Czaty
-
Najbardziej wysunięte na skraj kolonii miasto, ostatni punkt cywilizacji w drodze na niezbadane przez człowieka rejony Nowego Świata lub pierwszy przyczółek, z którego wyruszą kolejne wyprawy, aby utworzyć następne kolonie, zależy jakby na to patrzeć.
Miasto zyskało sobie nazwę od tego, czym zajmują się jego mieszkańcy: Wokół są same dzikie ziemie, wielkie połacie lasów i borów, poprzecinane czasem wstęgami wielkich rzek. Karczowanie drzew, aby móc później uprawiać na tych terenach ziemię czy hodować zwierzęta byłoby zbyt czasochłonne, a niekoniecznie opłacalne. Dlatego niemalże wszyscy tutaj żyją z tego, co dostarczy im las. To przede wszystkim łowcy, myśliwi i traperzy, choć znajdzie się wielu zbieraczy, niektórzy żyją też z tropienia, oswajania zwierząt czy nawet służenia jako przewodnicy tym, którzy z jakichś powodów chcą zapuścić się w te rejony.
Choć z daleka, głównie przez palisadę i wieże obserwacyjne, nie przypomina ono współczesnego miasta, to w środku wrażenie to mija: Saloon co prawda jest tylko jeden, ale na tyle duży, aby wystarczył i lokalnym mieszkańcom, i podróżnym, zwłaszcza, że tuż obok znajduje się gorzelnia produkująca rozmaite rodzaje win, samogonów i innych trunków z roślin pozyskanych w leśnych ostępach. Z podobnych powodów wielu tu rzeźników, garbarzy i tym podobnych, a do Czat regularnie przybywają kupieckie karawany dyliżansów i wozów, aby za broń, amunicję, narzędzia czy luksusowe dobra, których mieszkańcy miasta nie mogą wytworzyć, otrzymać najlepszej jakości skóry, futra, wyroby z drewna i kości oraz mięso, zioła, rośliny, ryby czy żywe zwierzęta.
Samo miasto nie jest duże, ale w jego skład zalicza się też pomniejszą lokalną zabudowę, jak chaty i gospodarstwa poszczególnych myśliwych lub tartaki, zaraz po zwierzętach żyjących w lasach, to właśnie drewno jest jego głównym zasobem.
Tak wielka eksploatacja lokalnych dóbr na pewno nie podoba się tubylcom? Owszem, ale nigdy nie mieli w tej sprawie wiele do gadania. To wyłącznie Mivoci, a początkowo pomagali osadnikom, prowadzili handel, a nawet łączyli się w pary i mieli potomstwo. Teraz jednak w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma żadnej osady tubylców, choć niewielu z nich miało to szczęście, i zostało wygnanych. Stosunkowo niewielu również zginęło…
W Czatach znajduje się największy w kolonii (nie licząc tych na wybrzeżu) i jeden z większych na kontynencie targ niewolników. Biznes ten rozkręcili niezależni przedsiębiorcy, ale w końcu dostali od rady miasta i burmistrza potwierdzenie na legalność swoich działań, dopóki niewoleni są wyłącznie tubylcy, a nie ludzie. Tutaj przybywają wszyscy, którzy chcą kupić lub sprzedać niewolników lub wynająć kogoś, kto ich dla niego zdobędzie, gdy nie chcą w tym celu udać się aż na wybrzeże. Proceder ten nigdy nie podobał się tubylcom, niewiele jednak mogli zdobyć, każda próba odbicia więźniów kończyła się masakrą atakujących miasto i krwawą zemstą na tych, którzy się jej nie podjęli, ale równie dobrze zostali w swoich domach lub nawinęli się przypadkiem. -
Reich:
Choć mógł to być przypadek, łut szczęścia czy odpowiednie dobranie trasy, to miałeś jednak wrażenie, że nie spotkało Was po drodze nic złego, bo Nathan, jak go sam nazwałeś, wytwarza wokół taką aurę strachu, że wszyscy bandyci, tubylcy i dzikie zwierzęta wolały trzymać się od niego, a więc przy okazji i od Ciebie, z daleka. Tak czy siak, udało się Wam dotrzeć na miejsce i to było najważniejsze. Okoliczne lasy były przyjemną odmianą po jednostajnym krajobrazie prerii Wielkich Równin, trakt znaleźliście szybko, a im dłużej się nim posuwaliście, tym więcej chat myśliwych, drwali, smolarzy, bartników i tartaków widzieliście. W końcu dojechaliście do samych Czat, niewielkiego (w porównaniu do Imperium czy nawet Nadziei, ale na pewno dużo większego niż Dodge) miasta otoczonego palisadą i ziemnymi umocnieniami, co było nieco archaiczne, ale trzeba przyznać, że konieczne, ze względu na ewentualnych tubylców, dzikie zwierzęta i rozmaite potwory, a także nijak dało się zrobić te umocnienia z czegoś innego, ściąganie z daleka nowoczesnych materiałów budowlanych nie miało sensu. Po przekroczeniu bramy trafiliście na długą i szeroką główną ulicę, gdzie znajdował się jedyny, choć bardzo okazały, saloon, a także rozmaite sklepy, garbarnie, rzeźnie i tym podobne. Targ niewolników był nieco dalej. -
- Ha, udało nam się! - powiedział z ekscytacją gdy zobaczył miasto przed sobą. Szybko jednak zapanował nad emocjami i powiedział obojętnym głosem. - Powinniśmy najpierw wynająć nocleg, marzy mi się przespać wreszcie w normalnym łóżku. Na targ pójdziemy jutro z samego rana, chciałbym jak najszybciej skończyć to zadanie i wracać, nawet jeśli oznacza to kolejną męczącą podróż.
-
Pokiwał głową, zgadzając się na ten plan i ruszył konno w kierunku saloonu. Po spotkaniu i rozmowie nad trupami Bernarda i rewolwerowców odzywał się tylko wtedy, gdy musiał, a mówił raczej niewiele.
-
Nieciekawy typ - pomyślał. Fakt że uratował mu życie, stracił już znaczenie. Zastąpiło go coraz większe podejrzanie kim tak naprawdę jest “Nathan” oraz irytacja na jego opryskliwy styl bycia. W każdym razie również poszedł do saloonu.
-
Mężczyzna przywiązał konia w pobliżu i wszedł do środka. Zastałeś tam typowy saloon, podobne już widywałeś podczas swojego pobytu w kolonii, ale z oczywistych przyczyn nie był taki sam. Różnica była choćby w wystroju, więcej było wykonanych z drewna ozdób i mebli oraz wypchanych zwierząt, tak całych, jak i łbów czy futer na ścianach, a i klientela to nie była typowa, brakowało choćby górników, a wielu było traperów, miejscowych, a także podróżnych takich jak handlarze niewolnikami czy sprzedawcy rozmaitych towarów, których mieszkańcy nie mogli na tym odludziu wytworzyć. Były rzecz jasna również kelnerki, tancerki i prostytutki, ale były to wyłącznie tubylcze Mivotki, niewolnice. Poza tym były tu typowe stoły, stoliki do gry w kości i karty, długi kontuar z szafką pełną alkoholi i cała reszta tego typu przyjemności.
-
Spojrzał z niesmakiem na paradujące Mivotki. To takie niestosowne, takie wulgarne. Trzymać je między ludźmi i dawać im takie zajęcie jakby rzeczywiście nimi były. Ileż potencjalnych sekretów leżały pod tymi tkankami, tylko czekając na odkrycie, a tymczasem marnotrawiono to dla prymitywnej uciechy gości saloonu. Choć nienawidził się za to, nie mógł zaprzeczyć że ich wdzięki działają również na niego. Powtarzał sobie jednak, że nie są to ludzie i starał się wyprzeć brudne myśli. Czuł obrzydzenie, wyobrażając sobie, że ktoś może uprawiać międzyrasowy stosunek seksualny. W każdym razie podszedł do kontuaru i zapytał barman.
- To pan jest gospodarzem tego saloonu? Potrzebuję wynająć pokój, na razie na jedną noc, choć możliwe że będę musiał przedłużyć pobyt.
-
- Coś taniego, zwykłego czy ekstra? - zapytał, wietrząc dodatkowy zysk, choć też mógł na tym trochę stracić, gdybyś wybrał pierwszą opcję. Ale na oko oceniałeś, że miał ponad pięćdziesiąt lat i pewnie sporą część tego długiego życia przepracował w tym miejscu, musiał znać się na rzeczy.
-
- Oh chyba poproszę coś zwykłego. Nie jestem pewny czy mogę sobie pozwolić na zbytek. Chciałbym jeszcze zamówić jakiś ciepły posiłek do pokoju, danie dnia. Łącznie ile będzie to kosztować?
-
- No tak łącznie to będzie… dwa złotniki. - powiedział barman po chwili namysłu.
-
- W porządku, oto one. - Wysupłał monety i położył je na kontuarze. Wraz z tym wydatkiem, nie pozostawało mu wiele gotówki. Zawsze mógł użyć czeków, ale pytanie czy honorują je w takim miejscu. Oczekiwał na wydanie klucza do pokoju.
-
Najwidoczniej przebywający tu tak tłumnie kupcy, handlarze i łowcy niewolników mieli na tyle dobrą renomę, że mężczyzna nie miał zamiaru sprawdzać, czy monety są podrobione, czy nie, co zrobiłby zapewne w wypadku płacenia złotnikami w Dodge, a może i Imperium, więc od razu schował je do kieszeni i wręczył Ci kluczyk, do którego przyczepiona była również niewielka blaszka z numerem pokoju, zapewne znajdującego się na piętrze.
-
Wziął klucz i poszedł do swojego pokoju, kierując się posiadanym numerem.
-
Szybko odnalazłeś swoje nowe lokum, które nie zachwycało, ale nie ma co się dziwić, sam zrezygnowałeś z wygód. Było tu jedno okno, które wychodziło na główną ulicę miasta. Sam pokój nie był klitką, ale i tak widywałeś większe. Mogłeś się tu jednak przejść i nie nabawić się klaustrofobii, nawet pomimo ilości mebli, które się tu znajdowały, a były to spore łóżko, stolik, dwa krzesła, szafka nocna i spory kufer. Uzupełniał to choćby świecznik na szafce, wiadro wody, misa, cebrzyk, kominek, zapas drewna i podpałki i tym podobne. Nic wielkiego, ale w sam raz, żeby odpocząć po długiej i męczącej podróży, zwłaszcza, że długo tu nie zabawisz.
-
Zdjął buty i marynarkę, a w koszuli rozpiął parę górnych guzików. Nalał wody do misy i zaczął przemywać nią twarz. Tego potrzebował, odrobina chłodnego orzeźwienia. Wyłożył się na łóżku i zaczął rozmyślać. Jego myśli spłynęły na wydarzenia ostatnich dni. Wątpliwości wywoływał poznany “Nathan”. Czuł, że gdyby tylko chciał zabiłby go tak jak innych i nikt by go za to nie pociągnął do odpowiedzialności. Ciekawe czy planuje coś tutaj robić poza zakupem Mivotów. Być może zlecono mu jakaś tajną misję i dlatego nie wtajemnicza go w wszystko? Cóż, teraz dobrze wiedział, że będąc Wizjonerem nie należy wciskać nosa w nie swoje sprawy tylko robić swoje. I tego zamierzał się trzymać. Niech “Nathan” ma swoje tajemnice, kiedy już się rozstaną nie zatęskni za tym człowiekiem. Czekał aż przyniosą mu obiad, który zamówił, potem położy się spać.
-
Trzeba przyznać, że nie zostałeś zmuszony, aby długo czekać, bo krótko po tym, jak skończyłeś powierzchowną toaletę, usłyszałeś pukanie do drzwi. Jedna z tych skąpo odzianych kobiet wręczyła Ci bez słowa metalowa tacę z pokrywką i kompletem sztućców, od razu odwracając się na pięcie.
-
Ciekawe jaką potrawę serwowali. Choć po prawdzie nie miało to większego znaczenia, po kilku dniach diety składającej się z suszonego mięsa, zjadłby cokolwiek odmiennego. Po skończonym posiłku, położył się spać.
-
Kasza, smażone kawałki mięsa i wszystko to oblane obficie sosem z lokalnymi grzybami i ziołami. Faktycznie, wykwintne to nie było, ale nie musiało, miało sycić i swoje zadanie spełniło. Zasnąłeś dość szybko, budząc się pod wieczór, tego samego dnia.
-
//Huh? Przez cały czas myślałem że już jest wieczór, a obudzi się rano następnego dnia. Nie mam pomysłu co mogę robić wieczorem, więc uznajmy że jest rano//
Obudził się i przetarł oczy. Wstawał kolejny dzień i trzeba było brać się do pracy, by jak najszybciej wyjechać z tego miasta. Zanim wybierze się na targ niewolników, powinien zaciągnać najemników do eskorty. Cóż, wraz z Nathanem mogliby podzielić się obowiązkami. Tylko gdzie on był? Na pewno w ty samym saloonie, ale nie zwrócił uwagii jaki wziął pokój. Może właściel mu powie. Ubrał się i zszedł do głownego pomieszczenia -
//No teraz to mnie zasmuciłeś, ale niech będzie.//
Rankiem ruch był tam o wiele mniejszy, był co prawda barman i kelnerki, ale klienci dopiero co opuszczali swoje pokoje czy wracali do nich po nocy spędzonej przy piwie, kartach i kościach. Wśród maruderów lub też rannych ptaszków, zależnie jak to interpretować, zauważyłeś i swojego znajomego, siedzącego plecami do ściany przy niewielkim stoliku dla maksymalnie trzech osób. Czytał niewielką, oprawioną w skórę, książkę, a na blacie przed nim stała puste talerzyki ze sztućcami i filiżanka. Najwidoczniej wstał o wiele szybciej niż Ty. Lub w ogóle nie spał. W jego wypadku chyba wszystko jest możliwe. -
Podszedł do stolika.
- Dzień dobry Nathan - powiedział nonszalancko po czym przysiadł się do stolika. Po upewnieniu się, że wokół nie ma osób postronnych, oparł głowę na dłoni i powiedział udając obojętny ton. - Wygląda na to, że dzisiaj powinniśmy zacząć działać. Chcesz zrobić to wspólnie czy możemy się rozdzielić? - Nachylił się i zniżył głos - Nie jestem biegły w zaciąganiu eskorty, dasz radę się tym zająć? Ja mógłbym w tym czasie zająć się zakupem Mivotów. Już kilka razy to robiłem, więc wiem jakich konkretnych sztuk szukać. -
- Aż tak mi ufasz? - zapytał, równie obojętnym tonem, nawet nie odrywając wzroku od stron książki.
-
Zmrużył oczy i przyjrzał mu się. Po chwili jednak powiedział pogodnym tonem.
- Dlaczego miałbym tego nie robić? Oboje jedziemy na tym samy wózku…chciałem powiedzieć mamy taki sam cel, należmy do jednej grupy. No i uratowałeś mnie. Czy mam jakiś powód aby podejrzewać cie o coś złego? -
Uśmiechnął się lekko i zamknął gwałtownie książkę, którą schował do jednej z kieszeni, wstając od stołu.
- Niech będzie. Nie ma sensu tracić tu więcej czasu niż potrzeba. - powiedział, najwidoczniej gotowy do wyjścia. Nie zrobił tego tylko dlatego, że pewnie czekał na ewentualne pytania z Twojej strony. -
- Świetnie. Życzę powodzenia. Powinniśmy się spotkał tutaj po południu, jeśli żadnego z nas nic nie zatrzyma. - Uniósł dłoń w pożegnalnym geście i wyszedł z saloonu. Skierował się na osławiony targ niewolników.
-
Osławiony nie bez przyczyny. Miejsce to było równie dzikie i nieokrzesane jak samo miasto, jego mieszkańcy i okolica. Składało się ze stojących bliżej i dalej od siebie drewnianych platform, wyższych i niższych, na których to stali rzędami niewolnicy, przede wszystkim Mivvoci, ale nie tylko, było też kilku Pirkhów, Amaksjan i tym podobnych, jednak rasy te były albo trudniejsze do schwytania lub bardziej niebezpieczne, dlatego przeważali szaroskórzy, obu płci, przeważnie młodzi i zdrowi, nie brakowało też nastolatków i dzieci, ale nie ma co się dziwić, nikt nie kupiłby starca. Stojący na platformach lub niżej kupcy zachwalali swój skuty, spętany, skąpo odziany, a czasem nawet zupełnie nagi, towar, usiłując przekrzyczeć konkurencję, choć mogłeś być pewien, że tu nikt nie kończył dnia z pustymi rękoma, tak wielki był popyt na dziwki w burdelach czy pracowników w kopalniach, na plantacjach, w kamieniołomach i na ranchach.
-
Na nieszczęście to właśnie starcy byli najbardziej pożądanym przez Wizjonerów towarem. Wynikało to z tego, że jako najstarsi z plemienia posiadali największą wiedzę na temat magii, a niska cena pozwalał ograniczać wydatki. I to właśnie tych wyglądających na najstarszych zaczął wypatrywać w tłumie. Oprócz tego przydadzą się przedstawiciele obu płci do badań anatomicznych, ci mogą być pierwsi lepsi, byle nie bachory. Zaraz, czy to Pirkhowie?! Ich widok był rzadkością, więc to niepowtarzalna okazja, ale z drugiej strony mówiono mu tylko o Mivotach. No nic, jak już zakupi co trzeba, podejdzie i zapyta, jeśli cena będzie dobra to chyba się skusi.
-
//To były plany i teraz będziesz chodzić od handlarza do handlarza czy w tym poście zamieściłeś całe targowanie i kupowanie?//
-
//Nie, rozmowa o kupno dopiero się zacznie. Na razie napisałem czego konkretnie szuka//
-
//Okej.//
Chodząc pośród straganów, znalazłeś jeden, od którego odchodzili właśnie jacyś mężczyźni, poza najemnikami mogli to być jacyś plantatorzy lub im podobni, zabierając ze sobą ponad dwudziestu szaroskórych tubylców. Jednak to nic straconego, a wręcz świetna okazja, bo do sprzedania zostało aż pięciu starców, dwoje dzieci, dwóch mężczyzn i kobieta, czyli to, co mniej więcej odpowiadało Twoim potrzebom, i co mogłeś zakupić za jednym zamachem. -
- Witam - powitał właściciela niewolników uchyleniem kapelusza. - Byłbym zainteresowany kupnem. Tych pięciu starszych, jeden młody samiec i jedna samica. - Wskazał wszystkich palcem - Ile pan za nich chcę? Czy wie pan o nich coś więcej. Któryś z nich mówi po naszemu?
-
- Starych? - zapytał, gdy w pierwszym odruchu zdziwienie zwyciężyło nad chęcią zysku, ale szybko się opamiętał i pokiwał usłużnie głową. - Ma się rozumieć. Starzy, ale ludzie i oni inaczej się starzeją, jeszcze wiele, wiele lat będą panu służyć, wykonując nawet najcięższą robotę. A tamci? Jeszcze lepsi, młodzi i silni, a przy tym posłuszni, można zrobić z nimi co się chce, haha. - powiedział, gdy wdrapał się po schodkach na platformę, zachwalając kolejno swoje towary, a wywód kończąc przy kobiecie, którą zamaszyście klepnął, a ta nawet się nie skrzywiła, w ogóle nie zareagowała. - Próbowałem coś do nich gadać i zdaje się, że rozumieją, ale nie wiem ile w tym rozumienia mowy ciała i gestów, a ile języka. Niewiele się odzywali, odkąd ich mam, ale łatwo wbić im do łbów proste komendy, żeby na ranchu, plantacji czy innej kopalni robili, co trzeba… Za młodych po sztuce złota, najlepszy towar, jaki jest na rynku. A za starych będzie po dwie sztuki srebra od łebka.
-
- Wydają się w porządku. Nie lubię kiedy są zbyt hardzi, trzeba takich siłą przyprowadzać do porządku, a to może się kończyć zmarnowaniem towaru. Z nimi nie powinno być tego problemu. - Głośno myślał. - Pozwoli pan że spróbuje porozumieć się w ich języku, znam go trochę. - Nie czekając na rzeczywiste przyzwolenie zapytał w jężuku Mivotów jednego ze starców. - Umiesz czarować?
-
Handlarz zdziwił się, że znasz mowę dzikusów, ale wymyślanie Ci teraz od dziwaków i odszczepieńców pozbawiłoby go ładnego zarobku, więc zachował wszelkie uwagi dla siebie, milcząc. Starzec również był zdziwiony, widziałeś to po jego szeroko otwartych oczach i wyrazie twarzy, ale szybko się opanował, oczy zaś zwęziły się w wąskie szparki, pełne nienawiści, której wyraz dał, gdy splunął Ci prosto w twarz, ale spudłował, trafiając w ubranie na klatce piersiowej.
-
- Hej! - Odsunął się i zaczął ścierać z siebie ślinę za pomocą chusteczki - Mówił pan, że łatwo wbić im do głowy proste komendy. Więc może warto by było nauczyć ich nie pluć na klientów! - powiedział wzburzony.
-
- Nigdy wcześniej tak nie robili! - bronił się handlarz, a zdumienie na jego twarzy i w tonie głosu były jak najbardziej autentyczne, więc raczej ciężko, żeby kłamał, chyba że tak dobrze grał. - Ale też nigdy wcześniej nikt nigdy nie gadał do nich w ich języku. Ja tam nie wiem co im pan nagadał, ale musiało ich to wkurwić bardziej, niż wszystko inne, co mówili albo robili inni klienci.
-
- Spróbuję jeszcze raz. - Stanął tym razem w odpowiedniej odległości i ponownie zapytał. - Umiesz czarować? Tylko tak się mi przydasz. Ze mną masz opiekę i bezpieczeństwo w zamian za magię. Inaczej kopalnia. - Powiedział mocno łamanym językiem Mivotów. Nadal nie mówił nim płynnie.
-
Tubylec nie splunął ponownie tylko dlatego, że nie zdołałby Cię trafić przez odległość. Na jego twarzy wciąż malował się widok pogardy. Powiedział coś, choć nie zrozumiałeś całego zdania, ale w sumie nie musiałeś, kilka słów i ogólny ton wypowiedzi oznaczały odmowę, do tego dość niewybrednym językiem. Nim zdążyłeś jakoś na to zareagować, ku nie tylko Twojemu, ale i handlarza oraz innych tubylców, kobieta wystąpiła krok do przodu. Głos się jej nieco łamał, ale uniosła przy tym hardo podbródek. Zgadzała się na Twoje warunki, twierdząc, że odbywała praktyki u szamana w ich wiosce, których jednak nie ukończyła, przez napad łowców niewolników. Mówiła coś później o innych talentach, posłuszeństwu, oddaniu i tym podobnych, dla Ciebie było to jednak mniej ważne.
-
Dobrze, był pewien że starzec nawet pomimo jego uporu, jest uzdolniony magicznie. Podobnie jak pozostali. Był zadowolony, że kobieta już teraz deklaruje chęć współpracy. Zanim pójdzie na badania, przysłuży się poznaniu magii.
- Biorę wszystkich których wymieniłem. Tylko jest pewien problem, jeszcze nie załatwiłem transportu, a nie mam ich gdzie tymczasowo ulokować. Mogą zostać na ten czas tutaj? Obiecuję, że wrócę i wykupię ich. -
- Nie będę prezentować tutaj towaru, który nie jest na sprzedaż, ale zamknę ich gdzieś na uboczu. I chcę dostać połowę pieniędzy teraz. - zastrzegł szybko handlarz, widocznie wietrząc jakiś podstęp. - Albo możesz też zapłacić z góry.
-
- Ale…dlaczego? Nie ma mowy o tym, żebym chciał pana oszukać. Zresztą nawet jeśli to jak? Jeśli nie wrócę z pieniędzmi, po prostu sprzeda ich pan komu innemu. Nic pan nie ryzykuje.
-
- Jesteś pierwszym, który potrzebuje tych staruchów… Dobra, zrobimy tak: Zapłać mi teraz tylko za nich, za resztę może być później. A jak będzie trzeba zrobić coś dodatkowo, jakieś łańcuchy, znakowanie gorącym żelazem i tak dalej, to też się tym zajmę, gdy ciebie nie będzie. Za darmo. Zgoda?
-
- Nie, nie nie. - Powiedział delikatnie. - Obstaje przy swojej propozycji. Za niedługo wrócę i ich wszystkich wykupię na raz. Sam pan powiedział, że jestem pierwszy który chce ich kupić. Być może nikt po za mną, już nie będzie zainteresowany. Nie, dziękuję ale znakowanie nie będzie konieczne. Powiedział pan łańcuchy, tak te mogą się przydać.
-
- To będzie dwadzieścia miedziaków od łebka. - odparł, w końcu kapitulując, choć nie odmówił sobie przy tym wyłudzenia od ciebie kolejnych pieniędzy za coś, co wcześniej miało być darmowe.
-
- No i świetnie. Powinienem wrócić po południu. - Odszedł od stoiska. Gładko poszło, teraz trzeba kupić wóz i… A miałem jeszcze sprawdzić Pirkhów. Tylko czy wystarczy pieniędzy. 3 złota za Mivotów plus łańcuchy, trzeba odłożyć na wóz z końmi zaraz… Przeliczył to w głowie i sprawdził ile mu zostanie. Postanowił na razie tylko podejść i zapytać o cenę.
-
Nie musiałeś właściwie pytać, a dokładniej to kupiec nie dał ci nawet okazji, od razu zachwalając swój towar jako twardych, pracowitych, wytrzymałych i silnych robotników, którzy mogli tak wykonywać nieskomplikowane i wymagające sporej siły prace fizyczne, jak i, po krótkim przyuczeniu, polecić im zająć się czymś lepszym, bowiem nawet dopiero co nauczeni, byli lepsi niż wielu pracujących od dawna w swoim zawodzie rzemieślników. Wiązało się to, według handlarza, z tym, że mieli niezwykły nałóg poznawania nowej wiedzy i umiejętności, czym można ich było obłaskawiać w niewoli, dostając porządnych i solidnych robotników, których szansa buntu była naprawdę niewielka.
-
A więc mieli ze sobą coś wspólnego - byli głodni wiedzy. Ciekawa cecha dla zwierząt. Jednak głównym czynnikiem który sprawiał że są tak cenni, był ich potencjał magiczny. Według opowieści jako jedyni potrafią tworzyć podległe sobie niezniszczalne żywiołowe stwory.
- To niezwykłe, że tak proste stworzenia przejawiają takie ludzkie odruchy. A jaka jest cena za jednego, jeśli można spytać? -
- To nie byle jacy robole! - odparł podniesionym głosem handlarz, jakbyś go obraził. - Są o wiele cenniejsi i rzadsi. Jeden taki w dłuższej perspektywie równa się przynajmniej kilku Mivotom, więc i cena musi być jak za kilku. Proponuję pięć sztuk złota za jednego.
-
- O tak wiem, wiem. Ale mimo wszystko, dzikus to zawsze dzikus. Pięć sztuk złota, powiada pan? - Przygryzł wargę. Tak, Pirkhowie byli rzadsi i cenniejsi i nawet płacąc pięć sztuk złota z jednego, inwestycja zwróci się kilkukrotnie. Problem w tym, czy w takim razi wystarczy na resztę rzeczy. W końcu powziął decyzję. Nie może pozwolić, aby ktoś zgarnął mu ich sprzed nosa. Najwyżej wypłaci pieniądze z własnego konta i dopłaci. - W porządku, wezmę dwóch. Czy…mógłbym na razie wpłacić zaliczkę i zapłacić resztę później i wtedy ich odbiorę? Na razie nie mam miejsca ani głowy, aby gdzieś ich przechować.
-
Pokiwał głową bez wahania.
- Za połowę kwoty przechowam ich tak długo, jak trzeba, resztę zapłaci pan przy odbiorze. Stoi?