Strzaskana Skała
-
- Nie żebym Ci nie ufał, ale sam odczuwam lekki niepokój podczas ataku na kanibali. Jaką mam mieć gwarancję, że nie skorzystasz z okazji żeby spieprzyć?
-
— Słuchaj. — Sey odwrócił się od rusznicy i spojrzał na niego. — Nie brałem tej roboty dlatego, że nudziło mi się albo dlatego, że miałem ochotę na wycieczkę. Potrzebuję tej roboty, moje kieszenie są puste, więc nawet jak bym chciał spieprzyć, to nie stać byłoby mnie nawet na najtańszą wódkę. Poza tym… — Machnął dłonią. — Ja nie jestem z tych, co spieprzają. Za stary jestem na to.
-
- Spieprzyć, donieść komu trzeba, dostać ładną działkę. - odparł, wyliczając kolejne czynności na palcach. - To też plan. Ale niech będzie, puszczę Cię nie zwiady, ale nie samego. Jeśli już dałeś radę jakoś poznać pozostałych, to możesz wybrać kogoś, z kim nie zabijesz się po drodze. A jeśli nie, to ja Ci kogoś takiego przydzielę.
-
— Murrey. — Odparł. — Facet podobno zna się na okolicy, więc będę go potrzebował.
-
Pokiwał głową.
- Da się załatwić. Coś jeszcze? -
— To… Chyba wszystko. — Stwierdził Seymour. Właściwie, nie potrzebował niczego więcej. Miał broń, psa i gościa, który znał okolicę. Wszystko.
-
A więc stary najemnik odszedł, nie mając tu już również nic do załatwienia. Pozostaje tylko przygotować się do akcji i odpocząć, jeszcze cały wieczór i noc przed Tobą.
-
// Czyli mogę zleźć z stanowiska, tak? //
-
//Tak.//
-
W takim razie pierwszym, co musiał zrobić, było odnalezienie Murrey’a i omówienie z nim wypadu. Jeżeli ma polegać na jego wiedzy, to lepiej będzie od razu dowiedzieć się kilku faktów na temat okolicy. Udał się z powrotem do obozu w poszukiwaniu mężczyzny.
-
Poza rannym, który pewnie był teraz w jednym z namiotów, może sam, może pod opieką jakiegoś górnika, wszyscy pozostali najemnicy siedzieli wspólnie przy ognisku, rozmawiając o rewelacjach dostarczonych przez kompana, Twoim omyłkowym postrzale i jutrzejszej akcji.
-
W takim razie Seymour odszukał wzrokiem Murrey’a i podszedł do niego od pleców, kładąc dłoń na jego ramieniu by zwrócić jego uwagę.
-
Odwrócił się i co prawda nie strząsnął Twojej ręki, ale widziałeś, że sięgnął po broń, co było niepokojące, ale to w sumie nawyk każdego, kto żył na tyle długo, aby go sobie wyrobić.
- Mnie też kropniesz? - zapytał, a reszta parsknęła śmiechem, choć niezbyt wesołym, mieli świadomość, że jakiś nowy rekrut do ich bandy rewolwerowców o mało nie zabił im kumpla. -
— Może, ale dopiero później. — Odpowiedział Sey, niezrażony gadką. — Potrzebuję Cię na słowo.
-
- Śmiało, nie mam przed nimi nic do ukrycia. - odparł, nie ruszając się z miejsca.
-
Traper założył donie na pierś.
— Około godziny przed świtem wyruszymy razem na farmę. Zorientujemy się w sytuacji, a do tego będę potrzebował Ciebie, by po omacku nie wyjść prost na jej dziedziniec. -
W milczeniu pokiwał głową, akceptując ten plan. Widocznie nie miał żadnych pytań czy wątpliwości bądź też nie miał zamiaru Cię o nich informować.
-
Sey doskonale to rozumiał.
— W takim razie do rana. — Odparł na milczenie Murrey’a i poszedł zadbać o siebie.
Przydałoby się coś zjeść, a potem odespać kilka godzin. -
Posiłek był prosty, ale chociaż sycący, a snu niewiele, choć lepsze to, niż nic. Obudziło Cię lekkie kopnięcie w nogę, ale gdy otworzyłeś oczy, nikogo już nie było. Grunt, że nie zaspałeś.
-
Pobudki, do cholery.
Pobudki nigdy się nie zmieniają, tylko forma jeszcze zaskakuje.Przejechał dłonią po twarzy i wyczłapał z namiotu. Rozejrzał się za Ogryzkiem, cmokając, by pies przybył do pana.