Nadzieja
-
Śmiało przekroczył próg, ściągając kapelusz.
— Już myślałem, że albo rozwalę knykcie na twoich drzwiach, albo w ogóle mnie nie usłyszysz! — Zażartował. — Dobrze Cię widzieć. -
- Wzajemnie, wzajemnie. - odparł, uprzątając nieco stół, abyś miał przy czym usiąść. - Co sprowadza cię do Nadziei? Znudziły ci się przygody w wielkim świecie? Bo dalej mam dla ciebie pokój i fuchę pomocnika, o ile będziesz chciał.
-
— Chętnie, ale nie tym razem. — Odparł, siadając. —W Nadziei jestem tylko na chwilę, nie mogę tu zostać na długo. Muszę znaleźć takiego jednego belfra i zabrać się z nim w drogę powrotną
-
- Spodziewałbym się po tobie, że podróżujesz z każdym, ale żeby z nauczycielem? Nawet nie próbuję domyślić się jaka stoi za tym historia.
-
— Szkoda strzępić na nią języka. — Wykręcił się, młócąc dłonią powietrze. — Ja i tak tylko robię za ochroniarza. Tyle dobrego, że mogłem zahaczyć o twój warsztat po drodze. Biznes się kręci?
-
- W tym mieście mamy więcej ludzi, którzy potrafią obsługiwać spluwy, niż w normalnych miastach jest tych, co potrafią jeździć konno albo mają problemy z alkoholem, także ta, dopóki nas te cholerstwa z sąsiedztwa nie zetrą z powierzchni ziemi to interes będzie się kręcił jak koło w jebanym parostatku.
-
— Pfff… Pewnie tak. Przynajmniej dopóki nie pofatyguje się tutaj Armia Oczyszczenia, o ile w ogóle ktoś na górze na to wpadnie. Mogliby zdziałać więcej tutaj, niż strzelając do bezbronnych dzikusów tam.
-
- Tylko że bezbronne dzikusy mieszkają na ziemiach, gdzie żyją zwierzęta dające futro i mięso, da się uprawiać rośliny, a góry są bogate w złoża złota i innych takich. A tu jest tylko piach, pył i śmierć, żywa albo martwa. Nie dziwię się, że się tu nie pchają.
-
— Ta… Ja też nie. — Westchnął, pochylając się nad blatem. Zaraz jednak ożywił się. — Co słychać u Annabelle? Pisała?
-
- I tak, i nie. - mruknął, nagle markotniejąc. - Znaczy pisze, ale tyle, co napisze… Ech, ja już czytam te listy dla zasady, wszystkie są takie same: “U mnie wszystko w porządku. Spęd bydła się udał. W tym roku powinny być dobre plony. Kocham cię i czekam na twój list.” Nie wiem czemu to tak wygląda, ale mi się nie podoba. No ale co poradzę? Zresztą, jestem już stary i przewrażliwiony, pewnie niepotrzebnie się martwię.
-
— Weź tak nie gadaj… — Spojrzał na mężczyznę. — Biadolić może wiele osób, ale nie najlepszy rusznikarz jakiego znam. Jak następnym razem będę w tamtych okolicach to zahaczę o jej ranczo i upewnię się, że wszystko gra, dobra? Masz moje słowo.
-
Pokiwał głową i po chwili położył ci dłoń na ramieniu.
- Dzięki… No, ale skoro zaoferowałeś pomoc, to chyba nie mogę być ci dłużny, co? Może chcesz się czymś poczęstować na drogę? -
— O ile nie będzie to kula między żebra, to chętnie. — Zaśmiał się, chcąc dodać mu otuchy, choć sam wcale nie był spokojny o Ann’. Jak już wróci, a obóz jeszcze będzie trzymał się na nogach, to uprosi Oswalda o kilkudniowy urlop, by odwiedzić jej ranczo.
-
- Prawie zgadłeś, bo mam sporo amunicji, ale wolę wpakować ci ja do sakw niż w żebra. Jeśli potrzebujesz coś naprawić to śmiało, zajmę się tym od razu. No i mam trochę nowych spluw na zapleczu, możesz zajrzeć, jeśli chcesz. Po znajomości mogę oddać ci jedną czy dwie albo zejść z ceny.
-
— Wiesz jak ze mną gadać. — Wstał z stołka. — Choć, pokaż mi co tam masz. Może wymienię sobie którąś pukawkę na coś lepszego.
-
W niewielkim pomieszczeniu nie było wiele miejsca, zwłaszcza, gdy obaj weszliście do środka. Niemalże całą przestrzeń zajmowały szafy, gabloty, kufry i beczki, a także jeden pusty stół, na który Adrien zaczął wyjmować swoje zabawki, po jednej z każdego modelu, bo miał tu ich jednak sporo.
- Na początek to cacko: W&L Dweller, solidna strzelba. Dupy nie urywa, chyba że dobrze wymierzysz, hehe. A na serio to nic specjalnego, ale rekompensuje to spory magazynek. Tu mam coś bardziej klasycznego, Pokerzysta, obrzyn, przyjaciel każdego szulera, w sam raz na dyskretne akcje. No, dyskretne do momentu, gdy trzeba go wyciągnąć i pociągnąć za spust. Dalej mam to cudeńko, Szczekacz, prosto z wojskowej dostawy. Nie wnikaj, skąd to mam, ale uprzedzam, że nikogo nie zabiłem. Mam też stare, dobre karabiny Harlk, w kilku wariantach: klasyczne, skrócone i z lunetą. Komplet rewolwerów, masz w czym wybierać: Webley Mark IV, Vulcanic 10, Smithson 1590. No i to, mam tylko jeden egzemplarz. Mówią na to Potwór, nie bez kozery. Do tej pory widziałem tylko jednego najemnika, który chodził z tym po mieście, ale nigdy go nie użył, więc nie wiem, czy działa tak dobrze, jak wygląda. Ale w sumie wygląda tak, że niewielu odważy się dać ci pretekst go wyjąć. Do każdej spluwy mam też pełno amunicji, a tamtych skrzynkach też dynamit i broń białą, noże bojowe i uniwersalne, kilka fikuśnych maczug tubylców, scyzoryki, nawet szabelka po oficerze armii się znajdzie, co go Zombie zżarły.
Opowiadając o poszczególnych spluwach, wyjmował je i prezentował na stole, jedna po drugiej, odsuwając się na koniec na tyle, na ile pozwalało zaplecze, abyś mógł przyjrzeć się dokładniej każdej broni, wziąć do rąk i tak dalej. -
— No, no… — Sey z niemalże nabożną czcią chwycił w dłonie broń określoną przez Adriena “Potworem”. — Nie wiem skąd go wytrzasnąłeś, ale faktycznie, nie chciałbym stać po drugiej stronie lufy. Wygląda niesamowicie. Masz coś przeciwko temu, żebym oddał jeden albo dwa próbne strzały?
-
- Pewnie, że mam, jełopie. - odparł, uderzając cię lekko otwartą dłonią w tył głowy. - Jak huknie, to zlecą się wszyscy z okolicy, ale to mały problem. Gorzej, że nieważne w co trafisz, to mi to rozwalisz, kula z tego bydlaka przejdzie przez każdy mebel, drzwi, dach czy ścianę. No i pewnie rozwali ci łapę przy okazji, ale to już twój problem. Ja tam się nie znam, nie strzelam z czegoś takiego, ale jak na moje to bardziej sprzęt na pokaz niż do prawdziwego zabijania. Ale jak go kupisz, to amunicję dam gratis i możesz sobie z niego walić na zewnątrz gdzie chcesz, kiedy chcesz i w co chcesz.
-
— Stoi. — Odparł bez chwili zastanowienia. — Oddam Ci za niego mojego Webleya. Wiesz jak dbam o broń, jest w dobrym stanie. Tylko powiedz ile muszę Ci do niego dopłacić.
-
Wziął od ciebie broń i przyjrzał się jej, zważył w dłoni i odłożył na bok.
- Faktycznie, spluwa prawie jak z warsztatu. Powiedzmy, że trzy srebrniki?