Bismarck
-
– Rzucaj. Jeżeli wypadnie reszka, to zostaję, a ty jedziesz.
-
Rzucił, wedle życzenia, a gdy pokazał Ci monetę, widniał na niej orzeł.
- Pospiesz się tylko. - mruknął, choć nie byłeś pewien, w jakim stopniu był niezadowolony z wyniku rzutu. -
Pokiwał głową i złapał go za ramię.
– Jeżeli coś cię złapie za jaja i nie będzie chciało puścić, to wal do mnie przez radio. – puścił go i odszedł. Teraz tylko po motocykl i zapierdalać świńskim pędem na posterunek. -
Trasa nie była zbyt długa, więc szybko trafiłeś na miejsce.
-
//Okej, opisałem ten posterunek. Może opis nie jest jakiś wybitnie dobry, ale myślę, że wystarczy.//
– Bramę otwierać, kurwa! – wydarł japę i dodał trochę gazu, aby silnik motocykla zaryczał. Nie ma teraz czasu, więc im szybciej dostanie pozwolenie na zebraniu ludzi i pojechania do tego miasteczka, tym lepiej. – No już!
-
Strażnicy nie mieli najmniejszej ochoty na mieszanie się w niepotrzebne kłótnie i spory, zwłaszcza z kimś, kto jest dobrze uzbrojony i wyraźnie wkurwiony, więc od razu spełnili Twoją prośbę.
-
Wjechał przez bramę i zostawił motocykl przy motelu. Teraz tylko znaleźć dowódcę, który sprawuje pieczę nad całym posterunkiem, wyjaśnić mu całą sytuację i prosić o zgodę, aby wysłać kilkunastu chłopaków z karabinami do tego miasteczka. Najpierw sprawdził czy nie ma go w jego kanciapie, która wcześniej była rejestracją motelu. Jeżeli go tam nie ma, to się rozejrzał po okolicy.
-
Znalazłeś go właśnie tam, gdy siedział i w zasadzie nie robił nic szczególnego, a miał do Ciebie tyle zaufania, że nie zaczął nagle przeglądać jakichś papierów, żeby zmienić to pierwsze wrażenie.
- Nie wiem z czym przychodzisz, ale niech to będzie dobre. -
– Dobre. Z Vincentem znaleźliśmy dużo cennych rzeczy… Leki, pewnie broń i chuj wie co jeszcze, ale potrzebujemy chłopaków z bronią, aby to zdobyć.
-
- W jakie gówno chcesz nas wpakować tym razem? Każdy kretyn zwietrzy w tym pułapkę z dobrego kilometra!
-
– Jeden człowiek się z tym wszystkim zabunkrował na komisariacie. Jak przyjedzie kilkunastu chłopa uzbrojonych po zęby, to mu pała zmięknie.
-
- Nie śmierdzi Ci tu coś? Jeden gość, a tyle dobra? Może on też ma kumpli?
-
– Albo miał, bo się chyba skrzywił, gdy wspomniałem mu coś o dzienniku, który znalazłem przy jednym truposzu.
-
- Dziennik? Jeszcze biblioteczkę se kurwa załóż. Mam chociaż nadzieję, że nie zostawiłeś go tam samego, żeby mógł się jeszcze lepiej zabunkrować albo wszystko spalić czy inaczej posłać w pizdu?
-
– Vince został i go pilnuje, jeżeli będzie chciał spierdolić. Daj mi ludzi i jeszcze dzisiaj się wzbogacimy.
-
- Albo mi ich odstrzelą i dostanę tylko kopa w dupę i złamaną dumę… Ale dobra, kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. Dam Ci kilku chłopaków, czekaj na nich przed bramą. I nie schrzań tego.
-
– Nie spierdolę tego. Masz moje słowo.
Jeżeli to było wszystko, wyszedł i zaczekał z motocyklem przed bramą. -
Tak jak obiecał szef, po jakimś czasie podjechało do Ciebie osiem motocykli, czyli w jego mniemaniu dość, aby zabezpieczyć tamte bogactwa, a chyba spodziewał się solidnego oporu, bo jeden z motocykli przewoził dwóch ludzi, ten drugi siedział w koszu, gdzie znajdował się też karabin maszynowy, niczym w niemieckich motocyklach z czasów drugiej wojny światowej, znacząco zwiększający Waszą siłę ognia, jeśli wziąć pod uwagę, że wszyscy pozostali mieli przy sobie głównie obrzyny, strzelby, rewolwery i pistolety.
-
Dobre chociaż i tyle, a ten karabin na pewno się przyda. Rozkazał chłopakom, aby ustawili się za nim i jechali w czterech rzędach po dwóch. Ruszył w kierunku miasteczka, będąc na czele całej tej gromady.
-
Zbliżaliście się, a jadąc w kierunku miejsca, gdzie na czatach został Vince, dostrzegliście go, gdy wybiegł Wam na spotkanie. Już to było dziwne, bo mógł zaczekać lub pojechać na motorze. No i przede wszystkim mógł skorzystać z radia, a on zamiast tego machał do Was rękoma.