Bismarck
-
Tak jak obiecał szef, po jakimś czasie podjechało do Ciebie osiem motocykli, czyli w jego mniemaniu dość, aby zabezpieczyć tamte bogactwa, a chyba spodziewał się solidnego oporu, bo jeden z motocykli przewoził dwóch ludzi, ten drugi siedział w koszu, gdzie znajdował się też karabin maszynowy, niczym w niemieckich motocyklach z czasów drugiej wojny światowej, znacząco zwiększający Waszą siłę ognia, jeśli wziąć pod uwagę, że wszyscy pozostali mieli przy sobie głównie obrzyny, strzelby, rewolwery i pistolety.
-
Dobre chociaż i tyle, a ten karabin na pewno się przyda. Rozkazał chłopakom, aby ustawili się za nim i jechali w czterech rzędach po dwóch. Ruszył w kierunku miasteczka, będąc na czele całej tej gromady.
-
Zbliżaliście się, a jadąc w kierunku miejsca, gdzie na czatach został Vince, dostrzegliście go, gdy wybiegł Wam na spotkanie. Już to było dziwne, bo mógł zaczekać lub pojechać na motorze. No i przede wszystkim mógł skorzystać z radia, a on zamiast tego machał do Was rękoma.
-
A ten jełop co tak macha tymi łapami? Zatrzymał się i zagadał do niego przez radio:
– Co jest? Spierdolił ci? -
//Czyli zatrzymujesz się dopiero, jak dojedziesz ze swoimi kumplami do miejsca, gdzie stoi?//
-
//Ehe. No chyba, że jest to jakaś pułapka czy coś…//
-
//No tego Ci nie powiem, sam musisz zdecydować.//
-
//okej, myślę, że ten odpis jest okej//
-
- Kurwa no, nie po to, machałem łapami, żebyś do mnie podjechał, kretynie! - wydarł się od razu, wzdychając. - Kurwa no. Nie spierdolił. Sprowadził kumpli. Wynoszą wszystko do jakichś opancerzonych pojazdów czy inny chuj. Mieli też jakieś dwa inne, ale do nich nic nie ładują. Wszyscy są uzbrojeni po zęby, a tamte pojazdy mają karabiny maszynowe, posiekali mi motocykl i ledwo im spieprzyłem.
-
– To trzeba było przez radio, debilu. – podjechał bliżej. – Ilu ich, kurwa, jest?
-
- Próbowałem, kurwa, nie odpowiadałeś. - burknął tamten, widocznie wkurwiony, teraz już nie na tamtych, ale na Ciebie. Choć bezpodstawnie, bo przecież słyszałbyś, gdyby chciał się odezwać… Czyżby tamci, kimkolwiek byli, zagłuszyli przekaz? - No jest on i jeszcze sześciu wylazło do noszenia gratów do pojazdu, chuj wie, ilu zostało w środku, w tamtych dwóch mogą też pewnie czekać kolejni, gotowi do ataku znienacka, nie?
-
Coś mu tu, kurwa, śmierdzi i to wyjątkowo jebie. Jak dobrze tego nie rozegra, i nie daj Boże, jeżeli któryś z chłopaków zginie, to dostanie srogi opierdol i pewnie przy okazji wpierdol.
– Myślisz, że damy sobie z nimi radę? Jest nas w sumie jedenastu chłopa z KM’em, więc jakbyśmy wybrali odpowiedni moment, to moglibyśmy ich rozpierdolić. -
- A co ja tam wiem? Można spróbować, można nie, nie zwalaj tego na mnie, ja tu jestem od jeżdżenia na motorze i strzelania, Ty od myślenia.
-
– Żebym ja też coś wiedział, kurwa. Negocjacje nam na pewno odpadają, więc trzeba tych typów rozjebać. Najlepiej od razu z karabinu maszynowego, a tych w budynku dobić. Ma ktoś granaty czy wysłano nas tylko z tym KM’em? – zapytał motocyklistów.
-
Z tego co zapowiedziałeś, miała to być zwykła misja, normalnie spacerek, pewnie dając Wam karabin maszynowy, szef i tak pomyślał, że to za dużo, więc nie mieli nic cięższego poza tą bronią maszynową oraz własnymi pukawkami i bronią białą.
-
//Zohan?//
-
//Nie wiem co mam zrobić. Muszę poczekać i coś wymyślić. No chyba, że dasz jakąś radę…//
-
//Wolałbym żebyś sam coś wymyślił, także nie poganiam. Tak tylko dałem znać, bo myślałem, że zapomniałeś czy nie zauważyłeś odpisu.//
-
– KM musi skosić jak najwięcej ludzi, więc on uderzy pierwszy. Najlepiej będzie, jak zdejmiecie tego KM’a i będziecie walić z okna jakiegoś budynku. Jak żaden budynek się nie znajdzie, to przepchajcie ten motocykl i wtedy zacznijcie napierdalać. No i wal najpierw w tych najlepiej uzbrojonych. – zwrócił się do tego, co siedzi za karabinem. – My pod osłoną ognia zbliżymy się jak najbliżej i potem jakoś się potoczy. Jakieś sugestie, pytania, wątpliwości? – powiedział, oglądając się za siebie.
-
Walka nie była dla nich pierwszyzną, ale preferowali jednak napady na ocalałych, bandytów i Zombie, przede wszystkim w mniejszych grupach, ale nie chcieli okazać strachu, zwłaszcza że i oni obawiali się reakcji szefa, gdy wrócą z pustymi rękoma, a i pewnie grała im na rozumach zwykła ludzka chciwość, w dzisiejszych realiach to, co tamci zgromadzili, a także ich wyposażenie, to fortuna, za którą mogliby kupić sobie bezpieczny bilet na Grenlandię. Więc nie, żaden nie miał pytań czy wątpliwości, a że nie mieli zbytnio doświadczenia w takich akcjach, to i żaden sugestii nie zgłosił.