Nadzieja
-
- I tak, i nie. - mruknął, nagle markotniejąc. - Znaczy pisze, ale tyle, co napisze… Ech, ja już czytam te listy dla zasady, wszystkie są takie same: “U mnie wszystko w porządku. Spęd bydła się udał. W tym roku powinny być dobre plony. Kocham cię i czekam na twój list.” Nie wiem czemu to tak wygląda, ale mi się nie podoba. No ale co poradzę? Zresztą, jestem już stary i przewrażliwiony, pewnie niepotrzebnie się martwię.
-
— Weź tak nie gadaj… — Spojrzał na mężczyznę. — Biadolić może wiele osób, ale nie najlepszy rusznikarz jakiego znam. Jak następnym razem będę w tamtych okolicach to zahaczę o jej ranczo i upewnię się, że wszystko gra, dobra? Masz moje słowo.
-
Pokiwał głową i po chwili położył ci dłoń na ramieniu.
- Dzięki… No, ale skoro zaoferowałeś pomoc, to chyba nie mogę być ci dłużny, co? Może chcesz się czymś poczęstować na drogę? -
— O ile nie będzie to kula między żebra, to chętnie. — Zaśmiał się, chcąc dodać mu otuchy, choć sam wcale nie był spokojny o Ann’. Jak już wróci, a obóz jeszcze będzie trzymał się na nogach, to uprosi Oswalda o kilkudniowy urlop, by odwiedzić jej ranczo.
-
- Prawie zgadłeś, bo mam sporo amunicji, ale wolę wpakować ci ja do sakw niż w żebra. Jeśli potrzebujesz coś naprawić to śmiało, zajmę się tym od razu. No i mam trochę nowych spluw na zapleczu, możesz zajrzeć, jeśli chcesz. Po znajomości mogę oddać ci jedną czy dwie albo zejść z ceny.
-
— Wiesz jak ze mną gadać. — Wstał z stołka. — Choć, pokaż mi co tam masz. Może wymienię sobie którąś pukawkę na coś lepszego.
-
W niewielkim pomieszczeniu nie było wiele miejsca, zwłaszcza, gdy obaj weszliście do środka. Niemalże całą przestrzeń zajmowały szafy, gabloty, kufry i beczki, a także jeden pusty stół, na który Adrien zaczął wyjmować swoje zabawki, po jednej z każdego modelu, bo miał tu ich jednak sporo.
- Na początek to cacko: W&L Dweller, solidna strzelba. Dupy nie urywa, chyba że dobrze wymierzysz, hehe. A na serio to nic specjalnego, ale rekompensuje to spory magazynek. Tu mam coś bardziej klasycznego, Pokerzysta, obrzyn, przyjaciel każdego szulera, w sam raz na dyskretne akcje. No, dyskretne do momentu, gdy trzeba go wyciągnąć i pociągnąć za spust. Dalej mam to cudeńko, Szczekacz, prosto z wojskowej dostawy. Nie wnikaj, skąd to mam, ale uprzedzam, że nikogo nie zabiłem. Mam też stare, dobre karabiny Harlk, w kilku wariantach: klasyczne, skrócone i z lunetą. Komplet rewolwerów, masz w czym wybierać: Webley Mark IV, Vulcanic 10, Smithson 1590. No i to, mam tylko jeden egzemplarz. Mówią na to Potwór, nie bez kozery. Do tej pory widziałem tylko jednego najemnika, który chodził z tym po mieście, ale nigdy go nie użył, więc nie wiem, czy działa tak dobrze, jak wygląda. Ale w sumie wygląda tak, że niewielu odważy się dać ci pretekst go wyjąć. Do każdej spluwy mam też pełno amunicji, a tamtych skrzynkach też dynamit i broń białą, noże bojowe i uniwersalne, kilka fikuśnych maczug tubylców, scyzoryki, nawet szabelka po oficerze armii się znajdzie, co go Zombie zżarły.
Opowiadając o poszczególnych spluwach, wyjmował je i prezentował na stole, jedna po drugiej, odsuwając się na koniec na tyle, na ile pozwalało zaplecze, abyś mógł przyjrzeć się dokładniej każdej broni, wziąć do rąk i tak dalej. -
— No, no… — Sey z niemalże nabożną czcią chwycił w dłonie broń określoną przez Adriena “Potworem”. — Nie wiem skąd go wytrzasnąłeś, ale faktycznie, nie chciałbym stać po drugiej stronie lufy. Wygląda niesamowicie. Masz coś przeciwko temu, żebym oddał jeden albo dwa próbne strzały?
-
- Pewnie, że mam, jełopie. - odparł, uderzając cię lekko otwartą dłonią w tył głowy. - Jak huknie, to zlecą się wszyscy z okolicy, ale to mały problem. Gorzej, że nieważne w co trafisz, to mi to rozwalisz, kula z tego bydlaka przejdzie przez każdy mebel, drzwi, dach czy ścianę. No i pewnie rozwali ci łapę przy okazji, ale to już twój problem. Ja tam się nie znam, nie strzelam z czegoś takiego, ale jak na moje to bardziej sprzęt na pokaz niż do prawdziwego zabijania. Ale jak go kupisz, to amunicję dam gratis i możesz sobie z niego walić na zewnątrz gdzie chcesz, kiedy chcesz i w co chcesz.
-
— Stoi. — Odparł bez chwili zastanowienia. — Oddam Ci za niego mojego Webleya. Wiesz jak dbam o broń, jest w dobrym stanie. Tylko powiedz ile muszę Ci do niego dopłacić.
-
Wziął od ciebie broń i przyjrzał się jej, zważył w dłoni i odłożył na bok.
- Faktycznie, spluwa prawie jak z warsztatu. Powiedzmy, że trzy srebrniki? -
— Trochę to jest… Ale co tam, wyłożę Ci tego ostatniego srebrnika w miedziakach, najwyżej później wyproszę od szefa na pokrycie kosztów służbowych, nie? — Zaśmiał się, dobywając z portmonetki odpowiednią sumę, którą położył przed Adrienem. — Tu masz.
-
Nie przeliczył, bo i nie było wiele do liczenia, ale i nie powodu, aby ci nie ufać. Zgodnie z umową, wręczył ci rewolwer i zapas amunicji w postaci trzech tuzinów naboi.
-
Seymour poprzyglądał mu się jeszcze przez kilka chwil, po czym cmoknął z zadowoleniem i po krótkich manewrach dłonią, wpakował go do kabury.
— No i ślicznie… Ale chyba już na mnie czas. Tak prawdę mówiąc to i tak już nadwyrężyłem trochę czas służbowy, taka robota. Ale dobrze było Cię zobaczyć. — Wyciągnął do Adriena rękę na pożegnanie. -
Uścisnął ją i potrząsnął.
- Ciebie też było miło zobaczyć. Wpadnij, jeśli znowu będziesz w pobliżu. -
— Wpadnę. — Wyszczerzył schowane w brodzie usta. — Masz to jak w banku.
Pożegnał się z Adrienem i opuścił rusznikarnię przyjaciela, stając na zewnątrz.
“Tylko gdzie Oswald miał tego profesorka?” Zastanowił się, rzucając wzrokiem na okolicę. Wyciągnął z kieszeni adres jajogłowego i szybkim krokiem, prawie biegiem skierował się tam. -
//To tu mój błąd, bo byłem pewien, że razem z listem wręczył ci też jego adres, ale sprawdziłem posty i zapomniałem o tym wspomnieć. Uznajmy, że masz jednak ten adres.//
-
// Poprawione. //
-
Odnalazłeś go w centrum, w jednej z okazałych kamienic, więc albo jego przodkowie przybyli tu z pierwszymi osadnikami, albo miał tyle złota, że wykupił sobie ten lokal. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że drzwi były zamknięte, a w środku nie widać było śladu życia, ani ruszających się firanek, ani światła, nic.
- Szuka pan tego starego wariata? - usłyszałeś za swoimi plecami. Odwróciwszy się, zauważyłeś małego chłopaka, przyzwoicie ubranego, choć brudnego. - Bo jak coś może wiem. -
Sey zatrzymał się i spojrzał na dzieciaka, zaskoczony.
— No młody, jakbyś zgadł. Wiesz, gdzie jest?