytkimi rowami przeciwodłamkowymi wskazywał, że doskonale o tym wiedzą. Dobrze znana mu symfonia wojny okalała go całkowicie. Świetnie słyszał nieustający terkot kilku karabinów maszynowych, prujących kulami gdzieś w oddali i dogrywające eksplozje granatów. Wszechobecny rumor tylko utwierdzał go w przekonaniu, że to nie jest zwykły atak.
Zmasakrowana, porozrzucana po całym polu, jak poćwiartowana ofiara seryjnego mordercy, natura stanowiła barierę, przez którą ciężko było przejść. Połamane gałęzie może i nie wydawały się najgroźniejszymi przeszkodami, ale gdyby ktoś na nie upadł, nadziałby się na nie jak na włócznię. Aczkolwiek nie miał z nimi żadnego zbyt bliskiego spotkania, jednak te charakterystyczne ciernie rozerwały mu prawy rękaw, gdy przeczołgiwał się pod wyrwanym z gleby dębem. Przebiegł kawałek slalomem, omijając puste w środku pnie, wpadał i wychodził z kilku kolejnych lejów i omal nie wszedł na w połowie zanurzony w ziemi niewybuch, ale ostatecznie udało mu się doczłapać do jednego silniej ufortyfikowanych posterunków, które jakoś przetrwały bombardowanie.
Ów punkt obronny miał formę zamkniętego okopu w kształcie koła, z wbudowanym na środku niemal nietkniętym blaszanym baldachem przeciwartyleryjskim i dwoma uszkodzonymi ciężkimi karabinami maszynowymi, których wygięte lufy wciąż były skierowane przed siebie. Jednakże Wnętrze zagłębienia, podobnie jak na pierwszej linii, tonęło w gałęziach i połowicznie zwęglonym igliwiu. Zszedł do niego i spostrzegł, że obrońcy wyparowali. Był tutaj zupełnie sam.
-
Spędził chwilę na tym, aby odsapnąć, a później naładować broń i ocenić, czy może pozbyć się już maski przeciwgazowej. Mógłby się tutaj dłużej bronić, więc postanowił sprawdzić, czy któryś z karabinów maszynowych działa.
-
Nazar
Karabin nie wymagał przeładowania. Wyglądało również na to, że gęsta, wręcz możliwa do cięcia nożem, chmura trujących oparów nie pokryła całego obszaru - w końcu pas ziemi, przez który przeszedł miał czyste powietrze, podobnie jak i ta porzucona(?) pozycja. Ale gdy wyściubiał lekko nos zza parapet okopu, widział, że dalej położone tereny, jak i część znacznie dalej położonej drugiej linii, nie miały tyle szczęścia i gaz wciąż nie uległ tam rozrzedzeniu. Skala zniszczeń i rozległość mgły śmierci wskazywały na to, że nawet cały sektor mógł ulec ostrzałowi.Natomiast karabiny maszynowe zaliczyły bardzo bliskie spotkanie z eksplozjami - jednemu w ogóle brakowało tylnej części, a lufa drugiego była tak mocno wykrzywiona, że równie dobrze mogłaby służyć jako drogowskaz. Nadają się one co najwyżej na złom.
-
Obrona tej pozycji bez broni maszynowej raczej nie da wiele, więc jak najszybciej ruszył w dalszą drogę do własnych pozycji, ciesząc się tylko z tego, że nic nie wpadnie w ręce wroga.
-
Nazar
Drugi pas ziemi był mniej zniszczony niż pierwszy, ale wciąż był cmentarzem natury. Z tą różnicą, że jej szczątków, jak i kraterów, było mniej. Ogólnie tą zdewastowaną połać ziemi można przyrównać do pozaszkolnego toru przeszkód - pełno czołgania się, przeskakiwania, wpadania do dziur i omijania co gorszych barier, które wydłużyłyby czas jego pokonania.Dość mocno zmęczył się przemarszem i mógłby mieć spory problem, gdyby przez całą drogę ktoś do niego strzelał. Gdy w końcu wyszedł z blokujących wizję zwalonych drzew i gałęzi, byłby bardzo łatwym celem. Ale nikt nie strzelał. To w sumie tylko pokazuje, że zawsze mogło być gorzej. Od razu po jego przejściu skierował się do prostego rowu przeciwodłamkowego, którego prawy bok zwieńczony był sporej wielkości kraterem po wybuchu, który nadał całej pozaliniowej fortyfikacji iście zdewastowany wygląd. Wskoczył do środka. Rów nie był w żadnym aspekcie imponujący - by uchronić swoje ciało przed kulami i wzrokiem wroga, należało cały czas chodzić pochylonym do przodu i z lekko ugiętymi kolanami, nie miał żadnego wewnętrznego obicia, całość stanowiła wilgotna ziemia, która tylko czekała, by dostać się do otwartych ran, a jedyną formą sztucznej osłony były hałdy na parapecie, wykonane z samotnej linii worków z piaskiem z wąskimi lukami, które stanowiły wyszczególnione pozycje strzeleckie. Mimo kiepskich warunków sanitarnych i obronnych fortyfikacji, Nazar napotkał w końcu jakieś żywe dusze, które nie pałały ani żądzą ucieczki, ani palącą chęcią przemienienia go w sito.
Jeden z żołnierzy siedział oparty o ziemną ścianę, opatrywany przez sanitariusza, który w pośpiechu bandażował mu lewe ramię. Oprócz nich było tutaj siedmiu żołnierzy uzbrojonych w karabiny powtarzalne Szczerniakowa M1891, którzy przez chwilę wpatrywali się w niego w milczeniu, by po kilkunastu dłużących się sekundach powrócić do obserwacji przedpola. Odezwał się tylko jeden:
- Jak wygląda sytuacja na pierwszej linii? -
- Aktualnie to jest pierwsza linia. - mruknął pod nosem. - Wszystko, co było dalej, zniszczył ostrzał artyleryjski i gaz bojowy, a wszędzie roi się od żołnierzy wroga. Nasi albo uciekli, albo zginęli.
//Pirat? Wilkołak? Cokolwiek?// -
Nazar
Żołnierz pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Tego nawet nie da się nawet nazwać linią - skwitował. - Mieliśmy być odwodem tej pełnoprawnej, ale zaskoczył nas ostrzał. Jeden z pocisków pierdolnął w rów i straciłem radiotelegrafistę. Odłamek poharatał mu rękę a drugi rozwalił radio. Gdyby nie miał go na plecach, to pewnie już by nie żył. Tak czy siak, jesteśmy odcięci od dalszych linii obrony i nie ma chuja, że przetrzymamy tutaj jakikolwiek atak. Musimy się wycofać głębiej.Jeszcze za nim wojskowy skończył, Nazar usłyszał charakterystyczny świst pocisku artyleryjskiego przecinającego powietrze - kilka z nich zaryło w przedpole i uwolniło mlecznobiały dym, który zasłonił sporą część obszaru.
- Musimy się wycofać - powtórzył jak mantrę, która jeszcze przez chwilę brzmiała Nazarowi w głowie.