Nadzieja
-
— Załatw zapasy i konie… Odpowiednie konie. — Dodał, spoglądając porozumiewawczo na kompana, aby temu nawet nie przyszło do głowy brać rumaka, na którego Seymour będzie musiał się wdrapywać drabiną. — Ja zasięgnę języka. Muszę dotrzeć do Czat szybko, nie możemy się wlec przy obwoźnych kramarzach. Ale zobaczymy, w razie czego czekaj na mnie przy wyjeździe z miasta, przyjdę tam z Ogryzkiem, gdy już coś ustalę.
-
- Mam znajomego w lokalnej stajni. Wisi mi przysługę. Załatwię co trzeba. Powodzenia.
Po tych słowach Rick wyrzucił niedopałek na ulicę i z rękoma w kieszeniach zniknął w tłumie. -
Seymour tylko poprawił ułożenie kapelusza na głowie, przywołał czworonogiego przyjaciela do nogi i poszedł tam, gdzie powinien udać się każdy cyngiel, szukający zleceń - a przecież Seymour i Rick właśnie szukali grupy, z którą mogliby udać się do Czatów. Poszedł ku tablicy ogłoszeń, licząc że tam znajdzie to, co go interesuje.
-
Spośród wielu ogłoszeń i zleceń, jakie przypięto na tablicy, tylko jedno było w jakikolwiek połączone z Czatami. Niestety, dotyczyło sporej karawany handlowej, która miała wyruszyć już jutro z Nadziei, wioząc sporo wampirzych skarbów i artefaktów, aby wyprzedać je w Imperium. Stamtąd planowano ruszyć do Czat, aby za zdobyte pieniądze kupić niewolników i odsprzedać ich po okolicznych ranczach, farmach i plantacjach. Byli to więc kompani, z którymi moglibyście się zabrać, ale szacowane tempo podróży i dość długi przystanek w Imperium właściwie wykluczały wasz udział w tym przedsięwzięciu, skoro zależało ci przede wszystkim na czasie.
-
Nie, to absolutnie nie wchodziło w grę. Przeczucie podpowiadało Seymourowi, że córeczka jajogłowego będzie już poza Czatami, gdy tam dotrą w takim tempie. To odpadało.
Na chwilę zastanowił się, drapiąc brodę. Szukając odpowiedzi na ten problem, spojrzał na swojego czworonoga, tak jakby ten mógł mu jej udzielić. Ta psia mordka jednak wyraźnie wolałby zamiast tego dostać soczystą kość do obgryzienia…
Po chwilowym namyśle udał się do lokalnej kantyny. Może uda mu się tam dowiedzieć o jakichś podróżnikach zmierzających do Czatów, a jeśli nie, to może wyciągnie coś więcej o profesorze i jego odrośli. Może ktoś tutejszy go znał i będzie chciał chłepnąć kilka słów?
-
Choć było tu kilka takich miejsc, do których mógłbyś zawitać, to jednak najbliżej był znany ci już lokal, który odwiedziłeś tuż przed wyprawą w głąb Złych Ziem: saloon o wątpliwej reputacji i jakże urokliwej nazwie - Cel i Pal. Tak jak poprzednio, był niemal pełen, a wśród jego bywalców mogłeś ponownie rozpoznać jedynie samych nieprzyjemnych typów: członków lokalnej milicji, najemników, łowców nagród, łowców głów i innych awanturników.
-
Zamówił kufel piwa i choć usiadł sam, to niedaleko miejsc zajmowanych przez najemników. Jeżeli ktoś zmierzał do Czatów w najbliższym czasie, to była duża szansa na to, że któryś z nich został wynajęty jako spluwa do ochrony. Sam Seymour jednak nachylił kapelusz na czoło i pociągnął łyk złocistego trunku.
//Jeżeli nie czeka mnie tutaj nic szczególnego, to możemy przewinąć do momentu wyruszenia z Nadzieji//
-
Było ich kilku, sądząc po rozmowach, jakie toczyły się przy jednym ze stolików. Oni jednak pokusili się na srebro kupców zmierzających do Czat okrężną drogą wraz ze swoją karawaną. I tutaj szczęście ci nie dopisało. Oczekując okazji, nie spostrzegłeś, gdy dzień zmienił się w noc, a krótko później jej mrok ustępował z wolna szarości poranka. Wtedy też do saloonu, w którym poza tobą i obsługą zostali sami spici goście i kilku takich, których chlało dalej, bez zająknięcia którąś godzinę z kolei, wszedł Rick. Trzeba mu przyznać, że wyrobił się ekspresowo. Nie marnując czasu wcześniej, i teraz nie czekał na nic. Gdy tylko cię wypatrzył, skinął ci głową i opuścił lokal. Pora ruszać.
-
Wyga z Złych Ziem szybko się uwinął, to musiał mu przyznać. Tym lepiej dla Seymoura - i tak już było mocno opóźniony i chciał ruszać możliwie szybko w dalszą drogę, a później wracać do zleceniodawcy, jak los dopisze to w towarzystwie okutej w tubylczych bzdetach jajogłowej.
Nie zwlekając, tupnięciem nogi przywołał psa i ruszył wprost za Rickiem. Mieli długą trasę przed sobą.
-
Sprawił się szybko, ale wcale nie oznaczało to, że na odwal. Może i nie mógł załatwić wszystkiego w tak krótkim czasie, ale bez wątpienia dał z siebie wszystko, a bogactwa Wampira tylko w tym pomogły. Czekały już na was dwa konie do jazdy wierzchem, a także dwa kolejne, tym razem juczne. Obładowane sakwami z zapasami jedzenia, wody, alkoholu, papierosów, amunicji, narzędzi i świecidełek na handel z tubylcami, niosły też namiot, dwa śpiwory i dwie derki. Postoje będziecie mieć raczej spartańskie, ale na pewno będzie to miła odmiana - w końcu odejdziecie ze Złych Ziem, biwakując pod gołym niebem nie musicie obawiać się, że we śnie zagryzie was sfora Wilkołaków.
Upewniwszy się, że najemnik o niczym nie zapomniał, ruszyliście szybkim kłusem w tę stronę Oskad, w której ludzie po śmierci grzecznie leżą w grobie zamiast niepokoić sąsiadów.
//Zmiana tematu. W dzień zacznę ci w Czatach.//