Strzaskana Skała
-
Wbrew pozorom całość była dość elegancka, z dużym stołem, licznymi krzesłami i pełną zastawą. Gorzej, że były tam resztki posiłku i choć na pierwszy rzut oka była to zwykła pieczeń, gulasz i zupa na kości, to nie miałeś wątpliwości, jakiego mięsa użyto do przygotowania tego jedzenia. Był też dywan, kominek i nawet kilka obrazów, nic tu nie pasowało do mieszkańców domu, ale nie ma co się dziwić, skoro go zawłaszczyli. Naprzeciwko i po prawej są kolejne drzwi, jedne i drugie zamknięte. Zza tych po prawej zaś słyszysz zbliżające się powoli kroki.
-
“-- Pełna klasa. --” Pomyślał, ale kroki szybko odwróciły jego uwagę. Ukrył się za stołem i wycelował rewolwer w drzwi, gotów do naciśnięcia spustu.
-
Ku twojemu zdziwieniu, przez drzwi weszła wiekowa, przygarbiona staruszka. Idąc powoli, zupełnie się tobą nie przejmowała. Właściwie nie byłeś pewien, czy cię zauważyła, najzwyczajniej w świecie zabierała naczynia ze stołu do koszyka, a gdy skończyła, odwróciła się, kierując się z powrotem do czegoś, co przez uchylone drzwi wyglądało jak kuchnia, gdzie przygotowywano posiłki.
-
Korzystając z tego, że starość prawdopodobnie niezbyt łaskawie obeszła się z kobietą, w ciszy podążył za jej plecami do kuchni. Gdy tylko znajdzie się na tyle blisko, ogłuszy ją szybkim ciosem w tył głowy. Nie była aż takim zagrożeniem.
-
Niekoniecznie miałeś rację, bo gdy ją ogłuszyłeś, a ta upadła, zauważyłeś, że ma przy sobie nóż i dwa rewolwery, które niekoniecznie musiała nosić dla ozdoby. Pomieszczenie było rzeczywiście kuchnią, typową kuchnią, upiorną tylko dlatego, że wiedziałeś, co się tu przygotowuje. W kuchni były jeszcze jedne drzwi, otwarte, które prowadziły do spiżarni. Nie było tu na szczęście nabitych na haki i marynowanych ludzi, ale warzywa, chleb, nabiał, owoce, przyprawy i tym podobne, zwyczajne jedzenie.
-
Przynajmniej to było jakimś pocieszeniem… Rozbroił babcię, zabierając jej broń i wiążąc jej dłonie za plecami. Po tym zawrócił do jadalni, podchodząc do drugich drzwi. Nasłuchał, czy ktoś jest po drugiej stronie.
-
Jeśli był, to był bardzo cicho, bo nie słyszałeś nic. Dopiero po chwili do twoich uszu dobiegł dziwny dźwięk i chwilę zajęło ci zrozumienie, że był to dźwięk jaki wydają klawisze pianina.
-
Dziwne, ale zajęcie tamtej osoby pianinem było mu na rękę. Powoli, delikatnie nacisnął na klamkę i wszedł, celując rewolwerem tam, gdzie słyszał pianino.
-
Fałszywy alarm, jak się okazało. W środku było pianino, a także sofa, kominek, kilka foteli, biblioteczka, kolejne obrazy i tak dalej, ale nie było żadnego z kanibali. Tym, kto grał na pianinie był szary kot, który wlazł na instrument i przechadzał się po klawiszach.
-
Sey odetchnął z ulgą, pchlarz narobił mu strachu. Teraz tylko pozostawała jedna kwestia, czyli jak dostać się na piętro? Nie widział żadnych schodów.
-
Drzwi, znów na prawo. To najpewniej za nimi znajdowały się schody.
-
Ostrożnie nacisnął na klamkę i wszedł na klatkę. Uniósł rewolwer nad siebie i zaczął wspinać się po schodach.
-
Cicho, ciemno i upiornie. Na szczycie schodów drzwi, a za nimi słyszysz jakieś głosy czyli tym razem na pewno dojdzie do starcia z kanibalami.
-
Kiedyś musiało. Nacisnął na klamkę i zajrzał do środka, wchodząc najpierw lufą rewolwera.
-
Widziałeś jednego, stojącego na końcu korytarza, obok zakrętu. Nie miał broni w dłoniach, ale widziałeś kaburę z rewolwerem przy pasie, na którym trzymał dłoń. Był do ciebie odwrócony bokiem, ale zaczął się odwracać, gdy usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi.
-
Seymour gwałtownie wyciągnął przed siebie rękę z rewolwerem, celując prosto w jego twarz. Był gotowy do strzału gdyby tamten tylko sięgnął po broń.
— Spróbuj pisnąć, a dorobię Ci jeszcze jedną dziurę na buźce. — Powiedział surowo, taksując go wzrokiem. -
Nie zareagował zupełnie, po prostu odwrócił się, jak gdyby nigdy nic, przyjmując poprzednią pozę.
-
Seymour zdziwił się, widząc takie zachowanie, ale nie ściągnął muszki z kanibala. Wdrapał się na piętro, przechodząc przez framugę i podszedł do niego z rewolwerem w dłoni, gotowy do ogłuszenia go.
-
Tak miał się zachowywać, żeby nie zarobić kulki, przynajmniej w pewnym sensie. Ale wszystko okazało się w rzeczywistości pułapką, bowiem gdy tylko podszedłeś bliżej, zza rogu wyskoczył kolejny kanibal, o wiele lepiej zbudowany i wyższy od swojego poprzednika, który od razu chwycił się za dłonie, usiłując wygiąć tę z rewolwerem tak, abyś nie mógł zastrzelić żadne z nich, jednocześnie zaciskając na niej uścisk łapy o sile imadła, chcąc zmusić cię do puszczenia rewolweru.
-
Cholera, pieprzona i solona mać! Z impetem uderzył potylicą prosto w pierś kanibala, by pozbawić go tchu w piersi i wytrącić z równowagi. Jeżeli by się zgiął, od razu dołożył uderzeniem głowy w nos. Jednocześnie cały czas starał się wywinąć dłoń tak, by chociaż orientacyjnie strzelić w kierunku jednego lub drugiego kanibala. Nie musiał trafić, potrzebował tylko, by ten wystraszył się i na sekundę stracił czujność. Sekunda wystarczała, by wyrwać się z jego łap i strzelić prosto w pierś.