Bismarck
-
Znalazłeś go właśnie tam, gdy siedział i w zasadzie nie robił nic szczególnego, a miał do Ciebie tyle zaufania, że nie zaczął nagle przeglądać jakichś papierów, żeby zmienić to pierwsze wrażenie.
- Nie wiem z czym przychodzisz, ale niech to będzie dobre. -
– Dobre. Z Vincentem znaleźliśmy dużo cennych rzeczy… Leki, pewnie broń i chuj wie co jeszcze, ale potrzebujemy chłopaków z bronią, aby to zdobyć.
-
- W jakie gówno chcesz nas wpakować tym razem? Każdy kretyn zwietrzy w tym pułapkę z dobrego kilometra!
-
– Jeden człowiek się z tym wszystkim zabunkrował na komisariacie. Jak przyjedzie kilkunastu chłopa uzbrojonych po zęby, to mu pała zmięknie.
-
- Nie śmierdzi Ci tu coś? Jeden gość, a tyle dobra? Może on też ma kumpli?
-
– Albo miał, bo się chyba skrzywił, gdy wspomniałem mu coś o dzienniku, który znalazłem przy jednym truposzu.
-
- Dziennik? Jeszcze biblioteczkę se kurwa załóż. Mam chociaż nadzieję, że nie zostawiłeś go tam samego, żeby mógł się jeszcze lepiej zabunkrować albo wszystko spalić czy inaczej posłać w pizdu?
-
– Vince został i go pilnuje, jeżeli będzie chciał spierdolić. Daj mi ludzi i jeszcze dzisiaj się wzbogacimy.
-
- Albo mi ich odstrzelą i dostanę tylko kopa w dupę i złamaną dumę… Ale dobra, kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. Dam Ci kilku chłopaków, czekaj na nich przed bramą. I nie schrzań tego.
-
– Nie spierdolę tego. Masz moje słowo.
Jeżeli to było wszystko, wyszedł i zaczekał z motocyklem przed bramą. -
Tak jak obiecał szef, po jakimś czasie podjechało do Ciebie osiem motocykli, czyli w jego mniemaniu dość, aby zabezpieczyć tamte bogactwa, a chyba spodziewał się solidnego oporu, bo jeden z motocykli przewoził dwóch ludzi, ten drugi siedział w koszu, gdzie znajdował się też karabin maszynowy, niczym w niemieckich motocyklach z czasów drugiej wojny światowej, znacząco zwiększający Waszą siłę ognia, jeśli wziąć pod uwagę, że wszyscy pozostali mieli przy sobie głównie obrzyny, strzelby, rewolwery i pistolety.
-
Dobre chociaż i tyle, a ten karabin na pewno się przyda. Rozkazał chłopakom, aby ustawili się za nim i jechali w czterech rzędach po dwóch. Ruszył w kierunku miasteczka, będąc na czele całej tej gromady.
-
Zbliżaliście się, a jadąc w kierunku miejsca, gdzie na czatach został Vince, dostrzegliście go, gdy wybiegł Wam na spotkanie. Już to było dziwne, bo mógł zaczekać lub pojechać na motorze. No i przede wszystkim mógł skorzystać z radia, a on zamiast tego machał do Was rękoma.
-
A ten jełop co tak macha tymi łapami? Zatrzymał się i zagadał do niego przez radio:
– Co jest? Spierdolił ci? -
//Czyli zatrzymujesz się dopiero, jak dojedziesz ze swoimi kumplami do miejsca, gdzie stoi?//
-
//Ehe. No chyba, że jest to jakaś pułapka czy coś…//
-
//No tego Ci nie powiem, sam musisz zdecydować.//
-
//okej, myślę, że ten odpis jest okej//
-
- Kurwa no, nie po to, machałem łapami, żebyś do mnie podjechał, kretynie! - wydarł się od razu, wzdychając. - Kurwa no. Nie spierdolił. Sprowadził kumpli. Wynoszą wszystko do jakichś opancerzonych pojazdów czy inny chuj. Mieli też jakieś dwa inne, ale do nich nic nie ładują. Wszyscy są uzbrojeni po zęby, a tamte pojazdy mają karabiny maszynowe, posiekali mi motocykl i ledwo im spieprzyłem.
-
– To trzeba było przez radio, debilu. – podjechał bliżej. – Ilu ich, kurwa, jest?