Strzaskana Skała
-
- Spieprzyć, donieść komu trzeba, dostać ładną działkę. - odparł, wyliczając kolejne czynności na palcach. - To też plan. Ale niech będzie, puszczę Cię nie zwiady, ale nie samego. Jeśli już dałeś radę jakoś poznać pozostałych, to możesz wybrać kogoś, z kim nie zabijesz się po drodze. A jeśli nie, to ja Ci kogoś takiego przydzielę.
-
— Murrey. — Odparł. — Facet podobno zna się na okolicy, więc będę go potrzebował.
-
Pokiwał głową.
- Da się załatwić. Coś jeszcze? -
— To… Chyba wszystko. — Stwierdził Seymour. Właściwie, nie potrzebował niczego więcej. Miał broń, psa i gościa, który znał okolicę. Wszystko.
-
A więc stary najemnik odszedł, nie mając tu już również nic do załatwienia. Pozostaje tylko przygotować się do akcji i odpocząć, jeszcze cały wieczór i noc przed Tobą.
-
// Czyli mogę zleźć z stanowiska, tak? //
-
//Tak.//
-
W takim razie pierwszym, co musiał zrobić, było odnalezienie Murrey’a i omówienie z nim wypadu. Jeżeli ma polegać na jego wiedzy, to lepiej będzie od razu dowiedzieć się kilku faktów na temat okolicy. Udał się z powrotem do obozu w poszukiwaniu mężczyzny.
-
Poza rannym, który pewnie był teraz w jednym z namiotów, może sam, może pod opieką jakiegoś górnika, wszyscy pozostali najemnicy siedzieli wspólnie przy ognisku, rozmawiając o rewelacjach dostarczonych przez kompana, Twoim omyłkowym postrzale i jutrzejszej akcji.
-
W takim razie Seymour odszukał wzrokiem Murrey’a i podszedł do niego od pleców, kładąc dłoń na jego ramieniu by zwrócić jego uwagę.
-
Odwrócił się i co prawda nie strząsnął Twojej ręki, ale widziałeś, że sięgnął po broń, co było niepokojące, ale to w sumie nawyk każdego, kto żył na tyle długo, aby go sobie wyrobić.
- Mnie też kropniesz? - zapytał, a reszta parsknęła śmiechem, choć niezbyt wesołym, mieli świadomość, że jakiś nowy rekrut do ich bandy rewolwerowców o mało nie zabił im kumpla. -
— Może, ale dopiero później. — Odpowiedział Sey, niezrażony gadką. — Potrzebuję Cię na słowo.
-
- Śmiało, nie mam przed nimi nic do ukrycia. - odparł, nie ruszając się z miejsca.
-
Traper założył donie na pierś.
— Około godziny przed świtem wyruszymy razem na farmę. Zorientujemy się w sytuacji, a do tego będę potrzebował Ciebie, by po omacku nie wyjść prost na jej dziedziniec. -
W milczeniu pokiwał głową, akceptując ten plan. Widocznie nie miał żadnych pytań czy wątpliwości bądź też nie miał zamiaru Cię o nich informować.
-
Sey doskonale to rozumiał.
— W takim razie do rana. — Odparł na milczenie Murrey’a i poszedł zadbać o siebie.
Przydałoby się coś zjeść, a potem odespać kilka godzin. -
Posiłek był prosty, ale chociaż sycący, a snu niewiele, choć lepsze to, niż nic. Obudziło Cię lekkie kopnięcie w nogę, ale gdy otworzyłeś oczy, nikogo już nie było. Grunt, że nie zaspałeś.
-
Pobudki, do cholery.
Pobudki nigdy się nie zmieniają, tylko forma jeszcze zaskakuje.Przejechał dłonią po twarzy i wyczłapał z namiotu. Rozejrzał się za Ogryzkiem, cmokając, by pies przybył do pana.
-
Zwierzak posłusznie pełnił wartę pod Twoim namiotem, ale widocznie zaznajomił się już z wonią pozostałych najemników na tyle, że nie zareagował na budzenie lub zwyczajnie przespał ten moment. Niemniej, usiadł przed Tobą i zaczął się tak mądrze patrzeć, jak to psy mają w zwyczaju.
-
Sey przykucnął przy psinie i podrapał go za uchem. Po tym spojrzał w jego ciemne ślepia.
— Ty siedzisz tutaj i pilnujesz, a ja i Murrey polecimy na zwiady. Siadaj. — Rozkazał zwierzęciu. — Tutaj, jasne? — Wskazał dokładnie to miejsce, w którym pies znajdował się teraz.
Choć był przywiązany do swego druha, to zabieranie go na zwiady nie byłoby najmądrzejszym z pomysłów. Nie daj zauważyłby zabłąkaną wiewiórkę lub ryjówkę i całe ciche podejście szlag by trafił. Pewnie, że mógłby go pilnować, jak to zwykle robił podczas polowań, ale to jest łatwe, gdy po kilka godzin siedzisz w jednym miejscu, a robi się trudniejsze podczas bardziej ruchliwych sytuacji.