Strzaskana Skała
-
// Najemnik tj. Oswald, tak? //
-
//Tak.//
-
Seymour zmierzył go od stóp do głowy wzrokiem, po czym westchnął, bo nijak lubił się tłumaczyć.
— Wygląda na to, że postrzeliłem naszego człowieka. — Powiedział bez ogródek, utrzymując obojętny wyraz twarzy. Oswald nie był głupi, powinien zrozumieć. — Wybiegł tam, z chaszczy. — Wskazał miejsce dłonią. — Nie odpowiadał na moje zapytania, zaatakował mnie, a później wyrwał w kierunku obozowiska. Postrzeliłem, bo nie wiedziałem co to za jeden i jakie ma zamiary, a tym bardziej z czym biegnie do obozowiska. — Szybko wytłumaczył się. -
- Zdrowa reakcja, ale i tak będę Cię musiał jakoś skarcić przy wszystkich. Na przyszłość pierwszy strzał oddaj tak, żeby nie zabić ani nie zranić, ostrzegawczo, jeśli będziesz mieć wątpliwości… A teraz wracaj na posterunek, obgadam wszystko z resztą, przeszukam tamtego i powiem Ci co dalej.
-
— Tajest. — Odmruknął w odpowiedzi i powrócił do swoich krzaków.
Zobaczymy, co wymyśli Oswald, pomyślał. Chociaż nie byłoby dla niego niespodzianką, gdyby teraz reszta obozu patrzyła na niego spod byka. Nie ma się co dziwić, na pewno nie przypodobał im się tą sytuacją, a i nie był przyzwyczajony do pracy w zespole. -
Przybył na Twoje stanowisko po zaledwie dwóch kwadransach, spodziewałeś się, że cała ta narada potrwa o wiele dłużej. Tak czy siak, widziałeś też, że wszyscy, może poza tym, którego postrzeliłeś, szykują się do ewentualnej walki.
- Jest ranny, stracił sporo krwi, do tego nie jadł, nie spał i jest ledwo żywy ze strachu, ale udało mu się nam coś przekazać, nim zemdlał. - powiedział na wstępie najemnik, opierając się o pobliskie drzewo plecami. - Jak się okazało, po drodze na farmę spotkali trzech innych awanturników, którzy właśnie zrobili tam zwiad. Jak się okazało, była opuszczona od niedawna, nikt nie wiedział, czemu jej mieszkańcy ją puścili, ale zrobili to w takim pośpiechu, że zostawili sporo narzędzi i innego sprzętu. Byli rancherami, obiecali zapłacić za ochronę, pozwolili też im wziąć zapasy, broń i inne takie, im zależało na narzędziach do pracy na roli, sprzętach domowych czy żywym inwentarzu. Jak się okazało, ktoś ich uprzedził i zajął już farmę, a oni wszyscy wpadli w pułapkę. On jeden się wyrwał, tamci trzej i jeszcze jeden nasz człowiek zostali. I lepiej będzie ich odbić jak najszybciej, bo oni nie wiedzą do końca, na kogo trafili, ale ja wiem… Gang Dijranów. - wyjaśnił wszystko Oswald, a gdy zauważył ze zdziwieniem, że dramatyczna pauza i nazwa gangu nie wzbudziła Twojej większej reakcji, dodał coś, co wyjaśniło wszystko: - To nie tylko przestępcy, złodzieje i mordercy. Oni jedzą ludzi. -
Seymour wysłuchał w milczeniu jego słów, po czym obrócił się, jeszcze raz spoglądając na pilnowany przez siebie sektor.
— No to się porobiło. — Westchnął. — Powiedział, ile na oko na ich tam siedzi? -
- Z tego co ostatnio o nich słyszałem, był ich niecały tuzin, ale trzeba założyć, że może być ich nawet jeszcze więcej. Właśnie zbieram ludzi. Bracia zostaną, są najmniej doświadczeni, niech pilnują obozu, górników i rannego. Reszta zgłosiła się na ochotnika, tamci dwaj zresztą też, ale kazałem im zostać. Ja idę, bo nie zostawię ich samych. A Ty nie masz wyboru, to w ramach kary za postrzelenie tamtego, w ten sposób powinieneś odbudować swoją reputację u innych najemników, chyba że ich też postrzelisz.
-
Seymour parsknął śmiechem, kręcąc przecząco głową.
— Nie, na razie nie planuję. O której wyruszamy? -
- Cieszę się, że humor dopisuje. Pchanie się tam w nocy to kiepski pomysł, wyruszymy tuż przed świtem, farma nie jest daleko, o świtaniu powinniśmy być na miejscu i ich zaskoczyć.
-
— Mhm. — Mruknął, żując słowa Oswalda. — Mógłbym wybrać się tam wcześniej i z daleka przyjrzeć budynkowi. Będę miał czas na zapoznanie z sytuacją i zapewnienie wam osłony z dystansu.
-
— Mhm. — Mruknął, żując słowa Oswalda. — Mógłbym wybrać się tam wcześniej i z daleka przyjrzeć budynkowi. Będę miał czas na zapoznanie z sytuacją i zapewnienie wam osłony z dystansu.
-
- Nie żebym Ci nie ufał, ale sam odczuwam lekki niepokój podczas ataku na kanibali. Jaką mam mieć gwarancję, że nie skorzystasz z okazji żeby spieprzyć?
-
— Słuchaj. — Sey odwrócił się od rusznicy i spojrzał na niego. — Nie brałem tej roboty dlatego, że nudziło mi się albo dlatego, że miałem ochotę na wycieczkę. Potrzebuję tej roboty, moje kieszenie są puste, więc nawet jak bym chciał spieprzyć, to nie stać byłoby mnie nawet na najtańszą wódkę. Poza tym… — Machnął dłonią. — Ja nie jestem z tych, co spieprzają. Za stary jestem na to.
-
- Spieprzyć, donieść komu trzeba, dostać ładną działkę. - odparł, wyliczając kolejne czynności na palcach. - To też plan. Ale niech będzie, puszczę Cię nie zwiady, ale nie samego. Jeśli już dałeś radę jakoś poznać pozostałych, to możesz wybrać kogoś, z kim nie zabijesz się po drodze. A jeśli nie, to ja Ci kogoś takiego przydzielę.
-
— Murrey. — Odparł. — Facet podobno zna się na okolicy, więc będę go potrzebował.
-
Pokiwał głową.
- Da się załatwić. Coś jeszcze? -
— To… Chyba wszystko. — Stwierdził Seymour. Właściwie, nie potrzebował niczego więcej. Miał broń, psa i gościa, który znał okolicę. Wszystko.
-
A więc stary najemnik odszedł, nie mając tu już również nic do załatwienia. Pozostaje tylko przygotować się do akcji i odpocząć, jeszcze cały wieczór i noc przed Tobą.
-
// Czyli mogę zleźć z stanowiska, tak? //