Czaty
-
Radio:
Podróż do Czat była długa, ale dość spokojna i monotonna. Nie napotkaliście po drodze nic dziwnego ani niebezpiecznego, co z jednej strony stanowiło miłą odmianę po przygodach na Złych Ziemiach, ale z drugiej sprawiało, że zaczynała doskwierać ci nuda… Toteż z ulgą powitałeś najpierw zmianę krajobrazu, gdy rozległe równiny zastąpiły gęste bory i puszcze, wśród których ciągnął się trakt, którym się poruszaliście. Obecność wielu podróżnych i kupieckich karawan upewniały was tylko, że na miejscu wszystko powinno być w porządku. W końcu, nad ranem, po oby ostatniej na jakiś czas nocy pod gołym niebem, dostrzegliście wreszcie drewniane wieże i palisadę, które otaczały Czaty. Czekaliście pod bramą dość długo, gdy strażnicy sprawdzali wozy i dokumenty wielu kupieckich karawan, które przybyły tu przed wami, ale w końcu i na was przyszła kolej. Szczęśliwie, dla zwykłych awanturników i najemników kontrola była o wiele mniej drobiazgowa, a więc krótsza. W obrębie palisady nie znajdowało się tak wiele, jak mógłbyś przypuszczać. Większość handlu kręciła się tu pod gołym niebem: miejscowi sprzedawali skóry, futra, lokalne trunki, niewolników, zioła i drewno, a przyjezdni oferowali im w zamian to, czego nie mogli tu sami wytworzyć ani zdobyć, a więc broń, amunicję, narzędzia i co bardziej luksusowe towary. Poza tym wielkim, otwartym targowiskiem, większość miejsca w osadzie zajmowały rozmaitego rodzaju chaty i domy, gdzieniegdzie dostrzegłeś też sklep, kuźnię, golibrodę, krawca czy przydomowy ogródek. Zdecydowanie najbardziej ze wszystkich budowali wyróżniał się lokalny saloon: był co prawda tylko jeden w całej osadzie, ale z pewnością nie miał problemów z obsłużeniem sporej, złożonej z tubylców i przyjezdnych, klienteli. Zwłaszcza, że jako jedyny budynek w mieście miał nie tylko piwnicę, parter i pierwsze piętro, ale też drugie i sporą dobudówkę w postaci stajni i wozowni. Jako że było to najlepsze miejsce, aby zacząć poszukiwania, a także odnaleźć nieco uroków cywilizacji, Rick od razu skierował tam swojego konia, gwiżdżąc na ciebie, abyś dołączył. -
Seymour zaczerpnął wdech pełną piersią. Ah, Czaty… Dobrze znane mu okolice. Zdecydowanie wolał lasy i puszcze od duchoty prerii. Żałował, że nie mógł tu pozostać na dłuższy pobyt, jednak w końcu był tu w sprawie służbowej i to takiej, która powinna być załatwiona nie na wczoraj, a na tydzień wstecz. Przynajmniej miał nadzieję, że teraz już pójdzie z górki.
Kiedy Rick gwizdnął na niego, on gwizdnął na ogryzka, trzymającego się niedaleko konia. Tak jak i właściciel psa, chyba nie za bardzo lubił poruszać się wierzchem. Toteż Sey z wielką ochotą zeskoczył z rumaka i odprowadził go do stajni, w krok za Rickiem.
-
Jako że on jechał konno, a ty maszerowałeś obok swojego wierzchowca, gdy dotarłeś na miejsce, najemnik właśnie opłacał stajennego, aby zajął się waszymi wierzchowcami oraz towarzyszącymi wam końmi jucznymi.
- Sprawdzę saloon. Wątpię żeby tam była, ale może dopisze mi szczęście. A jeśli nie to powinien być tam ktoś, kto udzieli nam więcej informacji na jej temat. - wyjaśnił Rick, gdy stajenny odszedł już do swoich obowiązków. - Idziesz ze mną czy chcesz poszukać gdzieś indziej? -
— Pójdę z tobą. — Przytaknął mu. — Tak jak mówisz, tutaj najszybciej dowiemy się czegoś na jej temat. A jak nie, to przynajmniej nie wyjdziemy o suchym pysku. — Odparł pół-żartem, pół-serio, podążając wraz z towarzyszem do wnętrza saloonu.