[Deravierres] Awangarda
-
Nazar
Gdy spróbował wychylić głowę za róg, kula zaryła w drewno parę centymetrów od jego głowy. Udało mu się jedynie dostrzec dwie sylwetki na dole pozycji strzeleckiej i jedną nad nią, wyłaniającą się z dymu. Odczekał chwilę i wychylił się ponownie. W oczy rzucił mu się żołnierz, który przebiegał przez korytarz. Wystrzelił. Kula chybiła obok jego lewej ręki. Gdy schował się za osłoną po strzale, zdążył tylko dostrzec, że pada na ziemię i chyba wyjmuje coś zza pasa. -
Spodziewając się, co to może być, sam pierwszy odbezpieczył i cisnął granat tam, gdzie spodziewał się wrogich żołnierzy, po czym odszedł kilka metrów, gdyby tamten zdołał rzucić swój.
-
Nazar
Wyjął granat zza pasa. Jego ręka już sięgała do jego spodu, gdy ten od wroga odbił się od prawej ściany i potoczył się na samym środku wyjścia z korytarza. -
Jednocześnie przebierając nogami i klnąc pod nosem, znów odpuścił im terenu, aby nie dać się poszatkować odłamkami. Jednocześnie w biegu odbezpieczył granat i cisnął go od razu tam, gdzie powinni być napastnicy.
-
Nazar
Odłamki wystrzeliły w powietrze. Dwóch żołnierzy padło bezwładnie, jak marionetki, którym ktoś odciął sznurki. Na prawą ścianę okopu chlusnęła czerwień. Coś z ogromną siłą uderzyło w jego prawe ramię. Zatoczył się do tyłu i oparł lewym bokiem o deski.Z trafionej kończyny wystawał spory kawałek metalu. Nie bolało, a rana nie krwawiła. Żelastwo blokowało jej upływ.
W okopie panował chaos. Na jego dalszą część wciąż spadał deszcz granatów. Ktoś krzyczał, ale był zagłuszany przez nieustanne eksplozje. Wtedy spostrzegł, że został oddzielony od swojej grupy. Znajdował się na drugim końcu odcinka, na samej flance.
Wróg nie przestawał nacierać. Jakiś nieprzyjacielski piechur wyłonił się ze sztucznej mgły i biegł po parapecie okopu. Do karabinu miał przytroczony bagnet. Szarżował wprost na jego rozbity „oddział”.
-
Chwilowo nie zważając na ranę, spróbował ustrzelić piechura, większe zagrożenie widząc w tym kawałku żelaza na końcu jego karabinu niż w tym, który wbity był już w jego ciało.
-
Nazar
Od wskoczenia wprost do okopu dzieliło go kilka kroków. Uniósł swój karabin wyżej, jak włócznię, którą miał zaraz wbić w tors dzikiego zwierzęcia. Palec Nazara zaległ na spuście. Wystrzelił. Nim zdążył zobaczyć, czy trafił, coś z dużą siłą uderzyło go w górną część pleców, posyłając go na ziemię. Szczerniakow wyślizgnął mu się z rąk i poleciał kilka metrów od niego. Upadł, ale nie stracił przytomności. Jakiś sukinsyn zaszedł go od tyłu. -
Nie tracąc czasu na sięganie do karabinu, od razu wyszarpnął z kabury pistolet. Odbezpieczył go, obracając się jednocześnie na plecy, aby znaleźć się twarzą do przeciwnika. Nie czekając, szybko wymierzył, bo i odległość niewielka, po czym wystrzelił dwa trzy razy, celując w klatkę piersiową i głowę.
-
Nazar
Wraży trep zamachnął się na niego kolbą karabinu. Nazar rzucił się na bok. Kawał twardego drewna minął jego głowę o parę centymetrów i uderzył w ziemię. Wyszarpnął z kabury pistolet i wypalił. Na ścianę chlusnęła krew, a żołnierz padł na ziemię trzymając się za pierś. -
Wstał i rozejrzał się wokół, nasłuchując i wypatrując obecności tak wrogów, jak i reszty imperialnych żołnierzy.
-
Nazar
Linia chwiała się pod wpływem anschreickiego szturmu. Nie mógł wiedzieć, jak wygląda to na reszcie odcinków, ale tutaj nie było kolorowo. Z pośpiesznie wycofującej się grupy imperialnych żołnierzy na końcu korytarza dostrzegł tylko dwóch, przynajmniej tych wciąż dychających. Na ziemi leżał wcześniej widziany przez niego sołdat, który z dziką zawziętością wpadł niczym burza do okopu z bagnetem. Zaraz obok niego siedział obiekt wyładowania jego furii, w postaci opartego o ścianę ciała młodego mężczyzny z obficie krwawiącym rozdarciem na samym środku klatki piersiowej.Reszta oddawała pola i wycofywała się na dogodniejsze pozycje w trzewiach fortyfikacji, która za kilka minut miała stać się grobem bliżej nieokreślonej liczby ludzi z obu stron. Stało nad nimi ryzyko przełamania, akcentowane przed spazmatycznie trzęsące okopem pojedyncze eksplozje i leżące bezwładnie trupy, przypominające marionetki, którym ktoś nagle odciął sznurki. Jeśli nie chciał skończyć jak oni, powinien zrobić to samo co reszta zgrupowania.
-
Pozbierał więc manatki i czym prędzej zaczął taktyczny odwrót, bo przecież nie uciekał, elita nigdy nie ucieka.
-
Nazar
Podniósł karabin i rzucił się do biegu. Skręcił. Wtem usłyszał donośny łoskot zza pleców. Ktoś wystrzelił. Kula minęła jego znikającą za zakrętem głowę o włos. Z tępym odgłosem trafiła w środek brudnej deski i zamieniła ją w deszcz ostrych drzazg. Wróg nie próżnował, wbił się w powstałą szczelinę w obronie chwilę po jej powstaniu. -
Oddał na ślepo kilka strzałów z pistoletu za siebie, nie tyle licząc na zabicie kogoś, ale bardziej chwilowe spowolnienie wroga, to na tym zależało mu najbardziej, gdy usiłował dobiec w jednym kawałku do pozycji zajmowanych przez swoich.
-
Nazar
Posłał trzy kulki za siebie i pobiegł dalej. Za kolejnym zakrętem w końcu trafił na imperialnych żołnierzy, którzy nie dokonywali taktycznego odwrotu. Obstawiali dwa wejścia do obszernego węzła komunikacyjnego, prowadzącego do dalszej części okopu. Było ich pięciu. Trzech obstawiało lewy, dwóch prawy. Lewy miał kiepsko z osłonami, dlatego albo leżą brzuchem na ziemi, albo przylgnęli do ścian na zakręcie. W prawym za osłonę wzięli sobie wywrócony na bok stół. Kule karabinowe pewnie podziurawią go jak papier, ale to lepsze niż nic.
- Jest tam ktoś jeszcze? – odezwał się jeden z żołnierzy za stołem. -
- Nikt, kto nie zasługuje na kulkę. - mruknął. Skorzystał z chwili i towarzystwa innych żołnierzy, aby usiąść i chwilę odsapnąć. Przeładował pistolet i karabin, a później przyjrzał się swojej ranie.
-
Nazar
W karabinie nie było już nabojów, więc poszła cała łódka. Zaś w magazynku pistoletu zostały jeszcze trzy naboje, które będą mieć jeszcze szansę posłać choć dwóch przeciwników Wszechimperium w stan wiecznego śnienia. Są na wagę złota. Schował je do jednej z ładownic, byleby nie wyciągnął go w trakcie ostrego starcia.Przyjrzał się jeszcze ranie. Odłamek rozdarł skórę jak papier i wszedł jak nóż w masło. Okolica rany była wyraźnie zaczerwieniona, ale chociaż nie krwawiła. Gdyby trafiła w tętnicę, to nie zaszedłby tak daleko, nie mówiąc już o walce. W najlepszym przypadku kawałek żelastwa minął kość i dość prędko się zregeneruje. Poziom adrenaliny zaczął schodzić, co objawiło się rwącym bólem. Syknął. Nie jest może śmiertelna, ale lekarz powinien rzucić na nią okiem.
-
Na pewno da to obejrzeć komuś, kto się na tym zna, ale teraz nie miał na to czasu. Wbił w okolice rany strzykawkę z morfiną, aby zredukować ból, a później owinął ją bandażami.
- To musi wystarczyć. - mruknął i powiedział nieco głośniej: - Kto tu dowodzi? -
Nazar
Użycie tak silnego środka przeciwbólowego w przypadku takiej rany to spore nadużycie, ale na froncie liczy się przecież pełna sprawność, czyż nie? Trochę potrwa, nim jej efekty wejdą w życie, a ból zdawał się tężeć. Może to ostatecznie dobrze, że zdecydował się na ten krok.- Ja – Żołnierz za stołem odwrócił się w jego kierunku. Na jego prawym ramieniu widniał jeden poziomy pas z czarnej tkaniny, z której wykonane były jeszcze patki kołnierzowe, na których widniały ciemnoniebieskie przypinki w kształcie rombów. To sołdat o randze plutonowego. – Dopóki nie połączą się z dowództwem, mamy utrzymywać tę pozycję i okazjonalnie czekać na nadejście kostuchy. Przynajmniej taki rozkaz właśnie otrzymaliśmy.
-
Pokiwał głową i westchnął. Posiedział tak jeszcze chwilę po czym sam zajął pozycję, czekając na atak przeciwnika, bo nie miał wątpliwości, że ten nastąpi i do tego niebawem. Ustawił się po prawej, aby obie strony były bronione równomiernie, zajmując pozycję w pobliżu stołu, choć rzeczywiście nie obiecywał sobie wiele po tej osłonie.